MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Chińska szansa i chińska złuda

Redakcja
Jedno jest pewne: co najmniej od półtora roku Pekin wykonuje gesty w stronę Polski. A skoro w polityce chińskiej prawie brak przypadkowości, to nie należy zakładać, że to tylko cykl zbiegów okoliczności.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Najpierw władze chińskie, nie wiedzieć dlaczego, przez rok reklamowały polski pawilon na Expo, który na dodatek ulokowały w samym centrum szanghajskiej wystawy. W ten sposób odwiedziło go osiem milinów ludzi, czyli…osiem razy więcej niż w przewidywaniach. Na zakończenie Expo poproszono o mowę marszałka Schetynę, obok premiera Wen Jiabao i jeszcze paru innych szefów rządów. Potem odwiedzającemu Pekin prezydentowi Komorowskiemu zaproponowano "umowę o polsko–chińskim partnerstwie strategicznym”, co jest warte uwagi, nawet jeśli owo sformułowanie pobrzmiewa dla real–politycznego ucha nieco sarkastycznym poczuciem humoru. Teraz na dwa dni do Warszawy przyleciały dwie setki chińskich notabli i menedżerów, aby tutaj urządzić dla całej Nowej Europy – od Macedonii po Estonię – Forum Gospodarcze, na którym premier Wen mógł przedstawić ambitne plany Pekinu wobec naszego regionu. Mimo że to przecież nie Polska Tuska , ale Węgry Orbana od dwóch lat zajmują się z determinacją promowaniem i przyciąganiem Chin oraz wychwalaniem i schlebianiem ich aktualnemu kierownictwu. Na spotkanie z Wenem przybieżeli oczywiście do Warszawy nie tylko Orban z czternastoma innymi premierami, ale nawet całkiem obrażony ostatnio na Polskę litewski premier Kubilius.

Jak interpretować te chińskie znaki? Najlepiej zwyczajnie, bez poszukiwania drugiego dna. Pekin próbuje – nie bez sukcesów – prowadzić politykę globalną. Przyglądając się zawiłej mozaice geopolitycznej Europy Centralnej, rozsądnie zwrócił uwagę na w miarę duży kraj. Wtedy zauważył, że kraj ów względnie suchą nogą przechodzi przez europejski kryzys i jest dość mocno powiązany z Berlinem, a nawet zwykł od jakiegoś czasu kopiować niemiecką politykę. "Serce Niemiec podąża tam, gdzie wcześniej poszedł niemiecki eksport”– napisała niegdyś Ulrike Guerot. Dla kupiecko dzisiaj nastawionego Pekinu taka postawa pozostaje wzorem relacji w Europie i chciałby zapewne ją upowszechniać. Zaś dla Polski może z tego wyniknąć trojaka korzyść. Po pierwsze – wzrost politycznego prestiżu w regionie, jeśli Warszawa okazałaby się regionalnym centrum dla chińskiej aktywności gospodarczej i finansowej. Po drugie – zmniejszająca się podatność na skutki europejskiej recesji, jeśli – jak zapowiada Wen – podwoiłyby się obroty handlowe. Po trzecie – wzrost bezpieczeństwa energetycznego, jeśli w tym sektorze zostałyby ulokowane jakieś większe chińskie inwestycje. Dla Polski tak Chiny, jak zwłaszcza chiński kapitał – podobnie zresztą jak dynastia saudyjska i jej pieniądze – są politycznie bezpieczne. Tę chińską szansę nieźle rozumie premier Tusk. I co ciekawe – podejmuje ją, nie oglądając się na pokłóconą o Chiny Unię Europejską.

Ale w Polsce czuć rozczarowanie polityką Obamy, niepewność wobec NATO, a od ostatniego kryzysu – także powiew eurosceptycyzmu. Smoleńsk zrujnował wiarygodność ryzykownego zwrotu Tuska w stronę Rosji. W tym typowo polskim poszukiwaniu zewnętrznego oparcia coraz częściej słychać głosy o Polsce, jako "chińskim lotniskowcu” albo nawet "koniu trojańskim Pekinu w Europie”. Nie należą one ciągle do głównego nurtu myślenia o Chinach, ale coraz liczniejsi analitycy nieźle ostatnio je popularyzują. Zwłaszcza ci powiązani z modnym na prawicy i lobbystycznie prochińskim Centrum Studiów Polska–Azja. Coraz częściej można przeczytać, że polska polityka jest bezwolnie odwrócona ku Zachodowi, nie rozumie znaczenia Chin i traci jakąś wiekopomną szansę. A przede wszystkim, że ma paranoję na punkcie obrony praw człowieka. Na fali chińskiego uniesienia nawet tak racjonalny dyplomata i sinolog jak Bogdan Góralczyk potrafi publicznie dowodzić, że "prześladowanie mniejszości, Tybet i dysydenci w Chinach – to mity i stereotypy”.

Wszystko to jest jakś chińska złuda. Pekin nie prowadzi awanturniczej polityki i w Europie nie szuka politycznych sojuszy. Robi to w Afryce i Azji, gdzie za pomocą pieniędzy, broni i politycznej protekcji spokojnie buduje antyzachodni blok. Przypadek Węgier pokazuje także, że schlebianie chińskim władcom nie niesie wcale automatycznie ich ekonomicznych przywilejów. Dzisiejsi polscy odkrywcy Chin popełniają więc dwa poważne błędy. Wydaje im się, że Warszawę i Pekin może połączyć coś więcej niż handel. I sądzą, że to coś więcej zdarzy się tylko, jeśli Polska raz na zawsze zamilknie w sprawie chińskich represji. Oba poglądy są politycznie niemądre, ale ten drugi jest dodatkowo niemoralny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski