Wysiadając z samochodu usłyszałem głośne trąbienie. Tuż nad głową sunęły trzy klucze żurawi. Przynajmniej setka ptaków ułożonych w litery V ostrym końcem skierowane na południe.
Deszczowe chmury usłużnie odsłoniły błękit nieba. Słońce od prawej, krystalicznie przejrzyste powietrze. I wtedy się zaczęło. Przepadł aparat fotograficzny spoczywający od zawsze na parapecie. Żurawie szybko sunęły na południe. Widziałem każdy ruch wielkich skrzydeł.
Rozpaczliwie odgrzebywałem tablet złośliwie zaplątany na dnie plecaka. Sięgnąłem po telefon sygnowany logiem z nadgryzionym jabłuszkiem. Urządzenie z aparatem w sam raz na niespodziewane okazje, którego nigdy wcześniej nie używałem. Później na jedynej, rozmazanej fotografii naliczyłem półtorej setki ptaków. Teraz co rusz zerkam w niebo. Nasłuchuję żurawiowego klangoru. Aparat trzymam w pogotowiu. Może jeszcze nadlecą.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?