MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z rajdowej kuchni po mistrzostwo świata

Redakcja
Tytuł mistrza świata w PWRC otworzy Michałowi Kościuszce drogę do WRC. - Mamy już propozycję. Nie mogę zdradzić stajni - twierdzi "Naczelnik". FOT. LOTOS DYNAMIC RALLY TEAM
Tytuł mistrza świata w PWRC otworzy Michałowi Kościuszce drogę do WRC. - Mamy już propozycję. Nie mogę zdradzić stajni - twierdzi "Naczelnik". FOT. LOTOS DYNAMIC RALLY TEAM
Mistrzostwo świata dla Michała - ten jeden cel przyświeca rodzinie Kościuszków. I nie ukrywają tego, że wszystko temu podporządkowali. I życie, i biznes.

Tytuł mistrza świata w PWRC otworzy Michałowi Kościuszce drogę do WRC. - Mamy już propozycję. Nie mogę zdradzić stajni - twierdzi "Naczelnik". FOT. LOTOS DYNAMIC RALLY TEAM

SPORTOWE KLANY: KOŚCIUSZKOWIE

Czy to spełnienie ambicji ojca? - Tak - zaskakująco szczerze odpowiada Michał. - Nie chodzi jednak o chore ambicje, o to, żeby syn za wszelką cenę osiągnął to, co nie udało się ojcu. Tata ambicje sportowe zaspokoił. Mnie zapewnił tylko takie warunki, jakich on nigdy nie miał. I to jest to ojcowskie spełnienie - podkreśla Michał Kościuszko, wicemistrz świata juniorów, i drugi wicemistrz świata w klasie samochodów produkcyjnych.

Jan lubił ryzyko

W rodzinie były tradycje rajdowe? - Były, ale raczej negatywne - odpowiada z uśmiechem Jan Kościuszko, rajdowiec, kierowca wyścigowy, biznesmen, ale też filantrop, organizator Wigilii m.in. na krakowskim Rynku.

Pochodzi z rodziny lekarskiej. Wychował się w Zakopanem. Marzył o narciarskim zjeździe. - Tam była szybkość - wspomina z iskierką w oczach. - Niestety, dla juniorów był tylko slalom specjalny lub gigant - dodaje.

Po powrocie do Krakowa brakowało mu ćwiczeń fizycznych. Na trzy miesiące został sprinterem. Potem pływał na łódkach, a zainteresował go również kajakowy spływ górski. - Była szybkość, adrenalina i ryzyko. I tylko jeden problem. Nie było, gdzie uprawiać tej dyscypliny - mówi dziś ze śmiechem.

Zaczął pasjonować się rajdami. - By obejrzeć odcinki Rajdu Polski tułałem się autobusami i autostopem. Spałem, a czasami nawet mieszkałem w kopkach siana - wspomina. Wtedy już wiedział, że chce się ścigać. I wszystko temu jednemu celowi podporządkował.

Nim jednak wsiadł do rajdówki był kart. Często o trzeciej nad ranem jechał nim do Lasku Wolskiego, by potrenować na odcinkach... Rajdu Polski.

Sznurówki w Trabancie

- Trabant z rurkami PCV z odkurzacza, to nieprawda - twierdzi z uśmiechem głowa rodu Kościuszków. - Prawdą jest natomiast, że na badaniu technicznym pasy przyczepiliśmy sznurówkami do fotela. W ten sposób udało się zwieść komisję sportową i dopuszczono nas do startu - opowiada.

Rajdówka rodem z NRD wymalowana była w biało-czerwone barwy. - To od razu sygnalizowało milicjantom, że trzeba nas zatrzymać, wylegitymować i najlepiej zabrać dowód rejestracyjny, bo w czasach socjalizmu Trabant na tak szerokich kołach nie miał prawa istnieć - opowiada Jan.

Potem kupił rozbitą Zastawę. Do nietypowych zdań przystosowywał ją w... bloku. Karoserię wciągnęli przez okno na parterze. - Zastawa do mieszkania weszła, ale wyjść nie chciała. Musieliśmy więc zdemontować kaloryfer. Przy okazji zalaliśmy piwnicę, bo nie odcięliśmy pionu. Gdy wyburzyliśmy trzy pustaki mogła zjechać do... piaskownicy - opowiada Jan Kościuszko. Była to jego pierwsza rajdówka z silnikiem - jak mówi - o oszałamiającej mocy 27 KM. Żywot zakończyła na słupie telegraficznym, gdy młody i ambitny kierowca jechał za Rajdem Tulipanów.

"Naczelnik"

W międzyczasie otworzył zakład samochodowy. - Czasami na rajdy jeździłem autami klientów - przyznaje.

W tym też czasie narodził się także... "Naczelnik". - Pojechałem na rajd fiatem 126p powierzonym mi do... remontu. W mocno obsadzonej klasie "maluchów" przyjechałem drugi. Byłem bardzo zadowolony. Gdy okazało się, że pierwszy zawodnik został zdyskwalifikowany - bo miał przerobiony silnik - byłem wniebowzięty. Znokautowałem rywali. I to chyba wtedy Wojtek Bełtowski powiedział: "No, jak na Naczelnika przystało". I tak już zostało - śmieje się Jan Kościuszko.
Potem zaczął startować w mistrzostwach Polski - w rajdach i wyścigach górskich. Zdobywał kolejne mistrzowskie tytuły. Gdy władza ludowa oddała mu paszport - zabrany po wyjeździe matki za granicę - wywalczył m.in. tytuł mistrza Europy w N1300. Jeździł wszystkim, co wpadło mu w ręce. Maluchami, tzw. bartosiami, polonezami, renault, fordami, mitsubishi...

Ostatni raz ścigał się cztery, pięć lat temu. Jechał mitsubishi lancerem o mocy 650 KM. - Było to moje najmocniejsze auto - podkreśla z dumą. Twierdzi, że to nie ostatnie jego słowo.

Co na to żona? - Popełniła ten błąd, że zgodziła się na zawarcie związku małżeńskiego. Od razu jednak ustaliliśmy priorytety: najważniejsze są wyścigi i rajdy - wspomina.

Nie ukrywa jednak, że były i takie chwile kiedy się buntowała. - Podczas rajdów zimowych nie wolno było używać kolców. Postanowiłem więc stworzyć miękką mieszankę gumy. Zaprosiłem do domu wulkanizatora. On jednak twierdził, że takiej ilości sadzy - jak ja chciałem - do opon się nie dodaje, bo będą zbyt miękkie. A przecież mnie o to chodziło. Musiałem go spić, żeby przełamać opory... Tak powstały trzy mieszanki. Żeby je przetestować opróżniłem całą lodówkę, wystawiając wiktuały za okno. Tego żona już nie wytrzymała... - mówi.

Od razu jednak dodaje, że cały czas wiernie go wspierała przez rajdowe i wyścigowe życie. - Pogodziła się też z faktem, że Michał jest profesjonalnym sportowcem. Jest jego najwierniejszym kibicem. Śledzi wszystkie jego występy na bieżąco, często późno w nocy, w internecie - mówi głowa rodu.

Czy rodzinie coś jeszcze pozostawało po sportowej pasji "Naczelnika"? - Bywało różnie. Sport samochodowy pochłaniał gigantyczne pieniądze. Wiedziałem więc, że jeśli chcę się ścigać, to muszę mieć na to odpowiednie środki. I tak stworzyłem bazę, która finansowała moje, a później Michała starty - stwierdza restaurator.

Michał wolał piłkę

W 1985 r. świat ujrzał Michał. Długo nie interesowały go ani rajdy, ani wyścigi. Wolał grać w piłkę nożną lub koszykówkę.

- Pierwszy raz samochód prowadziłem siedząc na kolanach taty. Nie dostawałem wtedy nawet do pedałów gazu i hamulca, ale kierownicą kręciłem - wspomina junior. Gdy miał 15 lat zaczął regularne treningi rajdowe. Jeździł na zamkniętych fragmentach dróg lub torach.

Jeden z treningów - na szutrowym odcinku specjalnym na Mazurach - zakończył dość szybko. - Po paru przejazdach doszedłem do wniosku, że autem rajdowym jeździ się tak samo, jak w grze komputerowej. Szybko okazało się, że realny świat znacznie różni się od wirtualnego. Za trzecim, czy czwartym przejazdem pięciokrotnie dachowałem... Renault Clio Williams ojca rozbiłem w drobny mak - wspomina rajdową inicjację.

- Gdy wysiadłem z treningówki, byłem przerażony i roztrzęsiony. W jednym miejscu walało się koło, w innym drzwi, a silnik wylądował kilkadziesiąt metrów od wraku. Zastanawiałem się, co powie tata, gdy zobaczy, że z jego auta została kupa złomu - opowiada Michał.

Witaj w branży

Jak zachował się ojciec? - Podszedł do mnie. Klepnął w ramię i powiedział: - Witaj w branży synku. Nie ukrywam, że nie spodziewałem się takiej reakcji. To było niesamowite - mówi wicemistrz świata.

Potem był jeden sezon w kartingu. - Dokonaliśmy rzeczy wydawałoby się niemożliwej. W ciągu jednego sezonu Michał zdobył mistrzostwo ICC - podkreśla zadowolony ojciec. Przyznaje jednak, że miał twardą umowę z synem: - O ząbek wyżej mieliśmy przejść tylko wtedy, gdy wyjeździ mistrzowski tytuł - przypomina.

Syn nie zawiódł. I poszli ów "ząbek wyżej". Kolejnym krokiem była Formuła Nippon - a ta wiodła w kierunku Formuły 3 lub Formuły Renault, uznawanych za przedsionek Formuły 1. Michał wybrał jednak rajdy.

- Tata nie chciał, abym w nich startował. Wolał wyścigi - przyznaje Michał. - Dał się jednak przekonać. Od tej pory wspiera mnie całym sercem, pomysłami i wszystkimi możliwymi środkami - zapewnia Michał.

Pierwsza wódka

Kiedy były najtrudniejsze chwile? - Wtedy, gdy po raz pierwszy z synem napiłem się wódki. Michał miał wtedy 18 lat - zdradza restaurator.

Dlaczego? - Michał zapomniał wtedy - korzystając z informacji pilota i rewolucyjnego sposobu opisu - że między jednym szczytem, a drugim jest jeszcze kawałek drogi. Gdy przeskoczył szczyt uderzył w drzewo. Ścięło pół samochodu. Nie było błotników, koła, drzwi... Straszny widok. Szczęścia mieli wtedy, co nie miara... - twierdzi Jan.

To miał być koniec rajdowej kariery Michała. Ojciec, siedząc w hotelowej restauracji, zastanawiał się jak powiedzieć synowi, że po latach wyrzeczeń, był to jego ostatni rajd. Jednak Michał zdawał sobie sprawę z tego, co się święci. Gdy tylko tata zaczął wspominać o rajdach, proponował: - Napijmy się.

W pewnym momencie do ich stolika podszedł Janusz Kulig, jeden z najbardziej utytułowanych polskich rajdowców. - Obserwował wtedy rajd i bardzo mocno kibicował Michałowi. Powiedział do mnie krótko: - Michał jeździ świetnie. Musi mieć tylko bardzo dobrego pilota. I w ten sposób mnie rozbroił - przyznaje senior rodu. I dodaje: - To wtedy Janusz zarekomendował Jarka Barana, najlepszego pilota rajdowego w Polsce.

- Jarek, do którego mam bardzo wielki sentyment, niechętnie zgodził się na pierwszy start z Michałem. Prowadziliśmy długie negocjacje. Ich pierwszy start w Austrii zakończył się jednak spektakularnym zwycięstwem w klasie. Od tego momentu Michał zupełnie inaczej zaczął patrzeć na drogę. Edukacja poszła w dobrym kierunku. Od wielu sezonów drugim dobrym duchem Michała na prawym fotelu jest Maciek Szczepaniak - podkreśla zadowolony Jan.

Potem "Naczelnik" dbał już tylko o to, aby synowi niczego nie brakowało. Starał mu się zapewnić możliwie najlepszy sprzęt i otoczyć gronem profesjonalistów. Czy Michał czuł ojcowski kokon? - Na początku nie miałem takiej świadomości. Dla mnie normalne było to, że mam najlepszy możliwy sprzęt i pracuję z najlepszymi ludźmi. Byłem zbyt młody żeby to dostrzec. To jednak zaszczepiło we mnie profesjonale podejście do tego, co robię. Nigdy nie traktowałem rajdów, jako zabawy, nigdy nie chciałem być postrzegany jak przysłowiowy gówniarz, który jeździ za pieniądze tatusia. Zawsze chciałem być pełnowartościowym, profesjonalnym sportowcem, który pracuje na swój autorytet - zapewnia.
Najtrudniejszy był dla niego 2009 r. Na Rajdzie Polski walczył o tytuł mistrz świat juniorów. - Przegrałem. I to na własnym podwórku. Opuściłem drogę. Przodem uderzyłem w nieduże drzewko. Powinno się złamać, a ja powinienem jechać dalej. Niestety, tak się nie stało. Uszkodziłem chłodnicę i... uciekło mi mistrzostwo świata juniorów. Wtedy było mi naprawdę źle - przyznaje Michał.

Niedługo później zadzwonił jednak telefon z Lotosu. - Zaproponowano mi program startów w mistrzostwach świata. Było jak z bajki - nie ukrywa.

Od kilku sezonów młody krakowianin, jak jedyny Polak, walczy w mistrzostwach świata. Jest już posiadaczem tytułu wicemistrza świata juniorów i drugiego wicemistrza świata w klasie samochodów produkcyjnych. Broni barw Lotosu, Red Bulla i Krakowa, niegdyś kierowca testowy teamu fabrycznego Suzuki, teraz RalliArt Italy, jedynego tunera mitsubishi. Marzy o mistrzostwie świata w PWRC, a później ściganiu się w rajdowej Formule 1, czyli WRC.

Czy jest to realne? Rodzina wierzy, że tak!

- We wszystkich sezonach w których startowałem zawsze dawałem z siebie wszystko. Niestety, czasem brakowało mi szczęścia, takiego technicznego. Mam nadzieję, że limit pecha wyczerpałem - stwierdza.

Czy czuje rodzinną presję? - Nie. Nigdy nie czułem żadnej presji. Ani biznesowej, ani rajdowej. Zawsze chętnie jechałem na trening, czy na zawody. Do tej pory odliczam dni między jednym rajdem a drugim. To jest moje życie, to jest życie naszej rodziny. My nie liczymy czasu na dnie, czy miesiące, a na rajdy - coś stanie się za rajd, za dwa, albo za sezon. Rajdy nas pochłonęły - przyznaje Michał. I dodaje, że jest szczęśliwym człowiekiem, bo robi to co kocha.

A co na to dziewczyna? - Zuzię również pochłonęły rajdy -zapewnia zadowolony Michał.

Jan także myśli o startach. Zamierza wyszykować mocną odmianę Lancii albo Lancera, ale takie w granicach 700 KM. - Jeszcze pokażę na co mnie stać - twierdzi zadziornie. - Muszę tylko być o jakieś 40 kg młodszy - śmieje się.

- Pierwszą i jedyną osobą, którą poproszę o przetestowanie asfaltowych zawieszeń, będzie Michał. Mam nadziej, że się zgodzi - mówi Jan.

Co Michał robi, gdy nie prowadzi samochodu? - Myśli o tym, że chętnie by go prowadził. Lubi też sapać, w ten sposób bowiem magazynuję energię, ładuję baterie i odpoczywam - zapewnia młody krakowianin.

I dodaje: - Lubię też jeść, ale i eksperymentować w kuchni. Trochę deprymujące jest jednak to, że tata tak świetnie gotuje. Uwielbiam jednak jego kuchnię i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie ma lepszej na świecie. Z drugiej strony jednak, jak widzę, co potrafi wyczyniać z różnymi przepisami, to sam chcę spróbować. Czasami więc eksperymentuję. I chyba mi to wychodzi, bo moja dziewczyna Zuzia lubi to co przygotuję, a rodzice również do nas chętnie zaglądają. Czasami zdarza się, że gotujemy we dwójkę, i to podoba mi się najbardziej.
Wicemistrz świata, choć ma coraz mniej czasu, lubi też stanąć za deklami i mikserem. Czasami można posłuchać go w którymś z krakowskich klubów.

Czy ojciec jest dumny z syna? - Oczywiście. Dlaczego? Bo pozostał sobą, jest skromny i nie ma w nim nic z gwiazdora, a wykorzystał - i wciąż wykorzystuje - szansę, którą dostał od losu. Jest też bardzo utalentowanym zawodnikiem. Myślę więc, że osiągnie pierwsze mistrzostwo świata dla Polaków - z wielką pewnością mówi Jan.

- Michał już w tej chwili jest najbardziej utytułowanym zawodnikiem w polskim sporcie samochodowym. Ma świetlaną przyszłość przed sobą. Tytuł mistrza świata w PWRC otwiera mu drogę do Formuły 1 rajdów, czyli startów w WRC. Mamy już propozycję, ale jeszcze nie mogę zdradzić stajni - twierdzi "Naczelnik". Równie mocno w to wierzy Michał. Może więc w przyszłym sezonie zobaczymy go u boku Sebastiena Loeba i Mikko Hirvonena.

MAREK DŁUGOPOLSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski