MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Czekając na wózek

Redakcja
Patryk z rodzicami Fot. Michał Klag
Patryk z rodzicami Fot. Michał Klag
Patryk ma szesnaście lat i mógłby właśnie biec z kolegami na dyskotekę albo siadałby do odrabiania lekcji. A może zjadłby ulubiony chleb bez masła i popił herbatą, a potem włączyłby telewizor. Akurat wtedy, gdy wyświetlają serial "Pierwsza miłość".

Patryk z rodzicami Fot. Michał Klag

Jego życie zmienił jeden odruch przyjaźni. Jedno mgnienie myśli - kolega się topi. Jeden skok na ratunek.

- Tego dnia byłam w pracy - mówi Renata Chełczyńska z Libiąża. - Zadzwonił kolega syna i powiedział mi, że Patryk się chyba utopił.

Nie zrozumiałam, o co chodzi. Gdzie się utopił? Jak?

- No, w Sole, na jazie - usłyszała w telefonie.

Znajomy chwycił mnie za rękę - zawiozę cię, nie panikuj.

- Pojechaliśmy do Broszkowic, już wtedy czułam, że nie może być dobrze.

Soła, która normalnie płynie sobie leniwie, w Broszkowicach zmienia się w diabelską rzekę. Wszystko przez kaskadę, z której woda z impetem opada w dół, do czegoś na kształt basenu. Jego dno pokrywają betonowe płyty. Tworzą się wiry. Nie ma roku, mówią miejscowi, żeby ktoś tam nie stracił życia albo zdrowia.

- Chłopaki mieli zakaz chodzenia nad Sołę - opowiada Mirosław Chełczyński. - Mamy ich trzech: osiemnastoletni Tomasz, Patryk, czternastoletni Michał, no i jest jeszcze dwunastoletnia Justynka, ale jej nad rzekę nie ciągnie.

Nie wiem, co podkusiło Patryka, żeby akurat tam pojechać. Może słońce, które akurat świeciło, albo radość, która ich ogarnęła po zakończeniu roku szkolnego.

Był 25 czerwca 2008 roku. Zaczęły się wakacje. Koledzy Patryka przyznali potem, że pojechali na pobliskie boisko pograć w piłkę, a potem chcieli się ochłodzić.

Krystian podobno poślizgnął się i wpadł do wody plecami. Na brzegu stało kilkadziesiąt osób. Świadkowie wspominają, że byli nawet strażacy. Czekali, aż od strony Oświęcimia dopłynie do Broszkowic ciało topielca.

Nikt dorosły nie skoczył po Krystiana, a Patryk od razu.

- I już nie wypłynął. Krystiana wyciągnął pan Tarasek, co ma łąkę w pobliżu, a naszego Patryka znajomy - Jurek Kała. Właściwie to razem z Taraskiem go wyciągali - mówią Chełczyńscy.

Nie było łatwo. Patryk zaklinował się między betonowymi płytami. Woda zdarła mu kąpielówki, a silny prąd wzburzał wodę, która to unosiła głowę chłopca, to uderzała nią w betonowe bloki.

- Gdy go wydobyli, z tyłu nie miał włosów, tylko jedną wielką ranę, a głowa spuchła mu jak balon - opowiada pani Renata.

- Byłam przerażona i skołowana. Chciałam tylko, żeby przeżył. No i czułam, że jakkolwiek się stanie, nasz świat już nigdy nie będzie taki sam.

Za oknem leje. Patryk nie widzi deszczu. A może widzi? Od wypadku nie mówi i nie chodzi. Reszta jest niewiadomą lub pobożnym życzeniem rodziny i przyjaciół.

A jeszcze niedawno był zwyczajnym chłopakiem...

Nie lubił się uczyć, ale się uczył. Tyle, ile było trzeba. Czytał, słuchał muzyki, jak każdy. - No i, wie pani - uśmiecha się tata Mirosław - miał sto pomysłów na godzinę. A to stół pingpongowy zmajstrował, a to coś innego. Zawsze realizował swoje plany.

Z jedzeniem było różnie. Najbardziej lubił po prostu chleb. - A jak kotleta chciałam mu dać, to nie mógł być przypalony. Dla niego zawsze smażyłam w pierwszej kolejności.

Tak sobie patrzę na niego na tym wózku i wspominam to, co było. Ale nie często. Bo teraz, to jest teraz. Trzeba żyć, jak się da.

Po dwudziestu minutach pod wodą karetka zawiozła Patryka do szpitala w Oświęcimiu, potem przewieźli go na OIOM w Chrzanowie.

Lekarze tylko kiwali głowami i powtarzali: Nie reaguje na żadne bodźce. Jego mózg obumarł i chłopak też umrze.

- Nie wierzyłam im - mówi pani Renata. - I dobrze zrobiłam, po dziesięciu dniach przyszła poprawa i Patrykowi odłączyli respirator. Zaczął sam oddychać.

Minęły kolejne prawie trzy miesiące od wypadku. Patryk leżał już wtedy w szpitalu w Prokocimiu. Rodzice uznali, że musi być z nimi. W domu.

- Rzuciłam pracę, sąsiedzi, znajomi i nieznajomi zebrali pieniądze, żebym mogła sprowadzić syna. Potrzebowaliśmy funduszy na różne urządzenia, które były niezbędne, żeby go zabrać ze szpitala.

- Chciałam, żeby znów było gwarno, bo od tamtego dnia w domu zrobiło się jakoś tak za spokojnie. I to mi chyba najbardziej przeszkadza - mówi pani Renata. - Przed wypadkiem drzwi się tu nie zamykały. Koledzy, koleżanki wpadali i wypadali co chwilę. I nagle to się urwało. Tylko kanarki, które hoduje mój mąż, śpiewają jak śpiewały.

To nie znaczy, że Patryka nikt nie odwiedza. Owszem. Stale ktoś zachodzi. Tylko, że to są już inne odwiedziny. Nie tak radosne, roześmiane, gwarne.

Po półtora roku od skoku do wody rodzice Patryka wciąż organizują swoje życie na nowo. Zamiast wołać: "Patryk, do kąpania!" - pani Renata bierze syna na ręce. - Zanoszę go do łazienki, kładę na kocach i ręcznikach na podłodze, potem rozbieram i wsadzam do wanny. Po myciu - wycieranie, ubieranie i powrót do łóżka lub na fotel.

- Daje pani radę, ma pani siły?

- Muszę mieć, bo nie o mnie chodzi, a o moje dziecko. Patryk jest teraz przed nami wszystkimi.

A najważniejsza jest dla niego codzienna rehabilitacja.

Pani Renata wybłagała dla syna konsultacje w ośrodku rehabilitacyjnym w Bydgoszczy. - To bodaj najlepsze takie miejsce w kraju. Byłam tam z synem od 29 stycznia tego roku, do 5 marca.

Nauczyłam się, jak z nim trzeba pracować. Już czekamy na następny wyjazd. Jesteśmy na 528. miejscu.

Tymczasem Patryk ćwiczy mózg i ciało; siedem razy w tygodniu ma rehabilitację bierną i trzy razy tzw. neurologiczną. Na same te zabiegi potrzeba jakieś dwa tysiące miesięcznie. - To dla nas bardzo duża kwota - mówi Mirosław Chełczyński. - Jest nas przecież sześcioro i tylko ja pracuję.

Najważniejsze jest to, że widać postępy.

Na początku potrzeba było trzech osób, żeby Patryka posadzić, teraz sam trzyma głowę.

- I musieliśmy go stale odsysać, a dzisiaj potrafi sam połykać ślinę. I wie pani, ja myślę, że on czyta i rozumie, co się od niego mówi - opowiada pani Renata.

- Któregoś dnia założyłam koszulkę z jakimś dużym napisem. Zauważyłam, że Patryk śledzi napis wzrokiem. Wydrukowaliśmy na komputerze: Patryk, jeśli nas rozumiesz trzy raz mrugnij oczami. I tak zrobił.

To nie przypadek.

I czuje smaki. Brzoskwinie, ananasy, serki zjada chętnie. Widzę to, bo karmię go łyżeczką.

Dziś na przykład ugotowałam zupę rybną. Chyba nie będzie zadowolony. Jest wybredny. Zawsze taki był.

Przyglądam się chłopcu, który siedzi w wózku przed telewizorem.

Jest skupiony, obserwuje akcję filmu. Gdy się go odwraca - wodzi oczami za ekranem. Gdy mama zadaje mu pytanie - mruga oczami. Trzy razy.

- No widzi pani? On jest tu z nami, tylko jeszcze nie całkiem blisko.

I w nocy też daje znać, jak czegoś chce; jak mu jest gorąco albo trzeba go przewrócić na drugi bok - to jakby jęczy. I ja wiem, że chce pomocy - mówi mama Patryka.

Jakby nie było, chłopcu potrzebna jest teraz cierpliwość i systematyczność. O to zabiegają rodzice. Zabierają go na konsultacje do lekarzy, wożą w różne miejsca, żeby dostarczać mu rozmaitych bodźców.

Latem sadzali go na leżaku, żeby był na powietrzu. Pomyśleli wtedy, że przydałby się im wózek elektryczny, bo łatwiej byłoby wozić szesnastolatka na spacery. - Napisałam prośbę do PFRON. Uznali, że wózek się Patrykowi nie należy - opowiada Pani Renata. - Powiedzieli, że nie chodzi do szkoły, a my nie mieszkamy w górach i że dostarczyłam za mało dokumentów. Tylko, że przed rozpatrzeniem wniosków nikt do nas o uzupełnienie dokumentacji nie dzwonił. A ja, wie pani, pierwszy raz o coś poprosiłam. Nie mam doświadczenia. Myślałam, że Patryk sobie na taki wózek i na szansę na powrót do zdrowia zasłużył.

Chełczyńscy bez względu na dobrą czy złą wolę urzędników muszą sobie radzić. Wzięli pożyczkę i kupili auto, żeby łatwiej było jeździć z Patrykiem do lekarzy. - Kosztowało znacznie mniej niż wózek, za który trzeba dać prawie 20 tysięcy.

Zapisałam się na prawo jazdy, bo mąż pracuje i nie zawsze jest w domu - opowiada pani Renata.

Nieraz już słyszała, że się na krzywdzie dziecka dorabiają, że chowają roślinkę albo że pan Bóg im zesłał krzyż.

- A Patryk to Patryk - mówi Chełczyńska. - Nie żaden krzyż. I wie pani, ja go widzę na nogach. On wróci do siebie. Wyzdrowieje. A źli ludzie niech gadają.

Więcej jest tych dobrych.

Pierwsi to Beata i Jarosław Wilczakowie rodzice Krystiana, któremu na ratunek skoczył Patryk. Zorganizowali na przykład mecz piłki ręcznej, gdzie zbierano pieniądze dla Patryka. Inni sąsiedzi też się skrzyknęli. Były zbiórki w sklepie, a w ostatnią niedzielę, za zgodą księdza Stanisława Marchewki, proboszcza z parafii Przemienienia Pańskiego, zorganizowano koncert charytatywny w kościele. Wystąpili Jan Budziaszek ze Skaldów i Janusz Saługa. - Ludzie myślą o naszym synku. My też myślimy i jesteśmy z nim całą rodziną. I wierzymy w niego. Bo co by to było za życie bez tej wiary? O, niech pani spojrzy; słyszy, że o nim mówimy. Mrugnij, synuś. Trzy razy. Niech pani patrzy. Mruga.

Majka Lisińska- Kozioł

Wyjaśnienie

Tomasz Leleno, Rzecznik Prasowy PFRON, wyjaśnia:

Wniosek Patryka (o przyznanie wózka elektrycznego - przyp. MLK) został zweryfikowany pozytywnie pod względem formalnym. Niestety, z powodu wyczerpania limitu środków na ten rok nie otrzymał dofinansowania (332 wnioski spełniały kryteria, lecz pieniędzy starczyło dla 133 osób).

W tym roku program cieszy się dużym zainteresowaniem osób niepełnosprawnych z województwa małopolskiego. Sytuacja jest przez nas monitorowana. Jeszcze w tym miesiącu do oddziału małopolskiego PFRON trafią dodatkowe pieniądze. Wtedy też poznamy dokładną kwotę, która zostanie przeznaczona na ten cel.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski