MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wrzesień '39 w roli głównej

Redakcja
Kampania wrześniowa wciąż je-szcze obrasta dokumentacją historyczną. W polskiej publicystyce wokół bolesnego dramatu narodowego toczą się ostre spory. Nie ustają spekulacje nad obraną strategią obrony. Tymczasem prolog II wojny światowej w kinie polskim ciągle nie znajduje pożądanego świadectwa.

FILM. Do dziś brakuje filmowej syntezy kampanii wrześniowej * Wyjątkiem jest wizjonerski obraz Andrzeja Wajdy "Lotna" według prozy Wojciecha Żukrowskiego

W pierwszej powojennej dekadzie doświadczenia Września roku 1939 nie znalazły w polskim kinie żadnego odbicia.

Nadzieja na ożywienie zainteresowań w tym kierunku zaświtała po Październiku '56. Stanisław Różewicz wystąpił wtedy z przejmującym i - co warto podkreślić - niestarzejącym się filmem "Wolne miasto" (1958), odtwarzając z całą wiarygodnością przebieg tragedii gdańskich obrońców Poczty Polskiej. Majstersztykiem reżyserii był również "Orzeł" (1959) Leonarda Buczkowskiego, twórcy wcześniejszych "Zakazanych piosenek". Buczkowski przedstawił dramatyczną historię internowania w Tallinie polskiego okrętu podwodnego ORP Orzeł, który wymknął się z estońskiego portu i przebił się do Anglii przez blokowany przez Kriegsmarine Bałtyk. Filmy Buczkowskiego i Różewicza koncentrowały się na konkretnych epizodach. To były cząstkowe rekonstrukcje wybranych wydarzeń dramatycznego wojennego prologu. To jednak cenne zapisy zdarzeń, które będą dobrze służyć pamięci i świadomości historycznej.

Zabrakło nam jednak ogólniejszych filmowych przemyśleń na temat polskiego Września. Dość samotnym wyjątkiem w tym obszarze jest Andrzej Wajda. Po realizacji "Popiołu i diamentu" Wajda pokusił się o ekranizację opowiadania Wojciecha Żukrowskiego "Lotna". Film wywołał jedną z najbardziej awanturniczych dysput w dziejach polskiego kina. Pisano, że reżyser stworzył wielkie dzieło nieudane. Utwór chromy, pęknięty, z niezrozumiałą dominantą surrealizmu, z kiczowatymi nawiązaniami do Kossaka i Styki.

Opowiadanie Żukrowskiego o szwadronie kawalerii w kampanii wrześniowej miało wymiar realistyczny. Wajda dał się ponieść wyobraźni. Stworzył obraz poetycki. Na plan główny wysunął w "Lotnej" mit heroiczny, legendę nieomal podobną - pisano - do legendy o wysadzeniu się w powietrze załogi Westerplatte.

Dzieła filmowców, którym chodzi o coś więcej niż o zwykłą rejestrację wydarzeń, nie powstają w autarkicznej izolacji. Nie jest tajemnicą, że na styl Wajdy w tamtych latach silny wpływ miały dzieła Bunuela (Hiszpan po obejrzeniu "Kanału" przesłał polskiemu twórcy telegram z wyrazami uznania). I oto jeden z najbardziej wnikliwych krytyków, Konrad Eberhardt, zastanawiając się nad poetyką i walorami artystycznymi "Lotnej", napisał: "Czy powstałaby »Lotna« bez Bunuela?".

Innych krytyków niepokoiła tytułowa piękna klacz, którą na ekranie zauroczeni są ułani (biały koń wszak wcześniej mignął pod hotelem w "Popiele i diamencie"). Jednak recenzentów rozsierdziła u Wajdy głównie sekwencja szalonej szarży polskiej kawalerii z lancami na niemieckie czołgi. Obrazy ułanów, którzy łamali szable na czołgowych lufach, przeczyły rzecz jasna zdrowemu rozsądkowi (jeden z historyków szukał przez trzy lata potwierdzenia, że gdzieś doszło do tak absurdalnego incydentu). Recenzenci jęli filmową symbolikę odczytywać dosłownie i - ulegając pokusie łatwego uogólnienia - zaczynali dopatrywać się w filmowej "Lotnej" tęsknoty za irracjonalnym heroicznym szaleństwem. Ktoś nawet pisał z oburzeniem, że wspomniane sceny budzą w nim... "wstręt i obrzydzenie".
Tu wszelako trzeba odnotować też znamienną reakcję samego Wajdy, który po pewnym czasie doszedł do wniosku, że powinien "Lotną" nakręcić ponownie...

Wkrótce po premierze "Lotnej" pirotechnik w kinie polskim otrzymał od władzy ludowej surowy zakaz strzelania. Toteż do tematyki Września 1939 powrócił dopiero po kolejnych ośmiu latach w filmie "Wes-terplatte" (1967) Stanisław Różewicz, wystawiając filmowy pomnik obrońcom polskiej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Niewiele dzieł w kinie polskim budzi taki szacunek, jak film Różewicza (zostawmy bez komentarza nakręconą niedawno "Tajemnicę Westerplatte" Pawła Chochlewa).

Z lat dawniejszych warto wspomnieć próbę rekonstrukcji przebiegu bydgoskiej "czarnej niedzieli", którą podjął pisarz - przyszły autor scenariusza "Człowieka z marmuru" - Aleksander Ścibor-Rylski, realizując samodzielnie skromny film "Sąsiedzi" (1969).

Odległym echem wrześniowej kampanii był film Mieczysława Waśkowskiego "Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni" (1971). Tytuł zaczerpnięty został z wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego "Historia". Była to napisana przez Andrzeja Mularczyka (syna bohatera wrześniowych wydarzeń) historia podjętego po latach poszukiwania dziesięciu najdzielniejszych ułanów, którym w roku 1939 przyznano krzyże Virtuti Militari. Intryga kryła się w tym, że stosowny rozkaz nie dotarł do dowódcy, o czym oficer-weteran dowiaduje się 20 lat po wojnie.

Roztrząsania nad zawiłościami w interpretowaniu tragedii Września '39 w kinie polskim, pod koniec lat 60. przeniosły się na teren archiwów, z których filmowcy czerpią materiały do filmów dokumentalnych, montowanych niekiedy pod ukartowane zamówienia polityczne. To wtedy nową dyskusję wywołał dokument Macieja Sieńskiego "Spojrzenie na Wrzesień" (1970). Sieński swoje intencje podkreślał wyraźnie: "Wszystkie dotychczasowe opracowania filmowe budziły we mnie niedosyt nie tylko faktologiczny, ale wręcz historyczny. Wiązało się to z modną w swoim czasie tendencją obrazowania sensu walki i poświęcenia, określoną mianem »bohaterszczyzny«". Dokument "Spojrzenie na Wrzesień" powstał w opozycji do wcześniejszego o 10 lat dokumentu "Wrzesień - tak było" J. Bossaka.

Dwa lata później Bohdan Poręba nakręcił film o Hubalu. Wymiar artystyczny tej filmowej ballady nie wytrzymywał porównań z "Lotną". Ale niczym kometa powróciła legenda. I ponownie zaczęto spierać się o patriotyzm i postawy w walce o obronę ojczyzny, o motywacje ideowe i polityczne. Hubal, major Henryk Dobrzański nie wykonał rozkazu kapitulacji wydanego przez dowództwo polskiej armii i nie składając broni, stał się samozwańczym dowódcą pierwszego oddziału partyzanckiego II wojny światowej.

Profesor Aleksander Jackiewicz w recenzji "Hubala" dotknął problemu źródeł wrześniowej klęski: "Chyba wszyscy piszący o Hubalu zgadzają się co do tego - pisał - że major miał prawo liczyć na to, iż wiosną 1940 r. front zachodni ruszy i wówczas będzie mogła się odrodzić na tyłach niemieckich armia polska".
Pominę podjęty następnie przez Janusza Nasfetera temat ostatnich dni pokoju i pierwszych dni wojny, w niewyróżniającym się filmie "Moja wojna, moja miłość" (1975). Natomiast za stanowczo niedoceniony uważam film fabularny wybitnego skądinąd dokumentalisty Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego "Gdziekolwiek jesteś, Panie Prezydencie..." (1978). Dzieło to, sfilmowane bez patosu, Andrzej Trzos poświęcił postaci Stefana Starzyńskiego, bohaterskiego prezydenta Warszawy, który 1 września 1939 r. przystąpił niezwłocznie do organizowania życia w bombardowanej stolicy i w porozumieniu z gen. Czumą czuwał nad cywilną obroną miasta. Warszawiacy, posłuszni apelowi prezydenta Starzyńskiego, stanęli solidarnie do budowy barykad i kopania rowów przeciwlotniczych. W codziennych przemówieniach radiowych Starzyński podtrzymywał na duchu ludność stolicy. Sytuacja w mieście pogarszała się z każdym dniem i 26 września zapadła decyzja o kapitulacji. Nie skorzystał Starzyński z ostatniej szansy wyjazdu ze stolicy (miejsce w samolocie odstąpił amerykańskiemu dziennikarzowi). Miesiąc później został aresztowany w swoim gabinecie przez gestapo i wywieziony w nieznane miejsce...

Trzos-Rastawiecki opowiedział biografię bohatera z całym realizmem, językiem rzeczowym, a ducha w postać Starzyńskiego tchnął Tadeusz Łomnicki, kreując jedną z najwyrazistszych postaci polskiego ekranu.

Nieporównanie gorzej przedstawia się filmowa pamięć z dni ataku Stalina na Polskę, napaści, która nastąpiła siedemnaście dni po agresji Hitlera. Nie powstał na ten bolesny temat ani jeden polski film. Jedynym wyjątkiem są od biedy początkowe epizody "Katynia" Andrzeja Wajdy mówiące o napaści, zresztą mimochodem, spoza kadru, informacyjnie.

Bagnety wbijane przez Sowietów polskim żołnierzom w plecy siedemnastego dnia trwającej wojny i równoczesna zdrada aliantów - czy te tematy doczekają się kiedyś pióra polskiego scenarzysty?

Henryk Tronowicz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski