Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Broniliśmy krzyża

Redakcja
Ks. Marek Łabuda w 1984 roku Fot. archiwum Zbigniewa Żesławskiego
Ks. Marek Łabuda w 1984 roku Fot. archiwum Zbigniewa Żesławskiego
Pamiętaj - możemy cię wsadzić nawet na kilka lat, więc lepiej się dogadajmy. Nic wielkiego od ciebie nie chcemy, tylko podpisz ten papier. Jak podpiszesz, damy ci spokój - jest późny, wiosenny wieczór w 1985 roku, zbliża się 20.30. Esbecy wiedzą, że ostatni "pekaes" z Radomska do niewielkiego Przedborza odjeżdża właśnie o 20.30.

Ks. Marek Łabuda w 1984 roku Fot. archiwum Zbigniewa Żesławskiego

Już po kilku dniach strajku we Włoszczowie zaczęły krążyć plotki, że w lesie pod miastem stoją samochody z zomowcami, a pobliski szpital dostał polecenie przygotowania stu łóżek dla rannych

Wypuszczą Karola pięć minut po odjeździe tego autobusu. Specjalnie - aby nie zdążył na ostatni kurs do rodzinnego domu w Przedborzu...

Karol z wilczym biletem

- Podsuwali mi zobowiązanie do współpracy. Chcieli zrobić ze mnie "TW". Nie podpisałem. Razem z ojcem - bo nie miałem jeszcze osiemnastu lat - pytaliśmy w prokuraturze, o co chodzi i czym to wszystko grozi. "Ci panowie robią, co do nich należy" - usłyszeliśmy w odpowiedzi - Karol Walczak w 1985 roku przechodzi przyspieszony kurs dorosłego życia. Na koniec podpisuje papier, na którym esbecką czcionką wydrukowano: "Zobowiązuję się do zaniechania antysocjalistycznych wystąpień...". Później, już w dorosłym życiu, wszędzie gdzie się pojawiał, doganiał go wilczy bilet. Przeszkadzał w wojsku; komplikował sprawy, gdy szukał pierwszej pracy.

Wcześniej - w grudniu 1984 roku - Karol był jednym z aktywnych uczestników uczniowskiego strajku "w obronie krzyży". Od 3 grudnia, przez dwa tygodnie uczniowie (przede wszystkim uczennice, bo dziewcząt było więcej niż chłopców) okupowali budynek Zespołu Szkół Zawodowych przy ul. Wiśniowej we Włoszczowie, żądając oddania krzyży zdjętych ze szkolnych ścian; skradzionych przez kogoś pod osłoną nocy. O strajku wiedziała cała Polska z relacji radia Wolna Europa oraz z agresywnych doniesień PRL-owskich mediów. Włoszczowa przeżywała najazd dziennikarzy. Następny zdarzył się dopiero w 2006 roku, przy okazji uroczystego otwarcia słynnego peronu na dworcu "Włoszczowa Północ".

Dokładnie 25 lat temu - w 1984 roku, cała Polska miała się śmiać po obejrzeniu reportażu "Włoszczowa - koniec XX wieku". Telewizyjni redaktorzy skrupulatnie uwiecznili brudnych chłopów na targu, zabiedzone konie ciągnące zdezelowane wozy i "głupią, fanatyczną, zacofaną" młodzież walczącą o krzyże w szkole.

Po śmierci księdza Jerzego

- Gdyby nie ksiądz Marek, pewnie nie byłoby tego strajku - Zbigniew Żesławski w 1984 roku był pracownikiem włoszczowskich wodociągów. Wcześniej - z przerwami - studiował w Lublinie na KUL-u. Jak sam mówi - "we Włoszczowie działał aktywnie przy parafii". Wszystko się zmieniło, gdy w czerwcu 1984 roku na włoszczowskiej plebanii pojawił się młody ksiądz Marek Łabuda.

- Burza kręconych włosów na głowie, gitara w ręku i żarliwe kazania - ludzie nie mogli pozostać obojętni - Zbigniew Żesławski pamięta, że jako najmłodszy na plebanii, ksiądz Marek dostał do katechezy najtrudniejsze męskie klasy z włoszczowskiej zawodówki. Już po kilku tygodniach nikt nie miał wątpliwości, że młodzież z Zespołu Szkół Zawodowych (w ZSZ było technikum, liceum ekonomiczne i trzyletnie zawodówki o różnych profilach) za księdzem Markiem pójdzie w ogień. Nikt się nie spodziewał, że ogień rozbłyśnie tak szybko. Ten symboliczny i ten prawdziwy - w koksiaku żarzącym się przed szkołą przez bite dwa tygodnie strajku - dla otuchy i ogrzania dłoni, bo grudzień w 1984 był mroźny.

- Ksiądz Marek zdobył serca tych dzieciaków szczerością, żarliwością, uśmiechem, bezpośredniością - Zbigniew Żesławski mówi, że jesienią 1984 r., gdy zamordowano księdza Jerzego Popiełuszkę, ks. Marek stał się jeszcze bardziej żarliwy. - Przeżywał śmierć księdza Jerzego. Widziałem, jak to wydarzenie go zmienia - Żesławski pamięta emocjonalne nauki o Krzyżu. Księdza Marka w miasteczku nazwano "aktorem", bo tak żarliwie nikt wcześniej kazań we Włoszczowie nie wygłaszał.

W tym czasie władze PRL podejmują ogólnopolską akcję usuwania ze szkolnych ścian "symboli religinych", które jeszcze tam wisiały od czasów pierwszej "Solidarności". W ZSZ we Włoszczowie, jesienią 1984 roku "symboli" już nie było. Od 1981 roku znikały powoli i bez rozgłosu...

Na praktykach w Stolbudzie

Stolbud - największy zakład w Włoszczowie - dzisiaj znany z produkcji stolarki okiennej. W latach 80. w Stolbudzie praktyki odbywali uczniowie ZSZ. To oni, w 1984 roku, wykonali drewniane krzyże, które później miały zawisnąć w szkole. Przechowywano je w przyszkolnym internacie. Ksiądz Marek Łabuda często tam bywał. Spotykał się z młodzieżą nie tylko przy okazji lekcji religii. O tym, że uczniowie planują poświęcić wykonane przez siebie krzyże i powiesić je w klasach, musiały wiedzieć władze szkolne, milicja, esbecja. - To nie była tajemnica; poświęcenie krzyży na wieczornej mszy w piątek, 30 listopada, planowano od dawna - Zbigniew Żesławski mówi, że nikt wtedy nie spodziewał się strajku. - Później krążyły opinie, że to wszystko było przygotowane; że chodziło o sprowokowanie okupacji szkoły. Dzisiaj mogę jeszcze raz powtórzyć, że nikt żadnego strajku nie planował i nikt nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń.

Solidarni nie tańczą w piątek

Piątkowy wieczór 30 listopada 1984 roku. Z internatu przy ZSZ we Włoszczowie do kościoła przy włoszczowskim rynku wyrusza grupa młodych ludzi. Niosą krzyże i lampiony. Mieszkańcy pobliskiego osiedla widzą rozświetlony pochód. Wcześniej uczniowie przechodzą pod oknami sali gimnastycznej, w której w tym samym czasie odbywa się "konkurencyjna" dyskoteka zorganizowana przez władze szkoły. Na parkiecie kołysze się kilka osób, ale pochód zmierzający do świątyni jest liczniejszy, o wiele liczniejszy. Może dlatego, że dziewczyny ze szkolnego samorządu na plakatach zawiadamiających o dyskotece, dopisały wielkimi literami krótkie zdanie: "Solidarni nie tańczą w piątek".

W kościele odprawiono mszę i poświęcono przyniesione przez młodzież krzyże. Wszyscy o tym wiedzieli, bo mszę "transmitowano" na zewnątrz przez megafony. - Esbecy nie musieli nawet wchodzić do kościoła - żartuje Zbigniew Żesławski. Na noc krzyże ponownie złożono w przyszkolnym internacie. Następnego dnia - w sobotę - we włoszczowskiej ZSZ miały odbywać się lekcje. - Mieliśmy odrabiać jakiś inny, wolny dzień. Pierwsze lekcje miały się zacząć tak jak zwykle - kwadrans po ósmej - mówi Elżbieta Włodarska (w 1984 r. nosiła panieńskie nazwisko Józefowska i uczyła się w II klasie trzyletniego liceum ekonomicznego). Darek - jej ówczesny chłopak, obecnie mąż, też uczył się w ZSZ, w zawodówce.

Cisza przed burzą

- Pamiętam tę ciszę przed rozpoczęciem lekcji w sobotę, 1 grudnia - Kazimierz Ostrowski (dzisiaj na emeryturze) w 1984 roku uczył we włoszczowskim ZSZ ekonomii i rachunkowości. Rano w pokoju nauczycielskim panowała nienaturalna cisza, bo prawie wszyscy wiedzieli, że młodzież planuje powieszenie krzyży w klasach, ale nikt nie chciał o tym rozmawiać.

- Klasy otwierali nauczyciele. Po wejściu do pomieszczenia jedna z uczennic z absolutną powagą podeszła do mnie z krzyżem w ręku - Kazimierz Ostrowski pamięta kompletną ciszę, gdy całował podany przez uczennicę krucyfiks. Zanim przybito go do ściany, był podawany każdemu uczniowi. - To były dzieci, więc spodziewałem się, że ktoś nie wytrzyma celebry i się roześmieje. Nic z tego, wszyscy byli poważni, zdecydowani, jakby starsi niż w rzeczywistości - na pytanie, dlaczego ucałował krzyż i pozwolił na jego zawieszenie, Ostrowski odpowiada krótko: "Jestem wierzący".

W sobotę, 1 grudnia nikt we włoszczowskim ZSZ nie sprzeciwił się powieszeniu krzyży, choć nie wszyscy nauczyciele je całowali. W niedzielę w ZSZ była wywiadówka. Wieczorem niektórzy rodzice mówili swoim dzieciom, że na wywiadówce było nerwowo. Coś się wydarzy - mówiły matki swoim córkom...

Oddajcie krzyże

W poniedziałek, 3 grudnia, młodzież jak zwykle przed lekcjami kłębiła się na korytarzach, czekając na nauczycieli, którzy mieli otwierać klasy. Z uchylanych kolejno drzwi dochodziły wzburzone głosy: "Ktoś zdjął krzyże!"...

- Miałam swoje klucze od pomieszczenia, bo tam było sporo towaru, za który ponosiłam materialną odpowiedzialność - Elżbieta Włodarska, wtedy Józefowska, prowadziła szkolny sklepik. W poniedziałek, 3 grudnia 1984 roku, tylko w uczniowskim sklepiku pozostał krzyż - jeden z wielu powieszonych we włoszczowkim ZSZ, w sobotę, 1 grudnia. - Ten, kto je zdejmował ze ścian, musiał zapomnieć o sklepiku, a może nie spodziewał się, że także tam powiesiliśmy znak naszej wiary - mówi Elżbieta, nawet dzisiaj - po 25 latach - z trudem kryjąc emocje. - Nauczyciele nie zdołali nas utrzymać w klasach. Zgromadziliśmy się na korytarzach i zażądaliśmy oddania naszych krzyży - Elżbieta Włodarska pamięta, że zamiast lekcji władze szkoły zorganizowały spotkanie w sali gimnastycznej. Młodzież utworzyła półkole, a w środku pojawili się wezwani przedstawiciele kuratorium oraz Wojciech Nosek - ówczesny wicewojewoda kielecki. To on starał się urabiać młodzież. Nie było szans na porozumienie, choćby i z tego powodu, że uczniowie, w większości dziewczęta, słyszeli teksty w rodzaju: "Co wy sobie gówniary wyobrażacie! Chcecie bez matury zostać!?"

- Dzisiaj pewnie przestraszyłabym się, ale wtedy... jak ma się 17-18 lat, to wszystko jest prostsze - Elżbieta Włodarska pierwszą, strajkową noc spędziła w prowadzonym przez siebie sklepiku. Później sklepik stał sie "sztabem" i miejscem, gdzie chwile prywatności mogli znaleźć dwaj księża, którzy pozostawali w szkole razem z młodzieżą przez całe dwa tygodnie strajku o krzyże.

Strajk

Dwa przeciwieństwa: ksiądz Marek Łabuda - ekspresyjny, pełen emocji, pociągający młodzież za sobą, i ksiądz Andrzej Wilczyński - opanowany, zamyślony, refleksyjny. To ci dwaj młodzi kapłani wraz z włoszczowskim proboszczem ks. kanonikiem Kazimierzem Biernackim przybyli 3 grudnia do ZSZ. Młodzież poprosiła, aby księża Marek i Andrzej pozostali w szkole.

- Byłem na plebanii, gdy do drzwi zapukały dziewczyny. Przyszły do nas kawał drogi ze szkoły w samych pantoflach i w lekkich okryciach, choć była zima - Zbigniew Żesławski pamięta, że słowo "strajk" pojawiło się znacznie później. W poniedziałek, 3 grudnia młodzież po prostu żądała oddania krzyży, nic więcej. W poniedziałek po południu młodzież sama podjęła decyzję: odmawiamy uczestniczenia w lekcjach i zostajemy w szkole do czasu, gdy oddadzą nasze krzyże - Żesławski przekonuje, że żaden z księży jakoś szczególnie do strajku nie namawiał, choć oburzenie zdjęciem krzyży ze ścian było wielkie. - Mam wrażenie, że pomysł podsunął ktoś z kuratorium, albo sam wicewojewoda. W czasie rozmów padło zdanie: - Zachciało sie wam sławy, tak jak tym w Miętnem?! Strajkować będziecie?! - Żesławski przypomina, że zanim zrobiło sie głośno o Włoszczowie, w obronie krzyży strajkowała szkoła w Miętnem na Mazowszu.

W ZSZ we Włoszczowie 3 grudnia 1984 r. rozpoczął się strajk w obronie krzyży. Brało w nim udział ok. 200 osób (była rotacja, a do uczniów i uczennic przychodzili rodzice). Szczegółnie nieprzychylny strajkującej młodzieży był dyrektor ZSZ Julian Lis. Już w pierwszych dniach mieszkańcy Włoszczowy wyposażyli uczniów w koce, maszynki elektryczne do podgrzewania posiłków. Nie zabrakło całej miednicy bigosu i prawie codziennie przynoszonego koziego mleka dla księży, bo tak "blado wyglądają". Księża Marek i Andrzej rzeczywiście "blado wyglądali". Niewiele spali wiedząc, jaką odpowiedzialność wzięli na swoje barki. Już po kilku dniach we Włoszczowie zaczęły krążyć plotki, że w lesie pod miastem stoją samochody z zomowcami, a pobliski szpital dostał polecenie przygotowania stu łóżek dla rannych.

Moralne zwycięstwo

Dwa tygodnie strajku obfitowało w emocjonujące wydarzenia. Do szkoły we Włoszczowie przyjeżdżały ekipy telewizyjne, do miasteczka przyjeżdżał z Kielc ksiądz biskup Mieczysław Jaworski, sanepid chciał szkołę zamykać, a niektórzy rodzice próbowali siłą wyciągać dzieci z "tej matni". - To wszystko nie wyglądało sielankowo. Pamiętam, że namawialiśmy jedną z dziewczyn, aby w końcu opuściła strajk i odjechała do domu wraz z ojcem, który awanturował się pod szkołą. Dziewczyna płakała, bo chciała z nami zostać - wspomina Zbigniew Żesławski.

Chyba w najtrudniejszej sytuacji byli rodzice strajkujących uczennic. - Mój dom rodzinny stoi poza wsią - kawałek drogi na uboczu - Teresa Tatar (w 1984 r. Teresa Cisowska - maturzystka) pamięta relację rodziców o tym, jak późnym wieczorem do drzwi zapukali milicjanci. - To dla nich musiało być trudne przeżycie, ale powiedzieli coś, za co pozostanę im wdzięczna do końca - Teresa pamięta, że nieco zbici z tropu funkcjonariusze usłyszeli od rodziców: "Córka jest dorosła".

- Moi rodzice żyli z gospodarstwa, ale wielu strajkujących uczniów miało rodziców na posadach, na stanowiskach. Oni mieli najciężej, bo ci rodzice natychmiast byli wzywani na milicję. Naciskano na nich - Teresa Tatar nie żałuje, że brała udział w strajku, choć - gdy przegląda czarno-białe zdjęcia z tamtych dni - nie może się oprzeć wrażeniu, że była z koleżankami "taka młoda" i że wielu koleżankom i kolegom ten strajk nie pomógł w życiowym starcie.

16 grudnia 1984 roku ksiądz biskup Mieczysław Jaworski, który przez cały okres strajku odprawiał msze w intencji młodzieży (robił to także w Włoszczowie) przyszedł do ZSZ i zapytał: - Ufacie mi najdrożsi? Młodzież odpowiedziała: Ufamy! Biskup Jaworski wygłosił długą mowę, którą zakończył pytaniem: - Moi drodzy! Czy przyjmujecie propozycję wyjścia ze szkoły, świadomi moralnego zwycięstwa, za które wszyscy jesteśmy wam ogromnie wdzięczni? Młodzież nie protestowała.

- Wychodziliśmy ze szkoły do kościoła zmęczeni i trochę rozczarowani, ale szczęśliwi - w końcu broniliśmy Krzyża - Teresa Tatar pamięta, że mieszkańcy Włoszczowy wylegli na ulicę i dziękowali. Ktoś nawet przyklęknął...

Zapomniani

Księża Andrzej Wilczyński i Marek Łabuda kilka lat po włoszczowskim strajku zostali wysłani na misje do Afryki (wcześniej mieli procesy). Obaj ciężko chorowali - ksiądz Andrzej zmarł w 2000 roku we Francji, a ksiądz Marek, po wielu trudnych przeżyciach, przebywa obecnie w domu księży emerytów. Jest chory. Leczył depresję. Nie bywa zapraszany na oficjalne, rocznicowe uroczystości we Włoszczowie, choć w tym roku - podobno - ma być inaczej...

Maturę w 1985 roku w ZSZ we Włoszczowie - na około 50 uczniów - zdało kilku. Nigdy wcześniej i nigdy później tak źle nie było. Przewodnicząca strajkowego komitetu (wcześniej samorządu uczniowskiego) nie została wpuszczona na salę, bo pojawiła się kwadrans za późno. Miała usłyszeć w drzwiach: "Twój pociąg już odjechał". Szkoły kończyła później, jednocześnie pracując.

Pełne ręce roboty miało Kolegium ds. Wykroczeń we Włoszczowie. Jeszcze w trakcie strajku (14 grudnia) ukarało zaocznie księży grzywnami od 16 do 20 tys. zł za "zorganizowanie zgromadzenia z młodzieżą szkolną bez wymaganego zezwolenia terenowego organu administracji państwowej". Następne grzywny - tym razem dla osób świeckich, m.in. rodziców strajkujących dzieci - posypały się w kolejnych dniach.

W 1994 roku, w 10. rocznicę strajku, na ścianie szkoły odsłonięto pamiątkową tablicę. We Włoszczowie mówią, że odsłaniał ją dyrektor, który był jednym z najbardziej zagorzałych przeciwników protestu...

Bezpośrednio po strajku ze szkoły wyrzucono kilku uczniów. Większość z nich przyjęto z powrotem po odwołaniach, poza jedną uczennicą, którą poznała cała Polska w agresywnym materiale telewizyjnym piętnującym strajkujących. To właśnie ona, Renata Gałkiewicz, "panom z telewizji" dała do zrozumienia, że nie są mile widziani, bo pracują w instytucji, która kłamie. Dzisiaj Renata Gałkiewicz z trudem wiąże koniec z końcem wychowując pięcioro dzieci.

Kazimierz Ostrowski - nauczyciel ekonomii i rachunkowości (po strajku jako jedyny z całej rady pedagogicznej odważnie głosował przeciw usunięciu ze szkoły Renaty Gałkiewicz) został wyrzucony z pracy m.in. za "niewłaściwe wypełnianie roli pedagoga". Odwołał się i wrócił do ZSZ po pewnym czasie. Później pracował we Włoszczowie w oddziale jednego z banków.

Karol Walczak - ten sam, który po strajku był przesłuchiwany przez esbeków w Radomsku, wciąż mieszka w rodzinnym Przedborzu i ma trudności ze znalezieniem pracy...

Jacek Świder

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski