MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Żegnając Lecha Przybylskiego

Redakcja
Wszystkim przywiązanym do obrazu naszego Miasta, a ściślej - do określonego klimatu kulturowego (poziomu, stylu) "Krakowa tamtych dni", ta wiadomość przyniesie smutek i zrozumiałą zadumę. W zeszłym tygodniu "wyprowadził się, ubył nam z Krakowa", Lech Przybylski.

Leszek Długosz: Z BRACKIEJ

Ktoś wielce tutejszy, przez wiele lat z tutejszym środowiskiem artystycznym związany. Pochowany został w ubiegły czwartek na cmentarzu Rakowickim. Można powiedzieć, odszedł równie dyskretnie i po cichu, jak i za życia był człowiekiem wyciszonym, nie ekspansywnym. Nawet jakby świadomie godzącym się na drugi plan?

Był artystą plastykiem, i chyba jeszcze kimś? Otóż i to. Kim jeszcze? Przez lata pełnił funkcję, którą dziś się określa - stylista, specjalista od wizerunku? Dawniej, trochę wcześniej, może wystarczałoby - esteta?

Zajmował się projektowaniem wizerunku. Tak by się też ten rodzaj działań dziś określiło? Pracował dla wydawnictw, instytucji artystycznych, dla rozmaitych przedsięwzięć (po dzisiejszemu znowu - dla projektów kulturowych). W Wydawnictwie Literackim przez lata, będące akurat okresem świetności tej firmy, pełnił funkcję naczelnego grafika. Zapamiętany będzie przez swoją długoletnią pracę dla Starego Teatru. Nie wątpię, teatromani mają w pamięci choćby dawny "wystrój Starego"? Wiele i dziś klasycznych znamion tego teatru - afisze, zaproszenia, również programy, to ślady po nim. Pamiątką szczególną i zapewne taką, która długo jeszcze pożyje, jest logo Starego, znak firmowy tej sceny. Właśnie autorstwa Przybylskiego. Rozproszone jego prace, jednak najczęściej pośród tej różnorodności, okładki, afisze wnosiły w zgrzebność minionych dziesięcioleci elegancję, rodzaj powściągliwego wyrafinowania. Dyskrecją swej estetyki, rodzajem metafory, którą poddawał, pozwalał odbiorcy (publiczności, czytelnikom) poczuć przynależność do bardziej ekskluzywnego kręgu kulturowego. Jakże innego niż powszedni dookoła gust ówczesnej codzienności. Niż ten, który "peerelowski poziom" chciał nam narzucić.

Trzeba zauważyć, że tego rodzaju działania i jednocześnie przecież twórczość - realizując się na styku kilku dyscyplin - literatury, sztuki, teatru czy muzyki (współpracował Przybylski także z PWM) wymagały prócz profesjonalnej umiejętności także poszerzonej wiedzy z wielu dyscyplin. Wyrażając się w owym symbolicznym znaku (którym mógł być projekt czysto artystyczny, ale i tzw. użytkowy - dekoracja, przedmiot, jakiś obiekt) prace te stanowiły rodzaj określonej gry. Rodzaj podpowiedzi, sugestii... Estetycznej, programowej, bywało i wprost ideologicznej.

Niespiesznie krążąca po śródmiejskim szlaku "raczej pogodnie uśmiechnięta", zazwyczaj nieźle też objuczona książkami, rulonami, teczkami papierów, postać Lecha P. trochę intrygowała? Ale i sugerować mogła przechodniom rodzaj zajęcia i te interdyscyplinarne zainteresowania tegoż "Nosiciela". Działo się to przecież przed epoką szybkiej internetowej dostępności. Informacje, przykłady trzeba było po prostu wyszukać. Odsłuchać, pooglądać, sprawdzić we właściwych kompendiach... Kto na tej trasie (WL, Stary Teatr, MCK, Floriańska, Sławkowska, Bracka) miał sposobność napotykać owego gentlemana - w ruchu ulicznym jakby zagubionego, raczej niespiesznego, zazwyczaj z ochronnym uśmiechem na twarzy - rozumiał lepiej, czemu miały służyć te nieodstępne przy nim zbiory. A upewniał się, oglądając domowe Przybylskiego arcyciekawe, ambitnie przepełnione półki.

Braliśmy do ręki prace Lecha Przybylskiego, "wypieszczone" projekty, eleganckie piękne druki, wyszukane przedmioty... i rzeczywistość wydawała się z nimi piękniejsza. Z lepszej gliny urobiona? Nie z socjalistycznego iłu i sztampy. W sumie, należał do tego szerszego grona w Mieście K., którego reprezentanci - czy to indywidualną pracą, czy to poprzez Instytucje (które swoim gustem i wkładem określali) kreowało obraz i poziom, o którym powiadamy dziś znacząco - tamten Kraków. Mając na myśli poziom - dawnego Starego, dawnego Wydawnictwa Literackiego, dawnego "Przekroju", tamtego Biennale Grafiki...

Ten "drugi plan" Lecha Przybylskiego też wlicza się do kulturowej klasy minionego już też Krakowa. Za to niech poleci za Nim wdzięczność czytelników i publiczności, świadomych funkcji i jakości jego wkładu. Także słowa serdeczne niech pomkną z bliższego kręgu... Od znajomych i przyjaciół - że był człowiekiem życzliwym. Określiłbym tak właśnie - spolegliwie uśmiechniętym. Wiem coś o tym, bo był moim najbliższym "sąsiadem z góry". Wiadomo, jak "ryzykowną propozycję" może stanowić w życiu sąsiad z góry. Łączyły nas najlepsze sąsiedzkie relacje. W kamienicy, gdzieśmy się wprowadzili (upłynęło trochę już czasu), w większości zamieszkałych rodzin szefostwo familii dziwnym trafem należało do któregoś z Lechów, Leszków. Zostało nas dwóch. Dawnymi czasy dom taki pewnie by nazwano - "Kamienicą pod Leszkami"? Mnie po Leszku Przybylskim została osobista pamiątka. Pięknie zaprojektowany (niestety, zepsuty w drukarni) tomik moich wierszy - "Po głosach, po śladach"... No i tak to już nomen omen, jako ślad wspólnej naszej tu krzątaniny, jako pamiątka mi zostanie..

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski