MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Aleja Szucha kontra Duży Pałac

Redakcja
Dwie sprzeczne koncepcje polityczne? Czy tylko dwie odmienne taktyki uprawiania dyplomacji?

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Podczas szczytu NATO w Chicago prezydent Komorowski – w dość tradycyjnym duchu polskiej polityki – nie tylko potwierdza nasze „zaangażowanie w budowę systemu tarczy antyrakietowej”, ale podnosi także polsko-amerykański, sojuszniczy aspekt sprawy. „Popieramy zwłaszcza ważny dla USA komponent amerykański systemu” – powiada prezydent, nawiązując do planu ulokowania w Polsce nie tylko broniących Europy antyrakiet SM-3, ale także ich powstającej dopiero nowej generacji SM-3 II B, która miałaby bezpośrednio chronić Amerykę przed atakiem pociskami dalekiego zasięgu. Waszyngton przywiązuje szczególną wagę do tej właśnie części projektu EPAA. Dopiero co odpowiedzialny za polityczną stronę tarczy zastępca sekretarza stanu Frank Rose przekonywał Kongres, że dzięki takiej właśnie umowie z Polską europejski na pierwszy rzut oka projekt ma służyć w pierwszym rzędzie bezpieczeństwu Amerykanów. Skoro ten aspekt sprawy jest także ważny dla polskiego prezydenta, to znaczy, że Polska nadal – tak jak w Iraku i Afganistanie – licząc na swoje bezpieczeństwo, chce wnosić wkład w bezpieczeństwo USA. Nic nowego pod słońcem. Z satysfakcją można tylko zauważyć, że w tych deklaracjach nie widać ani śladu wpływu amerykanożerczego głównego doradcy prezydenta – profesora Kuźniara.

Ale w tym samym Chicago mocno odmienną logikę polskiego myślenia prezentuje minister Radek Sikorski. Wedle jego oceny nie ma związku pomiędzy bezpieczeństwem Polski i decyzją NATO o odpaleniu pierwszego etapu tarczy, „bo pierwsza faza to okręty na Morzu Śródziemnym i bodajże radar w Turcji”. A poza tym – generalnie „my się do tarczy nie palimy, to jest amerykański projekt”. W tej deklaracji uderza po pierwsze – świadomie przyjęta poza lekceważenia dla programu obrony antyrakietowej, a po drugie – zaskakująco mocny sygnał, iż Polska nie widzi raczej własnych awantaży we wspieraniu amerykańskiego bezpieczeństwa. Oczywiście, można to potraktować, jako nieco wielkopańską chęć okazania polskiego zniecierpliwienia. Przecież to Obama najpierw pod rosyjską presją odwołał wcześniejsze decyzje Busha, potem kręcił ze sprecyzowaniem nowej wersji programu, w końcu całkiem niedawno przyłapano go, jak na pożegnanie prosił rosyjskiego prezydenta o zrozumienie, iż przed listopadowymi wyborami nie może ponownie przehandlować z Moskwą tarczy, ale po wyborach… ależ tak! Wtedy wszystko będzie możliwe. Krótko mówiąc – rząd Obamy nie jest wiarogodny w sprawie tarczy. A skoro tak, to być może nie warto po raz kolejny wystawiać się i ujawniać swego prawdziwego zainteresowania. Dzisiaj na fali konfliktu z Teheranem Amerykanie znowu chcą rozwijać tarczę, jutro – na fali przyjaźni z Putinem mogą chcieć znów całkiem czegoś innego. A Polska wtedy już drugi raz zostałaby śmiesznie wystrychnięta na dudka.

Gorzej jednak, jeśliby minister spraw zagranicznych nie grał tylko teatru wyniosłego polskiego szlachciury, ale mówił publicznie to, co naprawdę myśli. A ściślej rzecz biorąc – odsłaniał intencje realnej polityki polskiego rządu. Owszem, w listopadowej uchwale programowej niemieckiej chadecji jest mowa o długookresowym planie utworzenia europejskiej armii. I prawdę mówiąc, lepiej by było, gdyby rząd Tuska – wespół z Niemcami – propagował ową ideę w Unii, niźli – przeciw Niemcom – znów bił się o jeszcze większe finansowanie bankrutów z europejskiego Południa. Ale dopóki europejska armia istnieje tylko w uchwałach niemieckiej CDU, dobrze jednak być realistą co do polskiego bezpieczeństwa. I cenić sobie dotychczasowy kontrakt z Ameryką, opierający się na mocno umownej politycznej konstrukcji, iż bezpieczeństwo USA i Polski to jedno i to samo. Każdy wie, że ta konstrukcja stoi dzisiaj – zwłaszcza pod rządami Obamy – może jeszcze nie na glinianych, ale już nieco skorodowanych żelaznych niegdyś nogach. Tyle tylko, że nikt w Polsce nie zna żadnej innej. Tragikomedia z polską marynarką wojenną unaocznia, jak żałośnie jesteśmy niezdolni do własnej obrony po dwudziestu latach niepodległości; nieporównywalnie gorzej niż po krytykowanym z tego powodu dwudziestoleciu międzywojennym. Więc skoro znamy tę ponurą prawdę, iż w razie jakiejś zawieruchy albo obronią nas Amerykanie, albo natychmiast zginiemy, to nie warto celowo rozsupływać owego węzła wspólnego bezpieczeństwa. I z pewnością nie warto przekonywać Amerykanów, że ich bezpieczeństwo mało nas obchodzi. Bo cały kłopot przecież w tym, że pewnego dnia mogą się oni dać w tej sprawie przekonać. I co wtedy, Panie Ministrze Spraw Zagranicznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski