Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojsko pod szczególnym nadzorem

Joanna Lubecka
Maj 1955. 10 lat po zakończeniu wojny w Niemczech powstaje Bundeswehra. Od początku ma problemy ze znalezieniem tradycji, do których ma się odwoływać. Dowodzą nią generałowie z czasów Hitlera

Siły zbrojne świadczą o suwerenności państwa. Na terytoriach podbitych nie tylko wprowadza się obce wojska, ale również likwiduje się armię podbitego narodu, której istnienie jest emanacją wartości narodowych. Pisana na polskich sztandarach wojskowych dewiza: Bóg, honor, Ojczyzna, mimo że formalnie wprowadzona dopiero w okresie II wojny światowej, w rzeczywistości odzwierciedla 1000-letnią tradycję polskiego wojska. Niemiecka armia – Bundeswehra – obchodząca w maju 60-lecie ma duże problemy z budowaniem własnej tożsamości i odwoływaniem się do historii.

Armia pruska, a później niemiecka była jedną z pierwszych, w których patriotyzm, dyscyplina i etos żołnierza były absolutnym fundamentem. Wyżsi oficerowie Reichswehry wywodzili się ze starych rodów szlacheckich, w których zawód wojskowego przechodził z pokolenia na pokolenie. Po roku 1933, gdy Hitler doszedł do władzy, niektórzy Niemcy „z odrazy do hitleryzmu” wybierali karierę oficerską, ponieważ wydawało się, że tylko w wojsku panowała atmosfera wolna od wpływów nazistów. Testem dla wojskowych była Noc Kryształowa, czyli pierwszy zorganizowany przez III Rzeszę pogrom Żydów. Wojsko mogło reagować, ale dowódcy nie zrobili nic.

Wybitny filozof niemiecki Karl Jaspers napisał: „zdradzili chlubne tradycje moralne żołnierza niemieckiego”. Stare pokolenie wojskowych, któremu udało się przetrwać czystki, z czasem zostało „skorumpowane sukcesami”, jak to nazwał niemiecki historyk Guido Knopp. Ogłoszenie przez Hitlera wojny totalnej na wschodzie oznaczało wręcz rozkaz łamania prawa międzynarodowego – ludność cywilna miała być bezwzględnie traktowana i ostatecznie wyniszczona. To samo dotyczyło jeńców – zginęło ich ponad 3 mln. Bez logistycznej pomocy wojska, masowe zbrodnie na wschodzie nie byłyby możliwe. „Bez Wehrmachtu nie byłoby tego ludobójstwa” – jednoznacznie stwierdził niemiecki historyk Felix Römer. Przez Wehrmacht przewinęło się 10-12 mln Niemców. Najbardziej ostrożne dane mówią o 5 proc. żołnierzy uwikłanych w zbrodnie, ale to nadal stanowi 500 tys. ludzi.

Winni czy niewinni?
Po upadku III Rzeszy w ramach głównego procesu norymberskiego osądzono 4 generałów: Alfreda Jodla, Wilhelma Keitela, Ericha Raedera oraz Karla Dönitza (dwóch pierwszych skazano na śmierć). Równocześnie jednak Najwyższe Dowództwo Wehr-machtu (OKW) zostało oczyszczone z zarzutu bycia organizacją przestępczą. Od grudnia 1947 do października 1948 r. przed Amerykańskim Trybunałem Wojskowym trwał oddzielny proces najwyższych dowódców wojskowych III Rzeszy. Trybunał wydał wyroki od dożywocia do uniewinnienia.

Do 1957 roku wszyscy skazani opuścili więzienia. Amerykanie wyraźnie odpuszczali ściganie zbrodni, zimna wojna była już faktem i warto było mieć Niemców po swojej stronie. Już w trakcie trwania procesów zaczęto tworzyć tzw. Mit niewinnego Wehrmachtu, w którym utrwalano dychotomiczny obraz czystego Wehr-machtu i zbrodniczego SS. Ujawnianie zbrodni Wehrmachtu nie leżało w niczyim interesie. Amerykanie, zachowując się pragmatycznie, sięgnęli po wiedzę i doświadczenia niemieckich dowódców. W styczniu 1946 roku powstał tzw. Historical Division oficjalny zespół w armii amerykańskiej, składający się z niemieckich wojskowych. W lecie 1946 r. pracowało tam już 328 wyższych oficerów Wehrmachtu. W ten sposób wielu zbrodniarzy w mundurach Wehrmachtu uniknęło stryczka bądź długoletniego więzienia.

Tajna armia
Agilolf Keßelring, niemiecki historyk i członek niezależnej komisji badającej wczesne lata działalności BND (zachodnioniemieckiego wywiadu), przeglądając archiwa, trafił na akta zatytułowane niewinnie „Ubezpieczenia”. Na 321 stronach zawarta była niezwykła historia tworzenia tajnej armii po kapitulacji Niemiec. Dokumenty ujawniają istnienie spisku 2 tys. oficerów weteranów armii niemieckiej (zarówno Wehrmachtu, jak i Waffen-SS). Celem było stworzenie 40-tys. tajnej armii, której zadaniem miała być ochrona Niemiec przed ewentualną inwazją Sowietów oraz przeciwdziałanie ewentualnej próbie przejęcia władzy przez komunistów w Niemczech.

Zgodnie z dokumentacją, kanclerz Konrad Adenauer do 1951 r. nic nie wiedział o istnieniu tajnej armii. Całością operacji kierował Albert Schnez, były oficer Reichswehry, a później Wehr-machtu (walczący na froncie wschodnim). Projekt ten wspierało wielu prominentnych byłych dowódców Wehrmachtu, m.in. Hans Speidl, późniejszy dowódca sił NATO w Europie Środkowej, Adolf Heusinger, późniejszy generalny inspektor Bundeswehry oraz przewodniczący Komitetu Wojskowego NATO w Waszyngtonie. Schnezowi udało się bez trudu pozyskać dla swojego pomysłu przychylność wielkiego biznesu, handlowców, prawników, otrzymywał też pomoc od Amerykanów.

Według dokumentów liczebność armii osiągnęła 10 tys. osób. Schnez współpracował również z organizacją założoną przez innego generała Wehrmachtu Reinharda Gehlena, która pod opieką Amerykanów tworzyła zręby wywiadu zachodnioniemieckiego. „Prześwietlała” ona kandydatów do tajnej armii, w charakterystykach zachowały się komentarze m.in. tego typu: „inteligentny, młody, pół-Żyd”. W 1953 roku wszystkie paramilitarne i skrajnie prawicowe organizacje zostały w RFN zdelegalizowane, co nie znaczy, że zawieszono kontakty z twórcami tajnej armii. Większość z nich zrobiła niemałe kariery w tworzącej się Bundeswehrze, sam Schnez od 1959 do 1962 roku był szefem sztabu Bundeswehry.
Sięgnąć po generałów
Eskalacja zimnej wojny, której najbardziej wymiernym przykładem była wojna w Korei, sprzyjała idei remilitaryzacji RFN. Pokonując znaczący opór Francji, Anglia i USA ostatecznie zdecydowały się na stworzenie zachodnioniemieckiej armii – Bundeswehry. Wtedy też pojawiły się zarzuty wobec kanclerza Adenauera, że sięgnął po dowódców hitlerowskich. Odpowiedział półżartem: „Czy mam budować armię na porucznikach?

Muszę przecież sięgnąć po starych generałów”. I sięgnął. Najważniejszym doradcą i konsultantem był gen. Erich von Manstein, bohater frontu wschodniego, skazany za zbrodnie wojenne na 18 lat więzienia, które jednak opuścił już w 1953 r. W trakcie zimnej wojny Bundeswehra stała się jedną z najbardziej liczących się armii NATO. W szczytowym momencie liczyła 0,5 mln żołnierzy. Dziś liczy 185 tys. i nadal jest ósmą najpotężniejszą armią świata.

Tradycja i pacyfizm
Powołanie Bundeswehry wywołało w RFN ostre protesty, armia budowana była wbrew powszechnym odczuciom społecznym. Jeszcze w 1955 r. do niemieckiej Ustawy Zasadniczej dodano art. 87a, który wykluczał niemieckich żołnierzy z misji pokojowych ONZ, w których mogliby zostać zmuszeni do użycia broni oraz zabraniał im brania udziału w akcjach poza granicami obszaru NATO.

Przez wiele lat toczyły się dyskusje dotyczące symboli Wehr-machtu, roli sztandarów, powołania odrębnego sądownictwa wojskowego dla żołnierzy. Wszystkie te elementy miały złe konotacje historyczne. Bundeswehra podkreślała swoje demokratyczne korzenie i usilnie szukała pozytywnych bohaterów. Odwoływała się do armii pruskiej (m.in. gen. von Scharnhorsta, gen. Blüchera), ale również do Wehrmachtu. Niekwestionowanym bohaterem Bundeswehry w latach 50. i 60. stał się Erwin Rommel, jego imieniem nazywano koszary, nazwę „Rommel” otrzymał też pierwszy niszczyciel Bundesmarine.

Dopiero w latach 70. zaczęto „demontować” kult Rommla, wskazując jego bliskie związki z Hitlerem i współpracę z Goebbelsem. Bardzo silne emocje towarzyszyły również dyskusji wokół ustanowienia dnia weterana, który miał uczcić żołnierzy, którzy zginęli w misjach ONZ. Przeciwnicy pytali, kto zostanie uznany za weterana? Izraelski dziennik „Jediot Ahronot” podsumował ten pomysł pytaniem: „Czy Niemcy zamierzają uhonorować żołnierzy z czasów III Rzeszy?”. Od czasu, gdy Niemiecki Trybunał Konstytucyjny uznał udział wojsk Bundeswehry w operacjach zagranicznych za zgodny z konstytucją, niemieccy żołnierze wzięli udział w kilku misjach.

W 2008 r. na potrzeby kontyngentu niemieckiego w Afganistanie (w sumie 4,8 tys. żołnierzy) utworzono pierwszą bojową jednostkę, co wywołało ogromne kontrowersje społeczne. 2/3 Niemców nie chce udziału swoich wojsk w misjach zagranicznych. Dominuje naiwny pacyfizm, który niemiecki historyk wojskowości Klaus Naumann podsumował krótko, przyjmując perspektywę przeciętnego Niemca: „Co mnie obchodzi jakiś tam Afganistan czy Sudan Południowy? Biją się tam? To niech się biją, to ich sprawa, a ja mam swoje problemy do rozwiązania tu w Niemczech, a nie tysiące kilometrów stąd”. Niemieccy żołnierze wracający z misji nie chwalą się tym. Spotykają się raczej z ostracyzmem społecznym, a nawet z uwagami, że są „płatnymi mordercami”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski