Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie w Jałcie

Redakcja
Nikt nigdy nikogo nie przepraszał za wyniki konferencji, więc i Polska zapewne nigdy się przeprosin nie doczeka

JERZY BESALA

JERZY BESALA

Nikt nigdy nikogo nie przepraszał za wyniki konferencji, więc i Polska

zapewne nigdy się przeprosin nie doczeka

   4 lutego 1945 r. rozpoczęła się w Jałcie na Krymie konferencja "wielkiej trójki". Trwała do 11 lutego. Stała się swoistym pokazem brutalności możnych zwycięzców, którzy, nie zważając na słabszych sojuszników, narzucili swoje warunki światu.
   Słowo Jałta stało się symbolem arbitralnych decyzji trzech mocarstw z pominięciem zainteresowanych państw. Zwolennicy spiskowej teorii dziejów są przekonani, że Stalin, Churchill i Roosevelt porozumieli się tam co do podziału na strefy wpływów w Europie. Oddali Polskę na ponad czterdzieści lat wprost w paszczę komunistycznej Rosji, zjadającej wszystko, co się nawinie, w myśl zasady, że co Armia Czerwona zajmie, tego już nie odda. Była to ta sama Rosja bolszewicka, którą Polska zatrzymała w 1920 r. na progu zachodniej Europy.
   Jak to się stało, że Polska z taką łatwością wpadła do komunistycznego kotła? Wolny kraj nad Wisłą, pełen postszlacheckich indywidualistów, który, nawet wedle powiedzenia bodaj samego Stalina, nadawał się do komunizmu jak krowa do karety.
   Pytanie tym ważniejsze, że memu pokoleniu przyszło młodość spędzić właśnie w tej brudnej, nieruchawej - już nie karecie, ale kibitce. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że kolejki po wszystko, pałująca za długie włosy milicja, skrępowana przez cenzurę prasa, gitary - symbol wolności pokolenia - dłubane z drewna, bo innych nie było w tzw. sklepach, krwawe zamieszki co parę lat i gaz łzawiący na ulicach: to wszystko zaczęło się w Jałcie.
Stalin byłby głupcem politycznym, gdyby w Jałcie nie wykorzystał okazji, które pchały mu się w ręce. Jego armie kosztem niewyobrażalnych ofiar nacierały już nad Odrę, podczas gdy lojalny sojusznik amerykański wywiązywał się ze zobowiązań teherańskich i nie atakował zbyt forsownie, by sowiecki aliant mógł samodzielnie zniszczyć i wkroczyć do Berlina. Anglosasi woleli oszczędzać życie swych żołnierzy, znosząc dywanowymi nalotami kolejne miasta niemieckie. Sowieci byli już 150 km od Berlina, podczas gdy alianci nie mogli sforsować Renu. Zbyt wiele faktów i słów zdawało się przy tym świadczyć o niezwykłej ustępliwości Churchilla i Roosevelta wobec Stalina.
   Dyktator sowiecki zauważył to natychmiast. To Churchill w październiku 1944 r. poleciał do Moskwy, z której Stalin się nie oddalał. Tam sowiecki przywódca zobaczył kartkę w ręku Churchilla z nieformalnym podziałem Bałkan na strefy wpływów. Jak pisze historyk niemiecki Jost Dülffer, kartka zawierała trochę liczb: Rosjanie - 90 proc. w Rumunii, 75 proc. w Bułgarii. Grecja: 90 proc. dla Zachodu, Jugosławia - fifty-fifty.
   Węgry i Polska miały dostać to samo, co Jugosławia. Jednakże Polska była zbyt znaczącym ogniwem gry światowej, więc w kwestii polskiej niczego wtedy nie zdołali dwaj przywódcy uzgodnić.
   Stalin zauważył, że jednak można z demokracjami zachodnimi dogadać się za plecami zainteresowanych państw. Wiedział już, że Anglicy dla zaoszczędzenia krwi swych obywateli skłonni są zapominać o Bożym świecie poza ich strefą zainteresowań. Tym bardziej że przyjaciel Churchilla gen. Władysław Sikorski już nie żył. Obok premiera brytyjskiego zabrakło charyzmatycznego Polaka.
   Stalin przekonał się szybko, jak bardzo mu Anglosasi ulegają, gdy rozpoczęły się targi o miejsce konferencji. Sowiecki tyran odrzucał wszelkie propozycje Roosevelta spotkania się "wielkiej trójki": od Pireusu przez Stambuł po Maltę i Rzym. Wreszcie zmusił kalekiego prezydenta, poruszającego się na wózku inwalidzkim, do przyjazdu do ZSRR, do Jałty na zniszczonym Krymie. To on, chory człowiek, miał przyjechać do raczej zdrowego na ciele tyrana. I przyjechał.
   Stalin tłumaczył swą niechęć do opuszczania Rosji zaleceniami swego lekarza, by nie zmieniał klimatu (!). Twierdził ponadto, że musi nadal dowodzić armiami z Kremla. W rzeczywistości chodziło o sprawy prestiżowe, paranoiczny lęk Stalina przed zamachem stanu podczas jego nieobecności, obnażenie słabości woli przywódców mocarstw demokratycznych. I oczywiście chodziło o podsłuch, który w szybkim tempie instalowano w pałacach Jałty, przeznaczonych dla delegacji Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Stalin chciał mieć wszystkie nici w swym ręku.
Samoloty Churchilla i Roosevelta wystartowały późną nocą z Malty i po przebyciu 2 tys. km około południa lądowały na lotnisku Saki na Krymie. Podczas ośmiogodzinnego przejazdu do Jałty, pośród salutujących wart, goście mogli podziwiać wypalony krajobraz po bitwie: kolejny argument moralny w ręku dyktatora.
   Rozmowy główne toczono w sali balowej w pośpiesznie wyremontowanym pałacu Liwadia, w którym przebywała delegacja Roosevelta. Amerykanie zdołali zwalczyć proszkiem DDT pluskwy i pchły, ale nie zdołali podsłuchu. Tego samego dnia, chyba pomiędzy wizytami w pałacu Woroncewa, gdzie przebywał Churchill, i u Roosevelta, Stalin wydał marszałkowi Giergijowi Żukowowi rozkaz wbicia się klinem w celu jak najszybszego zdobycia Berlina. To był szaleńczy rozkaz.
   Zajęcie Berlina kosztem niezliczonych ofiar okazało się jednak niepotrzebne. Rozkaz szybko cofnięto. Stalin bowiem w gruncie rzeczy narzucał, co chciał, nawet swoje przekonania polityczne. To śmieszne, mówił, by np. Albania miała mieć takie samo prawo głosu jak "wielkie mocarstwa", które przelewają krew za inne kraje.
   Na nic się zdała retoryka Churchilla, świetnego facecjonisty, ale w kontaktach ze Stalinem zdumiewająco marnego polityka. - Orzeł powinien spokojnie dać małym ptaszkom śpiewać, zamiast martwić się o to, dlaczego śpiewają - _powiedział metaforycznie w trakcie wymiany zdań na temat wolnych wyborów. Dla Stalina była to oczywiście tylko retoryka podpitego Anglika, a nie próba zrozumienia brytyjskiego pojmowania wolności narodów, o której tak często wspominano w deklaracji o wyzwolonej Europie i powołaniu Organizacji Narodów Zjednoczonych.
   Arbitralny stosunek do krajów europejskich wprost wyzierał z kart deklaracji jałtańskich. Mocarstwa zastrzegły sobie prawo ingerencji w sprawy wewnętrzne państw, co miało zapobiec odrodzeniu się wpływów nazizmu. A faktycznie rozwiązywało ręce Rosji sowieckiej w gwałceniu praw wolnych narodów. Ponadto Roosevelt za stalinowską obietnicę uderzenia na Japonię (dotrzymaną natychmiast) godził się na wszystkie postulaty dyktatora. Nawet podziału Niemiec na strefy okupacyjne.
   Na dodatek prezydent Stanów Zjednoczonych nie opowiadał się zdecydowanie za polskim Rządem na Wychodźstwie, zwanym londyńskim, który Stalin obraźliwie nazywał rządem emigrantów. Od 28 grudnia 1944 r. miał już przecież asa w rękawie w postaci Rządu Tymczasowego RP. _Muszę go uznać -
pisał Stalin do Roosevelta. - Jestem bezsilny, ponieważ Rada Najwyższa ZSRR uznała ten właśnie rząd polski.
   Stało się to 5 stycznia 1945 r. Zasłanianie się uchwałami politbiura czy rady było stałym elementem gry tyrana, który de facto o wszystkim decydował.
O sprawach polskich na wszelkich konferencjach europejskich od ponad stu lat nie mówiono inaczej niż jak o kwestiach przyprawiających wszystkich o ból głowy. Tak było i w Jałcie. Należałoby zatem zadać historiozoficzne pytanie: dlaczego? Co sprawiało, że sprawa polska doprowadzała Europę do bólów?
   Idąc na skróty, moim zdaniem dlatego, że Polska mogła i może istnieć tylko jako lokalne mocarstwo, na co skazuje ją położenie i historia. A świat nie chciał i nie chce tego zaakceptować.
   Do walki o "dużą i silną Polskę", co podkreślali i Churchill, i Roosevelt, obaj zachodni politycy przystępowali więc z historiozoficznie straconych pozycji. Jaka to bowiem miała być dla nich Polska i legitymistyczna Europa, skoro oba mocarstwa uznawały następstwa paktu Ribbentrop-Mołotow, oddając polskie kresy Stalinowi? Jaki to miał być przyrost terytorialny Polski na zachodzie, skoro amerykański sekretarz stanu Stettinius zalecał swemu prezydentowi, aby "czysto niemieckie ziemie" nie zostały przyłączone do Polski. Powinniśmy z całą energią sprzeciwić się próbom rozszerzenia granicy polskiej aż po linię Odry czy Odry-Nysy - _pisał amerykański polityk.
   Zamiast argumentów historycznych, geograficznych, etnicznych, gospodarczych w Jałcie rodził się po prostu dyktat na warunkach moskiewskich.
   Nie można przy tym mieć pretensji tylko do Anglosasów. W końcu myśleli o swoich obywatelach, losie świata, a nie jedynie o peryferyjnym państwie nad Wisłą. Był to też wyraz ich lęku przed ogromną ewakuacją Niemców z ziem przyłączanych do Polski i zbyt jawnym łamaniem zasad etnicznych, jak na ich demokratyczne wyobrażenia.
   A i tak w Jałcie na osiem sesji plenarnych siedem zajęła sprawa polska. Roosevelt i Churchill z ochotą godzili się na linię Curzona, przy czym prezydent poprosił Stalina o wspaniałomyślny gest pozostawienia przy Polsce Lwowa, miasta od 600 lat polskiego. Stalin był o niebo sprytniejszy niż dwóch sennych naonczas Anglosasów: odparł, że
"linię Curzona" wymyślił Anglik i my nie możemy być mniej rosyjscy niż Curzon i Clemenceau. Co powiedzą na to Rosjanie w Moskwie i Ukraińcy? - rozżalił się dyktator.
   Anglosasom nie chciało się nawet tłumaczyć tych historycznych przeinaczeń albo byli zbyt słabo merytorycznie przygotowani, na co zwraca uwagę w swej relacji Jan Karski.
   Dlaczego jednak Stalin tak energicznie obstawał na sesji 6 lutego za zachodnią granicą Polski na Odrze i Nysie, ze Szczecinem i Wrocławiem zamiast Wilna i Lwowa? Dyktator nie kierował się przecież przyjaźnią do Polski. Odpowiedź rysuje się dość prosto: Stalin przesuwał granice swego imperium jak najbliżej Zachodu w przewidywanym konflikcie. W jego planach Polska miała być państwem wasalnym, jak najdalej wysuniętym na zachód. Stalin zyskiwał też argument utrzymywania na tych "ziemiach okupowanych" sowieckich baz wojskowych.
Znacznie więcej czasu niż kwestia polskich granic zabrała trzem mocarzom sprawa rządu polskiego. Na Malcie Anglosasi ustalili, że nie będą popierać ani Rządu Polskiego na Wychodźstwie w Londynie, ani tzw. rządu lubelskiego. Natomiast będą forsować powstanie nowej "rady prezydenckiej" z udziałem jednego komunisty Bolesława Bieruta i trzech działaczy demokratycznych. Rada ta miała mianować rząd. Wolne wybory, przygotowane przez ten rząd, byłyby nadzorowane przez specjalną komisję trzech mocarstw.
   Już wstępne przemowy 6 lutego wskazywały, że i w tym zakresie zachodni politycy są skłonni nadal do ustępstw. Roosevelt nazwał swój plan sugestią, Churchill odcinał się od rządu londyńskiego, chwaląc jedynie rozsądnych Polaków Stanisława Mikołajczyka, Stanisława Grabskiego i Tadeusza Romera i dodając, że sprawa Polski jest dla Wielkiej Brytanii jedynie kwestią honoru.
   Stalin wykorzystał to bezbłędnie: oświadczył, że dla niego to nie jest kwestia honoru, ale życia i śmierci dla Rosji. Oskarżył rząd londyński o nienawiść do ZSRR i oczywiście przychylnie odniósł się do władz lubelskich jako reprezentantów Polaków w kraju. Dopiero to doprowadziło do białej gorączki Churchilla, który powiedział, że rząd lubelski nie ma prawa reprezentować Polaków, obawiających się naprawdę aresztowań, wywózek i rozlewu krwi. Przy okazji poirytowany przedłużającą się polemiką Roosevelt wyskoczył ze stwierdzeniem, że _Polska była źródłem kłopotów przez 500 lat
i czas już zakończyć te kłopoty.
   Dla kogo kłopotem? Dla Rosji, która w XV w. przeżywała nadal noc tatarskiej niewoli, a potem ciężkie klęski z Rzeczpospolitą? Z niejasnych przyczyn niezły historyk, Winston Churchill, nie mówiąc już o Roosevelcie, nie wyprostował oczywistego błędu amerykańskiego prezydenta. Obydwaj nie umieli uwolnić się od myślenia o Polsce w kategorii "wiecznego outsidera", a o Rosji jako stałej potędze.
   To fatalne imperialne myślenie Anglika, nie wspominając o pragmatycznym Amerykaninie, odciskało się i nadal odciska na rozmowach i sposobie traktowania spraw polskich. Nawiasem mówiąc, trudno się dziwić, skoro sami o sobie i swoich wielkich dziejach mamy nie najlepsze mniemanie. A jeśli już to w kategoriach martyrologii, nie realnej potęgi. Jak dorosłe dziecko, które ma kłopoty z poczuciem rzeczywistej własnej wartości.
   W rezultacie w Jałcie Roosevelt ustępował na całej linii z ustaleń maltańskich utworzenia "rady prezydenckiej" dla wyłonienia rządu polskiego. Tylko Churchill nadal twardo obstawał za utworzeniem nowego rządu, a nie "rekonstrukcją lubelskiego", jak chcieli Stalin i Mołotow.
   Na nic jednak zdały się wysiłki premiera brytyjskiego i ministra Anthony’ego Edena. Roosevelt był obojętny: - Nie bardzo troszczę się o Polaków, idzie mi o parlament, czyli o zagwarantowanie demokracji parlamentarnej w Polsce - _odrzekł Stalinowi.
   W Jałcie ustalono więc, że warszawski rząd tymczasowy ma być zreorganizowany _na szerszej podstawie demokratycznej, z włączeniem doń demokratycznych przywódców z samej Polski i spośród Polaków z zagranicy.
Przewidywano wolne i nieskrępowane wybory. Dalej szły słowa o granicach na linii Curzona.
   Churchill zaraz potem zdał sobie sprawę, że w Anglii spotka go zarzut uległości wobec Rosji sowieckiej. Jednak i on, i Roosevelt nie mieli wrażenia porażki. Uzyskali przecież zgodę Stalina na podział Niemiec na strefy okupacyjne i przystąpienie ZSRR do wojny z Japonią. - Uzyskałem wszystko, po co przyjechałem, i to po niezbyt wysokiej cenie - powiedział Roosevelt jeszcze w Jałcie.
   Tą, niezbyt wysoką, ceną był los Polski i Europy Środkowo-Wschodniej.
Czy mocarstwa zachodnie mogły coś więcej wytargować w lutym 1945 r.? Możemy mieć i mamy wiele pretensji do postaw demokratycznych sojuszników od 1939 r. po Jałtę. Nawet o elastyczność jałtańskich sformułowań o nieskrępowanych wyborach, dających Rosjanom wolną rękę. Mamy pretensję o ustępliwość wobec Stalina, o pogwałcenie zobowiązań karty atlantyckiej, w wyniku czego ponad połowa II Rzeczpospolitej znalazła się w sowieckich granicach. Nawet o zachodnich granicach Polski miała zdecydować konferencja pokojowa, ale nie o wschodnich.
   Przy tym obaj szefowie demokratycznych mocarstw robili nad wyraz dobrą minę do fatalnej gry. A może jeszcze wierzyli, że _Stalin i przywódcy sowieccy pragną żyć w uczciwej przyjaźni i równości z demokracjami Zachodu? - _jak dowodził Churchill w Izbie Gmin.__Nie wydaje się to możliwe; brytyjski premier nie był naiwny i dobrze znał komunistyczną semantykę oraz bezwzględne mordy polityczne.
   W Jałcie Zachód uczynił więc to, co czynił dotąd: uznał fakty dokonane. To rosyjskie armie stały między Dniestrem, Niemnem i Odrą, kontrolowały Polskę, i to wyznaczało logikę wydarzeń i deklaracji. Anglosasi nie mieli żadnych szans, by zmienić los Rzeczpospolitej: ich armie musiałyby szybciej nacierać, a może i bić się z Rosjanami, a nie bratać nad Łabą.
   To było w ówczesnej sytuacji niemożliwe. Churchillowi i Rooseveltowi, deklarującym się jako wielcy przyjaciele Polski, pozostało więc zachować dobrą minę do fatalnej gry walki o demokratyczną Polskę.
   Jałta pieczętowała los Rzeczpospolitej i Europy Środkowo-Wschodniej w rękach Stalina. Podział Europy stał się faktem i Churchillowi pozostało jedynie wygłosić w Fulton w 1946 r. malowniczą metaforę o "żelaznej kurtynie" dzielącej nasz kontynent na dwie części.
   Żyliśmy przez ponad czterdzieści lat w tej gorszej, biednej, brudnej, nieludzkiej części wyznaczonej w Jałcie. O ile pamiętam, nikt nigdy nikogo nie przepraszał za wyniki konferencji, więc i Polska zapewne nigdy się przeprosin za Jałtę nie doczeka.
   Może i dobrze. To zbyt bolesna rana na ciele zmęczonej Europy, idącej ku zjednoczeniu, po co ją rozdrapywać. Ale pamiętać zawsze warto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski