MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Życie codzienne arcyksiężniczki

Redakcja
Fot. Anna Kaczmarz
Fot. Anna Kaczmarz
8 grudnia skończyła 86 lat. Urodziła się w Żywcu i tu wróciła na stare lata. Do zamku z dzieciństwa. Ojciec Marii Krystyny Habsburg, Karol Olbracht - z pochodzenia był Austriakiem. Matka, Alicja Ankarcrona - Szwedką. Z wyboru zostali Polakami.

Fot. Anna Kaczmarz

Wielki patriotyzm i przywiązanie do Polski zawsze towarzyszyło tej linii Habsburgów. Dlatego mówili o sobie: polscy Habsburgowie

W 1921 r. z rąk marszałka Józefa Piłsudskiego arcyksięstwo Karol Olbracht i Alicja Habsburgowie uroczyście odebrali polskie obywatelstwo. Nigdy się go nie zrzekli, choć mieli ku temu wiele okazji i wiele powodów. Ich córka - arcyksiężniczka Maria Krystyna - wolała przez ponad 40 lat być bezpaństwowcem niż przyjąć paszport szwedzki lub szwajcarski. W 1993 r. wręczono jej ten upragniony - polski. W 2001 r. wróciła do Żywca. Jest u siebie. Jak sama mówi "w siódmym niebie".

Polscy Habsburgowie

Czerwona bombka znajduje swoje miejsce na jodłowej gałązce. Arcyksiężniczka Maria Krystyna Habsburg z trudem dekoruje choinkę w swoim żywieckim apartamencie. Dziś wyjątkowo dokuczają jej bóle stawów. Jednak drzewko świąteczne musi być, choć święta nigdy już nie będą takie cudowne, jak w dzieciństwie.

-Czuło się tę wyjątkową atmosferę już na kilka dni przed Bożym Narodzeniem, kiedy z babcią zawijałam cukierki w sreberka. Choinka, wielka aż po sufit, stała w białym salonie. My, dzieci, podglądaliśmy ją przez dziurkę od klucza. Przed wieczerzą wigilijną wszyscy modliliśmy się przed szopką, potem dzieliliśmy się opłatkiem. Wieczerza była typowo polska - pod obrusem sianko, na stole karp, kutia. A potem prezenty. Jako dziecko nie lubiłam lalek. Wolałam misie. Podczas któregoś Bożego Narodzenia pod choinką czekał na mnie konik na biegunach. Miał prawdziwą sierść i prawdziwy ogon. Nazwałam go Fallada, ale potem, jak dowiedziałam się, jakie imię nosi koń Marszałka, przemianowałam go na Kasztankę. Byłam wtedy bardzo patriotycznie nastrojona - wspomina Maria Krystyna Habsburg. Życie pokazało, że wielki patriotyzm i przywiązanie do Polski zawsze towarzyszyło tej linii Habsburgów. Dlatego mówili o sobie: Polscy Habsburgowie.

Zarządzali piątym co do wielkości majątkiem w granicach II Rzeczypospolitej. W Żywcu, w dwóch zamkach - starym i nowym - toczyło się spokojne, dostatnie życie arcyksiążąt, będących potomkami angielskiej linii królewskiej, skoligaconych z królami Hiszpanii, wnuków i prawnuków cesarza Leopolda II. Mieszkały tu trzy rodziny: dziadkowie Karol Stefan z babcią Marią Teresą oraz ich dwaj synowie Leon Karol i Karol Olbracht z rodzinami. Mogło być bardzo wesoło, w każdej rodzinie było po pięcioro dzieci, ale stosunki ze stryjostwem nie były najlepsze. Żony arcyksiążąt nie przepadały za sobą. U Karola Olbrachta dzieci wychowywano po polsku. U Leona po niemiecku.

-Nie wolno nam się było z nimi bawić. Kiedy one wchodziły do parku, my z niego wychodziliśmy - opowiada Maria Krystyna Habsburg, w tamtych czasach po prostu Krysia. Za najlepszego przyjaciela, kumpla, powiernika i niekwestionowany autorytet miała wówczas swego starszego o dwa lata brata - Karola Stefana. Siostra Renata była o dziesięć lat młodsza. Smarkula. Brat Olbruś (Olbracht Maksymilian) zmarł na szkarlatynę, mając zaledwie dwa lata. Był jeszcze starszy, przyrodni brat, syn matki z pierwszego małżeństwa (Alicja była młodą wdową po dyplomacie Ludwiku Badenim, synu premiera Austrii i namiestnika Galicji), Kazimierz Badeni, czyli Kaziunio. Młodsze rodzeństwo go uwielbiało i szanowało, chociaż nieźle dawało w kość.

-Nie tak dawno zapytałam Kaziunia (obecnie ojciec Joachim Badeni, znany krakowski dominikanin - przyp. red.): Czy ty, przebywając z nami, ćwiczyłeś się w cnocie cierpliwości? Inaczej przecież nie można było z nami wytrzymać - mówi z szelmowskim uśmiechem.

Krysia Zamkowa

-Byłam okropnie pyskatym dzieckiem - opowiada ze śmiechem. - Miałam zaledwie kilka lat, kiedy do zamku przyjechała Kazimiera Dąbrowska, miniaturzystka. Maleńkim pędzelkiem malowała portrety naszej rodziny. Mnie kazano stać na krześle. Wierciłam się, nie mogąc ustać w miejscu. W końcu nie pytając nikogo o zgodę, zeszłam, mówiąc: "Psiakrew, ale się zmęczyłam". Usłyszała to nasza naczelna wychowawczyni, pani Zofia Starorypińska, i oczywiście pobiegła do ojca ze skargą, gdzie te dzieci uczą się takich słów. A ojciec się zmieszał, bo był żołnierzem i sam często używał żołnierskich wyrazów. Bratu wyrywało się słowo na d...., ale mnie nie było wolno tak mówić, bo byłam dziewczynką. Niech to diabli wezmą - myślałam sobie.

Dzieci uczyły się w zamku. Rano zajęcia miał Karol Stefan, a Maria Krystyna odrabiała lekcje. Po południu zmiana. Dzieci uczył Stanisław Brach, który zwykł zwracać się do swoich uczniów "dzicię moje".

- Strasznie nas to śmieszyło - wspomina Maria Krystyna Habsburg. Zofia Starorypińska uczyła je francuskiego (pięć dni w tygodniu) i gry na fortepianie. Dorothy Cook pracowała nad angielskim. Na koniec roku szkolnego mali Habsburgowie udawali się do szkoły na egzaminy ze wszystkich przedmiotów.

-Karol Stefan wkładał mundurek, ja ubierałam długą spódnicę z fałdami, żakiecik, do teczki pakowałam ołówki, pięknie lakierowane na niebiesko lub zielono pióro (bardzo smaczne, uwielbiałam je obgryzać) i gumki. Do dziś mam wszystkie szkolne świadectwa, a na nich prawie same bardzo dobre. Dobry miałam ze śpiewu. Pamiętam egzamin przed bardzo wymagającą nauczycielką, panią Wandą Rajewską. Dzieci szeptały: "Przyszła Krysia Zamkowa". Nauczycielka poprosiła, abym zaśpiewała hymn, więc ja nabrałam powietrza i z całych sił huknęłam "Jeszcze Polska nie zginęła". Zaimponowałam całej klasie. Ale hymn zna każde polskie dziecko. Musiałam więc zaśpiewać jakąś inną piosenkę, a ja nie jestem muzykalna, chociaż uczyłam się śpiewu. Z nauką gry na fortepianie też nie szło mi najlepiej. Za to z algebrą, fizyką i chemią doskonale.

- Gdy wracałam z egzaminów, często myślałam sobie: jakby to było dobrze, gdyby tak można było chodzić do szkoły - wspomina arcyksiężniczka.

Koza za kieszonkowe

Habsburgowie dbali o swoich pracowników, dlatego, gdy szukali np. pokojówki, stawiało się nawet czterdzieści chętnych panien. Jak na casting.

- One miały ładne niebieskie sukienki i białe fartuszki, a lokaje liberie. Najbardziej niezadowolony był majordomus, który nosił strój angielski, m.in. specjalne skarpety, a miał krzywe nogi, co było jeszcze bardziej widoczne w tych skarpetach - śmieje się Maria Krystyna Habsburg.

Arcyksięstwo byli bardzo wrażliwi na biedę i tę wrażliwość starali się przekazać dzieciom. Pomagać trzeba jednak mądrze. Gdy wychodzili do kościoła, ustawiał się szpaler żebraków.

-Strofowano mnie, gdy im wrzucałam drobne do czapki. Mówiono mi: oni to zaraz przepiją. A ja na to: to ich grzech, a nie mój, bo jak mówiłam, byłam bardzo pyskata.

Karol Stefan i Maria Krystyna dostawali kieszonkowe, ale byli zobowiązani prowadzić książeczki przychodów i rozchodów. Dochód: 5 zł od babci. Rozchód - 50 groszy - krówki, 2 zł - książka. Któregoś razu postanowili naprawdę pomóc biednym. Złożyli się na kozę dla rodziny Kubalańców. Kosztowała 12 zł.

- Ciekawe, czy jeszcze żyje ktoś z tej rodziny? - zastanawia się arcyksiężniczka.

Pseudonim "Alicja"

-Ostatnio ciągle mi się śnią sceny z początku wojny. Może dlatego, że biorę dużo leków? - mówi Maria Krystyna Habsburg. - Lato było wtedy cudowne. W zamku stacjonowali żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza. Ale byli piękni, zwłaszcza podpułkownik Moykowski i major Czarkowski. Jak greccy bogowie!

Podczas obiadu żołnierze opowiadali pewni siebie, że Niemcy nigdy nie przejdą przez nasze góry. Po obiedzie ojciec zdenerwowany mówił do matki po francusku: "Oni nie mają zielonego pojęcia o wojnie. Ja walczyłem w Dolomitach, wiem, co to walka w górach. Beskidy przejdą bez żadnych trudności".

-Rodzice myślą, że dzieci nie słuchają. Bardzo dobrze słuchają. A ja miałam uszy jak oślica. Wszystko słyszałam i rozumiałam - zapewnia dzisiaj arcyksiężniczka.

1 września 1939 r. zastał Marię Krystynę i Renatę w Warszawie. Tam miało być bezpiecznie. Ojciec, pułkownik rezerwy (do 1918 r. służył w armii austriackiej, gdy Polska odzyskała niepodległość, zgłosił się do armii polskiej), udał się do najbliższej jednostki wojskowej, ale ze względu na wiek odmówiono mu przyjęcia. Pojechał więc do Ministerstwa Obrony Narodowej do Warszawy. Rząd opuścił już jednak stolicę.

W listopadzie aresztowało go gestapo. W cieszyńskim więzieniu, w pojedynczej celi, bez wyroku, spędził ponad dwa lata. Mógł podpisać volkslistę i zostać zwolniony. Nigdy tego nie zrobił.

Żywiecki zamek Habsburgów zarekwirowali Niemcy, rodzinę osadzając w areszcie domowym. Potem wysiedlono ją do Wisły. Już na początku 1940 arcyksiężna Alicja Habsburg, matka Marii Krystyny, żona uwięzionego Karola Olbrachta, związała się z ruchem oporu. Jako żołnierz Związku Walki Zbrojnej (potem AK) pseudonim "Alicja", dzięki znajomości kilku języków obcych zbierała informacje z różnych radiostacji, tłumaczyła i przekazywała dalej. Po wojnie została odznaczona Krzyżem Walecznych.

W Wiśle arcyksiężna z księżniczkami mieszkały w bardzo złych warunkach, w rozpadającym się drewnianym domku. Najmłodsza Renata zaczęła chorować. Rodzina wystarała się o pozwolenie na wyjazd dziewcząt do Wiednia. Tam mogły pójść do szkoły. W 1943 r. obie siostry zostały jednak z niej wydalone, ponieważ nie chciały zrezygnować z polskiego obywatelstwa. Polki nie mogły się uczyć z Niemkami. Marię Krystynę przydzielono do pracy w szpitalu. Tu zastał ją koniec wojny.

-Splądrowano i zniszczono nasze dobra, spalono piękne biblioteki, straciliśmy wszystko, ale żyliśmy. Czy była jakaś polska rodzina, która nie straciła nikogo w czasie wojny? A my przeżyliśmy. Bracia walczyli na Zachodzie (Kaziunio w Anglii, Karol Stefan w armii gen. Maczka), rodzice uwolnieni z pracy przymusowej. Czy to nie cudowne?! Sądzę, że ten cud zawdzięczamy wielkiej pobożności naszego ojca. Kto widział pułkownika z szablą i różańcem? On nam wymodlił ocalenie - mówi z przekonaniem arcyksiężniczka.

Trudny powrót

Habsburgowie doskonale zdawali sobie sprawę, jakie zmiany zaszły w kraju w 1945 r. Byli jednak lojalnymi, a wręcz fanatycznymi, Polakami. Wrócili w maju 1947 r.

Maria Krystyna przyzwyczajała się do roli kopciuszka. Nie mieli środków do życia, za to mieli nieodpowiednie pochodzenie. Trudno było odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Tuż po wojnie zaczęła studia medyczne na Uniwersytecie Wiedeńskim. Kontynuowała je na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Ojciec tymczasem ciężko zachorował. W 1948 r. dostał paszport i zgodę na leczenie w Szwecji. W 1951 r. paszporty dostała pozostała część rodziny Habsburgów. Pojechali na pogrzeb ojca. I zostali. Karol Stefan pracował w banku, Renata w antykwariacie, a Maria Krystyna w szpitalu.

Gdyby nie wojna pewnie, byłaby już żoną Konstantego Czartoryskiego. - Przed wojną jak tylko dzieci się urodziły, to już je koligacono. I ja, i Renata miałyśmy wybranych mężów - opowiada arcyksiężna. - Żadne z tych małżeństw nie doszło do skutku. I bardzo dobrze.

Od końca wojny Maria Krystyna Habsburg coraz częściej myślała o służbie Bogu. W 1953 r. zdecydowała się wstąpić do Zakonu Sióstr Misjonarek Lekarek w Drogheda w Irlandii. Musiała tylko zrobić wszystkie badania lekarskie.

- I skończyła się moja kariera - wzdycha. Rentgen płuc nie pozostawiał wątpliwości. Gruźlica prześladowała tę rodzinę od pokoleń. Matka zdecydowała się wysłać Marię Krystynę do szwajcarskiego Davos, słynnego powojennego uzdrowiska dla chorych na choroby płuc.

- Gruźlicę leczyło się tam, głównie leżąc. Ale Davos zaczęło się zmieniać z uzdrowiska w kurort. Pojawiało się coraz więcej narciarzy i szkółek narciarskich. Spróbowałam i ja swoich sił na dwóch deskach. Instruktor, który nie znosił Niemców, wrzasnął na mnie: "Gdzie cię uczyli tak jeździć?". "W Polsce, przed wojną" -odparłam. Zatkało go. Od tego dnia był bardzo miły, a ja nikomu się nie przyznawałam, że zamiast leżeć w łóżku, jeżdżę na nartach.

Arcyksiężna Maria Krystyna Habsburg spędziła w Davos 40 lat, mając status bezpaństwowca. W 1970 r. została przyjęta do Zakonu Maltańskiego jako Dama Honoru i Dewocji. Zaangażowała się w działalność charytatywną, m.in. przygotowując paczki dla polskich rodzin w czasie stanu wojennego.

28 marca 1993 r. zwrócono jej polski paszport. Łatwiej jej wtedy było podróżować. Najpierw do Lourdes podziękować Matce Boskiej, a potem do Żywca. Po dwukrotnych odwiedzinach miejsca swego urodzenia zdecydowała się na powrót do Polski. Do Żywca.

-Zawsze tęskniłam do tego miejsca. Tylko tu jestem u siebie. Tu mamy Beskidy, a dalej Tatry, Giewont. Tylko tu są takie złote łany zboża, maki i bławatki - mówi sentymentalnie. -Pewnie, że miałam wątpliwości. Zobaczyłam to zamczysko i pomyślałam: wygląda jak jakieś szare koszary. Jak dziadek mógł zbudować takie brzydactwo?!

Mieszkanie dla niej wygospodarowano w dawnej zamkowej kręgielni. Jest bardzo... długie. A księżna ma chory staw biodrowy. Poruszała się o kuli, ale po upadku, którego konsekwencją była operacja, jeździ na wózku.

- Niektórzy mi mówią - z jednej strony mieszkania łazienka, a z drugiej sypialnia. Czy pani zdąży? A wózek od czego? - arcyksiężna jest ze wszystkiego zadowolona.

Jestem VIP-em!

- Nigdy bym się nie spodziewała, że będę tak serdecznie przyjęta. Teraz jestem VIP-em! Wszędzie mnie zapraszają - mówi z zadowoleniem. - Kiedyś siedziałam w kawiarni w rynku i piłam kawę, a tu podchodzi jakiś mężczyzna i zaczyna mnie ściskać. Potem się dowiedziałam, że to był Marek Baran, syn ogrodnika, którego trzymałam do chrztu i od tego czasu nie widziałam. Kłania mi się wiele osób. Czuję się ważna. Jestem tu szczęśliwa.

Musi tylko podszkolić współczesny polski, bo posługuje się językiem Sienkiewicza. Jej mieszkanie mieści się w nowym zamku, w którym siedzibę ma Zespół Szkół Leśnych i Drzewnych. Przez okno czasami słucha młodzieży i wzbogaca swoją polszczyznę współczesnymi zwrotami. To nie jest najlepszy sposób.

- Potem mnie niektórzy poprawiają, twierdząc, że nie wypada, żeby księżna mówiła "odwal się" albo "we łbie ci się poprzewracało". Kupiłam sobie "Słownik współczesnej polszczyzny" i trochę się uczę - zdradza w tajemnicy.

Od dawna chciała napisać książkę o swoim życiu. Zawsze coś stawało na przeszkodzie. Napisali ją za nią jej osobisty lekarz Krzysztof Błecha i nauczyciel historii Adam Tracz. Publikacja była efektem wielogodzinnych rozmów, trwających prawie pół roku. Książka o tytule "Księżna - wspomnienia o polskich Habsburgach" ukazała się dokładnie w jej 86. urodziny.

- Myślę, że ta książka rozwieje wiele nieporozumień, legend, półprawd, które narosły wokół mnie i mojej rodziny. Nie wiem, jak długo będę jeszcze żyć? Ile mi jeszcze świąt pozostało? - mówi arcyksiężniczka Maria Krystyna Habsburg. - Dopóki żyję, chcę się dzielić tym, co pamiętam, pomagać, wspierać działalność dobroczynną. Byleby mi zdrowie na to pozwoliło.

Ewa Piłat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski