Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Christiane Kubrick: Stanley musiał wszystko kontrolować

Rozmawiała Urszula Wolak
Christiane Kubrick w Krakowie
Christiane Kubrick w Krakowie FOT. ANDRZEJ BANAŚ
Rozmowa. Żona twórcy „Mechanicznej pomarańczy”, która jest gościem Off Plus Camera, opowiada o geniuszu reżysera, który był przekonany, że potrafi zapanować nawet nad armią.

– Ma Pani 25 lat, jest rok 1957. Jesteśmy w Niemczech, skąd Pani pochodzi. To tam Stanley Kub­rick kręci „Ścieżki chwały”, a Pani...

– Dostaję jedną z ról w tym filmie. Doskonale pamiętam tamten dzień. Moja agentka zadzwoniła do mnie, że mam szansę na angaż w amerykańskiej produkcji z Kirkiem Douglasem w roli głównej.

– Przeszła Pani przez casting?

– Decyzję podejmował Stanley Kubrick. Spotkałam się z nim przed zdjęciami. Przyjrzał mi się dokładnie i dostałam angaż. Na planie miałam pojawić się jednak dopiero osiem tygodni później. W międzyczasie spotkałam się z nim podczas jednego z bankietów. To on zabiegał o rozmowę. Widział mnie bowiem wcześniej w jednej ze sztuk, w niemieckim teatrze. I wtedy to się stało...

– Co?

– Zakochaliśmy się w sobie.

– Miłość od pierwszego wejrzenia?

– Tak. Oboje mieliśmy już wtedy doświadczenie w małżeństwie i oboje nie chcieliśmy ślubu.

– Skończyło się jednak inaczej. Jak do tego doszło?

– Nie wiem! A pani potrafi zdefiniować uczucie miłości? To coś niewytłumaczalnego, dzieje się gdzieś poza nami.

– W niedzielę otworzyła Pani w Krakowie, w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego wystawę „Stanley Kubrick”, która skupia się na twórczości reżysera. Jakie są Pani pierwsze wrażenia?

– Dziś zamierzam zobaczyć wystawę ponownie, ponieważ podczas wernisażu nie miałam na to szansy. Odkąd jestem w Krakowie, robię to, co teraz z panią, a więc udzielam wywiadów oraz poznaję nowych ludzi. Program każdego dnia jest bardzo napięty.

– Na wystawie znalazły się także portrety Stanleya Kubricka Pani autorstwa, przedstawiające reżysera w jasnych barwach. Obrazy te kontrastują z jego mrocznym wizerunkiem. Krążą legendy, że był ponurakiem. Który Stanley Kubrick był prawdziwy?

– Obraz Stanleya – ponuraka i odludka – stworzyły media, zresztą na jego własne życzenie, dlatego że niezwykle rzadko udzielał wywiadów. Uznano więc, że jest outsiderem, który najlepiej czuje się w czterech ścianach swojej posiadłości. Mieli rację, bo Stanley przede wszystkim cenił sobie spokój. Inaczej nie potrafił pracować. Wszystko, co wykraczało poza robienie filmów, w tym medialny zgiełk, przeszkadzało mu. Dopuszczał więc do siebie media, kiedy tego potrzebował. Sprawował pieczę nawet nad promocją swoich filmów. Jako twórca dążył do tego, by wszystko kontrolować. To był jego nadrzędny cel.

– Od pewnego momentu życia nie chciał też opuszczać Anglii. To prawda, że był tak blisko związany z Panią, dziećmi, że nie chciał Was zostawiać na długi czas?

– To prawda, ale nie chodziło tylko o nas! (śmiech) Nie chciał opuszczać swoich zwierząt: psów, kotów, osła, książek, tego wszystkiego, co otaczało go na co dzień. Taki był. Czuł się najlepiej w swoim środowisku i nie zamierzał tego zmieniać. Poza tym przeraźliwie bał się latać samolotem.

– Jak to? Przecież miał licencję pilota!

– No tak, wyrobił ją sobie jeszcze wtedy, gdy pracował jako fotoreporter w amerykańskim magazynie „Look”, ale nie był dobrym pilotem, w ogóle nie był pilotem. Żeby nim być, trzeba ćwiczyć, praktykować, a Stanley tego nie robił. Wynik lęku.

– Nigdy nie próbowała go Pani przekonać do latania?

– Raz. Zmusiłam go do wylotu do Hiszpanii. To był mój największy błąd. Stanley siedział całą podróż wbity w fotel. Martwiłam się, że naprawdę dostanie zawału.

– Lęk przed lataniem utrudniał mu pracę?

– Nie. Dla Stan­leya nie było rzeczy niemożliwych. Nie mógł polecieć do Nowego Jorku, by kręcić „Oczy szeroko zamknięte”, dlatego przeniósł Nowy Jork do Londynu. Na potrzeby filmu angielskie miasto do złudzenia przypomina amerykańską metropolię.

– Żałuje Pani, że nie udało mu się zrealizować „Napoleona”?

– Oczywiście. Życie Napoleona go fascynowało. Pracował nad tym dziełem latami. Gromadził materiały, dokumenty, studiował malarstwo tamtej epoki. Chciał wykorzystać do scen batalistycznych nawet pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy. Wiedział, że jako reżyser zdoła zapanować nad tak potężną grupą, choć wymagałoby to od niego nadludzkich sił. Marzył jednak o tym, by podjąć to wyzwanie. Nie bał się. Gdyby „Napoleon” powstał, byłby filmem jego życia.

– W 1970 r. ubiegł go jednak inny twórca – Sergiej Bondar­czuk, który nakręcił „Waterloo”.

– Fakt, że film poniósł klęskę, sprawił, że producenci nie byli już zainteresowani kolejnym obrazem o Napoleonie i Stanley nie miał szans na pozyskanie jakichkolwiek pieniędzy. Później wielokrotnie próbował wskrzesić ten projekt, ale bez powodzenia.

– Wtedy zdecydował się na realizację „Barry’ego Lyndona”, którego akcja rozgrywa się w XVIII wieku?

– Tak. Powstało dzieło, które można przyrównać do arcydzieł XVIII-wiecznego malarstwa. Z operatorem Johnem Alcottem wpadł na pomysł, by do nakręcenia scen w ciemnych pomieszczeniach użyć specjalnych obiektywów wykorzystywanych przez NASA, którymi sfilmowano powierzchnię Księżyca. Dzięki nim nie potrzebowali sztucznego oświetlenia. W efekcie uchwycili na ekranie paletę barw widoczną także na obrazach XVIII-wiecznych malarzy.

– Ktoś przed nimi tego dokonał?

– Nie. Stanley Kubrick wytyczał filmowcom nowe drogi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski