FILIPINY. 200-tysięczne miasto Tacloban po przejściu tajfunu praktycznie przestało istnieć. Mieszkańcy nie widzą dla siebie przyszłości
Drogi są wciąż zasypane tym, co przyniosła wielka woda i silny wiatr, czuje się wszechobecny odór rozkładających się ludzkich ciał. Ludzie pokornie ustawiają się w kolejce po to, co przywiozło wojsko, a brakuje wszystkiego. Najbardziej poruszającym widokiem była mała trumienka sklecona z zebranych kawałków drewna z umieszczonym na niej napisem: "Marian P. Alcain, rok i trzy miesiące. Zaginiona - Eva G. Pameniang, matka, 36 lat".
Mieszkańcy miasta, którzy przeżyli, dopiero teraz zdają sobie sprawę, że ich najbliższe tygodnie, miesiące, lata może będą koszmarne. - Nie ma żadnej nadziei w Tacloban - mówi Paulo Nogar, młody mieszkaniec miasta, a raczej tego, co z niego zostało. Opisuje ucieczkę przed żywiołem, kiedy woda sięgała już piersi, jak ratował swoją dziewczynę, jak stracił rodziców, ciotkę i młodszą siostrę.
- Moja mama chorowała na astmę, mój tata miał raka prostaty, już nie ma ich, nie ma teraz dla nas nadziei - dodaje mężczyzna, który od czasu przejścia tajfunu miał w ustach tylko kilka herbatników. Opowiada też, jak kryminaliści, którzy skorzystali z okazji i uciekli z miejscowego więzienia, rabowali to, co ludziom zostało.
Sytuacja w niektórych miejscach była tak trudna, że policjanci musieli strzelać do uzbrojonych ludzi. Były ofiary śmiertelne.
Najbardziej doskwiera czekanie, a pomoc z kraju i z zagranicy sączy się wąskim strumykiem.
Nikt do tej pory nie wie, ile osób padło ofiarą tajfunu, w samym Tacloban miało to być 10 tys., w całym kraju o kilka tysięcy więcej. Na razie władze mówią oficjalnie o ponad 3600 zabitych, nikt jednak nie ma wątpliwości, że to tylko szacunki; do wielu regionów nie dotarły jeszcze ekipy ratownicze, z wieloma miastami, nie mówiąc już o wioskach, nie ma nadal łączności, nie wiadomo, co się tam dzieje.
Aby powstrzymać napady i rabunki w najbardziej poszkodowanych regionach kraju, od godziny 20 do 5 obowiązuje godzina policyjna.
Nie zawsze jest przestrzegana, nie powstrzymuje szabrowników, którzy na przykład splądrowali duży rządowy magazyn w Alangalang na wyspie Leyte, zabierając ponad 100 tys. worków z ryżem. Pod naporem tłumu budynek runął, grzebiąc pod gruzami wielu ludzi.
Deputowany z prowincji Leyte Martin Romualdez po raz kolejny prosi władze o jak najszybszą pomoc. Boi się, że jeśli tak się nie stanie, ludzie zaczną się zabijać, by przeżyć.
Są plany, by najbardziej poszkodowane miasto Taclo-ban odbudować, ale wielu z tych, którzy przeżyli tajfun, już zarzeka się, że wyjadą, byle dalej od tego miejsca.
Kazimierz Sikorski
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?