Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wypuszczanie bączka

Redakcja
Pokój na wysokości drugiego balkonu; ogromna konsoleta z dziesiątkami suwaków, pokręteł, przycisków, dwa monitory, dwie klawiatury, cyfrowa nagrywarka 24-śladowa, ale dająca możliwość rejestrowania 78 ścieżek, obok 6-oktawowy elektryczny fortepian. Tu nagrywa się muzykę nie tylko do przedstawień, to stąd płynie ona poprzez rozstawione na scenie i widowni 12 głośników w czasie spektakli. Oczywiście zupełnie inaczej to wyglądało - a przede wszystkim brzmiało! - przed 45 laty, gdy Włodzimierz Marecki trafił tu, do Teatru Bagatela (wówczas Rozmaitości), po pięciu latach spędzonych w "Ludowym".

Zza kulis teatru

   Zaczął jako 15-latek. To wuj aktor - Stanisław Marecki sprawił, iż młody krewniak, po śmierci ojca, znalazł w Teatrze Ludowym pracę jako pomocnik elektryka oraz opiekę dyr. Skuszanki, która nawet chodziła do Technikum Elektrycznego na wywiadówki. Nauka i praktyki w Radiu Kraków potęgowały fascynację kabiną akustyka. A że był to sprzęt, jaki był, zdarzyło się, że magnetofon, który miał za chwilę odtworzyć pianie koguta, odmówił posłuszeństwa i młody akustyk wcielił się w koguta sam, a potem koledzy wołali za nim kukuryku…
   W 1960 trafił do Rozmaitości Marii Biliżanki i tak, mimo emerytury, trwa tu do dziś - choć miał przerwę na Ludowy i na Stary Teatr, gdzie pracował na pół etatu. Z tego czasu trzyma - oprawiony - odręczny list od Andrzeja Wajdy, który po premierze Nocy listopadowej, a muzykę do spektaklu nagrać nie było łatwo, komplementował akustyka wyrażając radość, że mógł się przyjrzeć pracy tego znakomitego specjalisty.
   Półwiecze za konsoletą to kilka epok w elektronice - kiedyś prymitywny sprzęt i taśma sklejana na palcu, w czym p. Włodzimierz zyskał niesamowitą biegłość, teraz zapis cyfrowy. Lepszy, ale nie bez wad. - Wystarczy porównać kontrabas; nagrany analogowo ma o 50 proc. lepszy dźwięk, miękki, aż się dusza raduje - argumentuje mój rozmówca.
   Ongiś nagrywało się na jednym śladzie, potem dwóch, gdy doszedł p. Włodzimierz do 16 analogowych, konkurencja w STU miała 24. A teraz - całkiem inny świat.
   Zmienił się i teatr. - Kiedyś chodziło się po scenie w pantoflach, w chałacie, a teraz byle elektryk jeździ po niej na rowerze - słyszę. - Próba to była próba, przychodziło się pół godziny przed, a nie pięć po dziesiątej. Przez 50 lat raz spóźniłem się na spektakl - dodaje p. Włodzimierz.
   Oczywiście i jemu zdarzały się wpadki. Opuścił na moment kabinę i nie zdążył wrócić, zatem Andrzej Kozak musiał jako Diabeł w bajce śpiewać pierwszą zwrotkę bez muzyki. Dopiero przy drugim canto _zaczęła ona stopniowo narastać puszczona przez przerażonego akustyka; jakże bał się pretensji. A tu obecna na spektaklu Maria Biliżanka uznała: - _Świetny miałeś pomysł, trzeba tak to zostawić.
   Lata w teatrze określa Włodzimierz Marecki nie datami, a dyrektorami. Których wspomina najmilej? - Ale poza Skuszanką, bo ona była na innej zasadzie - zastrzega. Na pewno obecnego dyr. Schoena (umie załatwiać pieniądze, co jakże ważne w tych czasach), Górkiewicza (miał świetne metody pracy z ludźmi), panie Biliżankę, Gryglaszewską…
   I oczywiście wspomina artystów, z którymi nagrywał muzykę - od Pendereckiego i Stachowskiego, po Wodeckiego i Wójcickiego. Zawodowe kontakty nieraz przeradzały się w przyjaźnie - z Radwanem, Zaryckim, Awdiejewem. W teatrze poznał też Stanisława Tyczyńskiego, dziś władcę RMF, wtedy akustyka. - Ale i jako facet od załatwienia spraw był bezbłędny. Pojechał do Tonsilu i załatwił 24 głośniki, normalnie nie do kupienia…
   Pół wieku pracy, ponad 500 premier, ile to godzin muzyki? - Nie jestem w stanie policzyć.
   Teraz na wieczorne spektakle lubi się Włodzimierz Marecki przenosić na ul. Sarego, gdzie teatr ma niewielką scenę. Bo ona daje bezpośredni kontakt z aktorami. - To duża frajda, siedzieć za konsoletą na widowni, to pozwala wejść z dźwiękiem w oddech, nawet jeśli śpiewający aktor jest chwilowo niedysponowany, na sprzęcie cyfrowym można nagranie przyspieszyć lub zwolnić do 16 procent…
   10 lat temu dopadł p. Włodzimierza wylew. Gdy się dowiedział, że nie będzie chodził, myślał o śmierci. A potem podźwignęła go miłość do teatru. - Mam tak zostawić moje studio, teatr… I kto będzie - jak ja to określam - wypuszczał te bączki…? I po pół roku wróciłem do teatru. On i muzyka uratowały mi życie. Może pan to napisać.
WACŁAW KRUPIŃSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski