Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

104-letni pszczelarz dzieli się swoją pasją i receptą na zdrowe życie

Ula Sobol
Pszczelarstwo to moje życie i pasja, która pochłonęła mnie w całości - mówi najstarszy pszczelarz na Podkarpaciu, a może i w Polsce
Pszczelarstwo to moje życie i pasja, która pochłonęła mnie w całości - mówi najstarszy pszczelarz na Podkarpaciu, a może i w Polsce Archiwum rodzinne
Hobby. Edmund Bocheński pszczelarstwem zajmuje się od 65 lat. Przez te lata na dobre zaprzyjaźnił się z pszczołami. Mówi, że pszczoły nauczyły go pracowitości, cierpliwości i porządku. A przede wszystkim ofiarowały mu dobre samopoczucie, zdrowie i długie życie

W kamienicy przy ulicy Słowackiego w Rzeszowie, w mieszkaniu Edmunda Bocheńskiego, z meblościanki spogląda drewniana figurka świętego Ambrożego. Przywędrowała do Rzeszowa z Futomy od miejscowego artysty rzeźbiarza. Dlaczego właśnie św. Ambroży? Legenda mówi, że gdy Ambroży był małym dzieckiem, zaatakował go rój pszczół, ale żadna go nie użądliła.

- Święty Ambroży to patron pszczelarzy. Troskliwie opiekuje się ojcem każdego dnia - mówi Tadeusz Bocheński, syn najstarszego pszczelarza na Podkarpaciu.

W mieszkaniu znajduje się mnóstwo dyplomów i odznaczeń, między innymi medal księdza Jana Dzierżona, ustanowiony przez Polski Związek Pszczelarski za wybitne zasługi dla rozwoju pszczelarstwa.

104-letni staruszek na nasz widok sprawnie wstaje od stołu i zachęca do spróbowania swojskiego wina miodowego.

Najpierw sad, a później pszczoły

Urodził się w 1912 roku w Klęczanach, w gminie Sędziszów Małopolski. Pszczelarstwem zaczął zajmować się w 1950 roku.

- Najpierw kupiłem trzy rodziny pszczele z ulami - opowiada. - Od razu zaprenumerowałem czasopismo ,,Pszczelarstwo” i zostałem członkiem Rejonowego Koła Pszczelarzy. Mieszkałem już wtedy w Rzeszowie, a pasiekę ulokowałem na własnej działce w Olchowej (19 km od Rzeszowa - przyp. red.), gdzie dojeżdżałem pociągiem. W sezonie kupowałem bilet miesięczny.

Rok później pan Edmund kupił jeszcze jedną pszczelą rodzinę.

- Gdy ją przesiedlałem, pszczoły nauczyły mnie, jak mam się z nimi obchodzić - wspomina. - Był lipiec, a wtedy rodziny pszczele osiągają największy rozwój i siłę. Ostatnia, czternasta ramka ula warszawskiego (są różne typy uli np. ostrowskie, wielkopolskie - red.), nie mieściła się i trzeba było wszystkie ramki dociskać. Powtarzałem dociskanie trzy razy. Pszczoły nie wytrzymały i ruszyły na mnie...

Pszczelarzowi nie pomógł ani dym, ani woda. - Pszczoły boją się dymu, więc można je odymić - wyjaśnia syn pszczelarza. - Nie lubią też wody, dlatego chowają się przed deszczem.

Pan Edmund uciekał w zboża, ale nie mógł zgubić bzyczących owadów.

- Dopadły mnie. Szumiały nade mną z 15 minut, aż w końcu się uspokoiły. Wstałem, zdjąłem kapelusz i popatrzyłem na siebie. Cała koszula naszpikowana była żądłami - opisuje pan Edmund. - Bo pszczoła jak czuje niebezpieczeństwo, to już nie popuści. Broni się i atakuje aż do użądlenia. Może gonić człowieka nawet kilometr.

Naliczył na sobie kilkadziesiąt żądeł. Wieczorem miał stan podgorączkowy, dreszcze, był opuchnięty. A na drugi dzień wstał zupełnie zdrowy.

- Jad pszczeli, jeżeli nie jest się na niego uczulonym, sprawia ulgę. Ma takie właściwości, że łagodzi bóle reumatyczne - mówi pszczelarz.

- Tato zawsze był z daleka od lekarzy. Nie miał na to czasu, bo zawsze ważniejsze były pszczoły - śmieje się Tadeusz Bocheński.

Przyzwyczaił się do pszczół

Każdego roku pasieka powiększała się o jedną, dwie rodziny. A gospodarz troskliwie doglądał pszczelich domków. Z czasem coraz bardziej przyzwyczajał się do pszczół i nie wyobrażał sobie bez nich życia.

- To mój sposób na życie. To pasja i praca zarazem - mówi.

Pszczelarstwo w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w Polsce rozwijało się powoli i wymagało dużego zaangażowania.

- Na poczatku miałem trochę kłopotów. Nie wiedziałem, jak przeciwdziałać rojeniom się pszczół. Wymiana matek pszczelich następowała przez rojenie. Często po rójce rodzina pszczela była bardzo agresywna. Były też trudności z nabyciem matek - tłumaczy sędziwy pszczelarz.

Bywały lata z dobrymi zbiorami, bywały z bardzo mizernymi. - Z pasieką dla piętnastu rodzin osiągałem w sezonie do pół tony miodu. Przeciętnie dawało to ponad 30 kilogramów z jednego ula. Bywało tak, że ludzie z wiadrami przychodzili po mój miód - wspomina z błyskiem w oku staruszek.

W 2002 roku uzyskał tylko ponad 100 kg miodu od 30 rodzin. - To przez gradobicie - wspomina. - Zniszczona została wszelka roślinność. Zły wpływ miała też ponad dwutygodniowa susza w okresie najintensywniejszego pożytku - uzasadnia.

Dziś pszczelarz żałuje trochę, że ten bakcyl dopadł tylko jego i jego brata. Dzieci jednak miłością do pszczół nie zaraził.

- Doskonale pamiętam niektóre wyprawy z ojcem po +pszczele rodziny. Miałem może kilka lat - wspomina 67-letni dziś syn Tadeusz. - Ale ani ja, ani moje rodzeństwo, a mam jeszcze dwóch braci i siostrę, nie poszliśmy w ślady ojca, ani pradziadków, którzy też byli pszczelarzami. Bo my pszczół po prostu się boimy.

Najlepszy kontakt z naturą i miód

A pan Edmund od lat żyje w symbiozie z naturą. Od pszczół nauczył się porządku i pracowitości.

- W ulu jest naprawdę wielki porządek - akcentuje. - Żywe pszczoły wynoszą martwe na oczko. W ulu jest też mozolna i ciężka praca. Jak pszczelarz wybierze miód, pszczoły od razu starają się napełniać ramki.
Dziś Edmund Bocheński, mimo sędziwego wieku, ma 35 rodzin pszczelich. Jeszcze w ubiegłym roku pracował w swojej pasiece. Cały czas dbał o doborowe towarzystwo dla pszczół. W jego sadzie, oprócz jabłoni, rosną różne rośliny miododajne: niecierpek, nawłoć, przegorzan...

Przez te lata tak zaprzyjaźnił się z pszczołami, że w pasiece pracował bez rękawiczek.

- Pszczoły siadały mi na rękę, a ja ze spokojem je obserwowałem. Czasami nawet głaskałem je palcami - śmieje się. - Najważniejsze, aby wtedy nie wykonywać gwałtowanych ruchów, ani być zdenerwowanym. Pszczoły to czują.

- Pszczoły również nie znoszą perfum i ostrych zapachów. Ani potu, zwłaszcza konia czy krowy - uzupełnia syn pszczelarza.

Dziś gospodarstwo pasieczne pana Edmunda jest pod opieką Tadeusza Dylona, prezesa Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy w Rzeszowie.

- Pszczoły mają się naprawdę dobrze - zapewnia Tadeusz Dylon, a syn pszczelarza przyznaje, że pasieka jest w dobrych rękach.

- Dzisiaj też wybieram się do mojej pasieki, doglądnąć swoje ule i pszczoły - z błyskiem w oczach dodaje Edmund Bocheński, najstarszy pszczelarz na Podkarpaciu, a kto wie czy i nie w Polsce.

Jaką ma receptę na długowieczność?

- Jak najwięcej czasu przebywać na świeżym powietrzu, mieć kontakt z przyrodą - radzi 104-latek. - Do tego rezygnacja z używek: papierosów i alkoholu. No i oczywiście miód!

Każdego dnia obowiązkowo zjadał łyżeczkę miodu. Plus jedną łyżeczka pyłku pszczelego i kilka kropli propolisu. Rocznie pan Edmund zjadał 15 kilogramów, czyli 10 litrów miodu. - Bo miód to samo zdrowie - mówi staruszek, uśmiechając się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski