MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Druga fala

Redakcja
Cudzoziemcy gotowi są płacić za szansę na uzyskanie polskiego paszportu, bo daje on osobie spoza Unii Europejskiej same korzyści

BOGDAN WASZTYL

BOGDAN WASZTYL

Cudzoziemcy gotowi są płacić za szansę

na uzyskanie polskiego paszportu, bo daje on osobie spoza Unii Europejskiej same korzyści

   Na członkostwie Polski w Unii Europejskiej najbardziej skorzystali rolnicy oraz ci, którzy gotowi są wziąć fikcyjny ślub. Chętnych do nabycia tą drogą polskiego (a więc i unijnego) obywatelstwa oraz polskiego paszportu nie brakuje. A cena rośnie. Podczas gdy kilka lat temu można było kupić męża lub żonę nawet za tysiąc złotych, dziś niektórzy są gotowi płacić kilka tysięcy euro.
   Reporterka "Dziennika Wschodniego" postanowiła wcielić się w rolę Tatiany, Ukrainki poszukującej w Polsce męża, i zamieściła na łamach swej gazety ogłoszenie następującej treści: Wyjdę za Polaka. Małżeństwo się opłaci. W ciągu paru dni znalazła kilkudziesięciu "narzeczonych". Byli wśród nich kawalerowie i rozwodnicy, młodzi i starzy, z dużych miast i najmniejszych wsi. Najczęściej cena wahała się od 5 do 10 tysięcy złotych, choć mężczyzna posiadający dwa paszporty (polski i niemiecki) zażądał 50 tysięcy euro. - Ma pani prawo wyboru. Luksus musi kosztować - przekonywał.
   Na podobny pomysł wpadli dziennikarze białostockiej "Gazety Współczesnej", którzy zamieścili anons o atrakcyjnej Białorusince polskiego pochodzenia, która zapłaci za ślub. Choć za fikcyjne małżeństwo oferowali tylko tysiąc dolarów, w ciągu trzech dni znaleźli dwustu potencjalnych narzeczonych.

Kanty bez sankcji

   Według szacunków Urzędu do spraw Repatriacji i Cudzoziemców co dziesiąte z 25 tysięcy zawieranych każdego roku małżeństw obywateli polskich z cudzoziemcami jest fikcyjne. Niektórzy twierdzą, że nawet co piąte. - Nie jesteśmy żadnym wyjątkiem - zapewnia Jan Węgrzyn, dyrektor w Urzędzie do spraw Repatriacji i Cudzoziemców. - Fikcyjne małżeństwa są popularnym sposobem na uzyskanie obywatelstwa zamożnych państw. A polski paszport otwiera teraz drogę do całej Unii Europejskiej.
   Przez każde z bogatych państw UE przeszła fala fikcyjnych związków. Nie oparło się jej też żadne z państw przystępujących do Unii. Najpierw Hiszpanie słono płacili za papierowe małżeństwa z obywatelami Francji, Włoch czy Wielkiej Brytanii, a potem sami stali się niezwykle atrakcyjnym, poszukiwanym towarem. Podobnie było z Polakami, którzy przed laty, by zalegalizować swój pobyt w Nowym Jorku, Londynie czy Paryżu, kupowali sobie małżonków. Przed paroma laty ze zdumieniem odkryli, że ich sakramentalne "tak" ma dla przybyszów z Azji, Ameryki Południowej i Europy Wschodniej bardzo konkretny i przeliczalny wymiar.
   Cudzoziemcy gotowi są płacić za szansę na uzyskanie polskiego paszportu, bo daje on osobie spoza Unii Europejskiej same korzyści - natychmiast prawo tymczasowego pobytu i możliwość legalnej pracy w Polsce, a po pięciu latach polskie (czyli unijne) obywatelstwo. Z informacji posiadanych przez Urząd do spraw Repatriacji i Cudzoziemców wynika, że największe zapotrzebowanie jest na kawalerów z dużych miast. Związki małżeńskie z Polakami chcą zawierać przede wszystkim obywatele Ukrainy, Białorusi, Gruzji, Wietnamu, Rosji, Armenii, Azerbejdżanu, Brazylii, Argentyny, Urugwaju, Wenezueli, Albanii, Serbii i Czarnogóry, a także Republiki Południowej Afryki.
   Każde z państw Unii Europejskiej karze za zawieranie fałszywych małżeństw. Najbardziej zdecydowane w walce z tym procederem są Niemcy, gdzie fikcyjne małżeństwo ścigane jest z tego samego paragrafu co oszustwo. W samym Berlinie toczy się ponad 350 śledztw przeciw pośrednikom kojarzącym pary. Natomiast w Polsce za takie oszustwo nie grozi żadna kara. Jedyną sankcją jest praktycznie nieprzyznanie karty stałego pobytu. Dlatego kandydatów na fikcyjnych małżonków nie brakuje.
   - W dzisiejszych czasach trzeba korzystać ze wszystkich okazji, żeby zarobić na życie - przyznawali się reporterce "Gazety Współczesnej" udającej zdesperowaną Białorusinkę "narzeczeni" z ogłoszenia.
   - Po pierwszej fali fałszywych małżeństw w drugiej połowie lat 90. spodziewaliśmy się drugiej fali i staraliśmy się tak przygotować, by móc temu zjawisku przeciwdziałać - mówi Jan Węgrzyn. - Mamy pewne instrumenty, ale udowodnienie uczuciowej fikcji wcale nie jest proste.

Miłość z biedy

   Do 1998 r. w Polsce obowiązywały bardzo liberalne przepisy. Cudzoziemcy po zawarciu ślubu z obywatelami Polski mogli występować do właściwych wojewodów o przyznanie polskiego obywatelstwa. Otrzymywali je do miesiąca. Od początku 1999 r. weszło w życie nowe prawo i ślub z Polakiem nie wystarcza, aby cudzoziemiec mógł legalnie zamieszkać w naszym kraju. Cudzoziemiec może się ubiegać o polskie obywatelstwo dopiero po pięciu latach stałego pobytu albo małżeństwa.
   Ustawa miała ułatwić urzędnikom walkę z fikcyjnymi małżeństwami, bo Unia Europejska domagała się radykalnego działania. Czy to się udało?
   Na pozór tak. Nikt dokładnie nie wie, ilu cudzoziemców zdążyło skorzystać z liberalnych przepisów, wiadomo natomiast, że udało się to przynajmniej kilkuset Wietnamczykom. Miłość polsko-wietnamska zakwitła nagle w kilku polskich gminach w 1998 r. i równie nagle się skończyła. Tylko w jednym roku w podsłupskich wsiach zawarto ponad 300 mieszanych małżeństw: w Słupsku - 57, w Kępicach - 37, w Miastku - 73. Urząd Stanu Cywilnego w podkarpackim Trzebownisku zarejestrował kilkanaście polsko-azjatyckich związków.
   W Trzebownisku na pierwszy rzut oka biedy nie widać, ale miejscowi zapewniają, że ona w nich siedzi, tylko wstydliwie się ukrywa. - Ciężko jest i smutno się żyje - mówią. Są przekonani, że gdyby nie było ciężko, nie byłoby też tej polsko-wietnamskiej miłości. Bo miłość wzięła się z braku perspektyw. I z braku kobiet, gdyż miejscowe panny chętniej za miastowych się wydają niż za wsiowych. Jednak po kilku latach temat polsko-wietnamski stracił na popularności. Jest wstydliwy, a nawet kłopotliwy. Ludzie gadają niechętnie, bo kto wie, co z takiego gadania może wyniknąć. W każdym razie żadne mieszane małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Po tej azjatyckiej inwazji przybyło tylko rozwodów.
   W Urzędzie Stanu Cywilnego szczęśliwe mieszane pary można zobaczyć tylko na zdjęciach w kronice. - Miejscowi jakoś nie garnęli się do tych ślubów. Tylko czterech kawalerów wystąpiło w charakterze panów młodych. Reszta to był element obcy, z całej Polski - wyjaśniają urzędnicy.
   Były mąż Wietnamki, jedyny z gminnej wsi, dobiega czterdziestki i ma trud egzystencji wyryty na twarzy. Do dziś żałuje, że tak dał się wrobić. Pamięta, że któregoś letniego dnia, gdy zalewał smutek w knajpie, przysiadł się do niego kompan z sąsiedniej wsi. Postawił kilka kolejek i opowiedział, że łatwo można zgarnąć trochę grosza za ślub z Wietnamką.
   - Miałem dostać 500 dolarów, a dostałem połowę - żali się były mąż Wietnamki. - Wszystko odbyło się w ekspresowym tempie.
   Ślub poszedł jak z płatka. Wszystkim zajmowali się panna młoda i jej polski opiekun. Ona była w eleganckiej sukni, on dostał garnitur, który zaraz po przyjęciu w rzeszowskiej restauracji musiał oddać, podobnie jak obrączkę. Po obiedzie żona wyjechała. - Bez zerknięcia w urzędowe papiery nie wypowiem nawet jej imienia i nazwiska - zapewnia. - Chyba Thai Minh, ale nie wiem, które imię, a które nazwisko. Nawet bym jej nie poznał na ulicy, bo widziałem ją raptem trzy razy: przed ślubem, w czasie ślubu i podczas rozwodu. Nie wiem, gdzie mieszka i czym się zajmuje. Mało mnie to zresztą obchodzi. Szkoda tylko, że sobie kartotekę zapaskudziłem i teraz uchodzę za rozwodnika.

Zgodnie z procedurami

   W podobny sposób zawierano wówczas wszystkie fałszywe małżeństwa. Mechanizm oszustwa był bardzo prosty. Po biednych okolicach krążyli pośrednicy. Za fikcyjny ślub oferowali kawalerom nawet 5 tysięcy złotych (później, gdy chętnych do żeniaczki było sporo, ceny spadły do 1,5 tysiąca złotych). Pośrednik wszystko organizował i za wszystko płacił, po czym wprost sprzed kościoła albo z przyjęcia weselnego porywał panią młodą w nieznane.
   Jakiś czas później do sądów zaczęły masowo napływać wnioski o rozwód. Sąd Okręgowy w Słupsku rozpatrywał ponad 250 takich spraw i wciąż napływają nowe. - Z dokumentów rozwodowych wynika, że dwa miesiące po ślubie większość par już ze sobą nie mieszkała - twierdzi Jolanta Sudoł z sekcji rodzinnej słupskiego sądu. - Wietnamki wyjechały do dużych miast, a po roku już jako polskie obywatelki składały pozwy o rozwód, podając jako główne przyczyny różnice kulturowe, trudności w porozumiewaniu się, rozkład pożycia małżeńskiego. Przed sądem nie dochodziło do żadnych utarczek, wszelkie opłaty były regulowane na czas, a terminy ściśle przestrzegane. Nie trzeba było orzekać o winie którejś ze stron, nie było dzieci. Postanowienie rozwodowe zapadało po rozprawie pojednawczej.
   Rozpad większości małżeństw polsko-wietnamskich zwrócił uwagę różnych organów kontrolnych. W praktyce urzędniczej stwierdzono drobne błędy, ale nie dopatrzono się żadnych przestępstw. Urząd Wojewódzki w Rzeszowie już w październiku 1998 r. kontrolował pracę USC w Trzebownisku i nie stwierdził żadnych uchybień: Wszystkie dokumenty wymagane do zawarcia związku małżeńskiego we wszystkich przypadkach małżeństw z cudzoziemcami były kompletne i zgodne z obowiązującymi przepisami.
   Specjalna komisja Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji zbadała natomiast sprawę polsko-wietnamskich ślubów zawartych w okolicach Słupska i uznała, że pracownicy byłego Urzędu Wojewódzkiego popełnili drobne błędy, ale nie dopuścili się przestępstwa. Nie znaleziono wówczas powodów, by sprawą zainteresować prokuratora. Dopiero niedawno Straż Graniczna przesłała do słupskiej Prokuratury Rejonowej zaświadczenia od lekarzy ginekologów, z których wynika, że spora część polskich narzeczonych Wietnamczyków była w ciąży i dlatego śluby przyspieszano. Zaświadczenia (oczywiście fikcyjne) o ciążach wystawiało kilku lekarzy z okolic Słupska.
   - Fałszywi wietnamscy małżonkowie z pewnością skorzystali na tym procederze, natomiast ich polscy partnerzy jeszcze długo będą musieli prostować administracyjne powikłania. Niech to będzie przestrogą dla ich potencjalnych naśladowców. Każda czynność prawna pozostawia po sobie trwały ślad - przestrzegają pracownicy Urzędu do spraw Repatriacji i Cudzoziemców.
   Niektóre samotne matki po zawarciu fikcyjnego ślubu straciły prawo do pomocy społecznej, ich polskie dzieci noszą wietnamskie nazwiska, mimo że biologiczni ojcowie się ich nie wyrzekają, to za ich ojców w świetle prawa uchodzą mężowie Wietnamczycy. - Trzeba prostować akty urodzenia, przerejestrowywać dzieci na Wietnamczyków, potem musi nastąpić zrzeczenie się ojcostwa i wpisanie do dokumentów ojca biologicznego - tłumaczy sędzia Sudoł.
   W przeciwieństwie do obywateli polskich zawierających fikcyjne małżeństwa ich cudzoziemscy partnerzy znają przepisy i potrafią z nich korzystać. Natychmiast po śmierci gorzowskiego narkomana do ZUS-u zwróciły się jednocześnie jego była żona (Polka) i aktualna (Wietnamka). Zgodnie z przepisami ZUS przyznał po połowie renty na każde z dzieci (również na syna Wietnamki, który urodził się jeszcze przed przyjazdem do Polski, a którego gorzowianin uznał za swoje dziecko). Choć małżeństwo było fikcyjne, Wietnamka nigdy nie zamieszkała z nowym mężem, jego następstwa prawne są jak najbardziej realne.

Na tropie

   Internetowe czaty, gdzie znaleźć można mnóstwo ofert zawarcia fikcyjnych ślubów, przekonują, że druga fala już się rozpoczęła, choć w oficjalnych statystykach trudno ją uchwycić. Pracownicy Urzędu do spraw Repatriacji i Cudzoziemców nie mieli nigdy złudzeń, że walka z tym zjawiskiem nie będzie prosta. Spodziewali się, że druga fala będzie profesjonalnie przygotowana i rozproszona. Pośrednictwem mogą się trudnić niektóre agencje towarzyskie, biura matrymonialne, a nawet kancelarie prawne. Skoro nie udało się zapobiec pierwszej fali, czy uda się drugiej?
   - Mamy lepsze przepisy. Urzędnik może być w stosunku do narzeczonych nieufny, może przeprowadzać wywiady, sprawdzać ich - słyszę w Urzędzie ds. Repatriacji i Cudzoziemców. - Jednak to zawsze są delikatne sprawy i spory problem, jak odróżnić małżeństwo prawdziwe od fikcyjnego.
   - Trudno powiedzieć, co przyświeca nowożeńcom, czy pobierają się z miłości czy tylko dla uzyskania polskiego obywatelstwa. Nawet gdy mamy pewne podejrzenia, a dokumenty są w porządku, nie możemy odmówić ślubu - przyznaje Andrzej Krzysztoforski, kierownik Urzędu Stanu Cywilnego w Przemyślu, w którym często pobierają się polsko-ukraińskie pary.
   Służby uprawnione do kontroli wzmagają uwagę, kiedy niemal natychmiast po ślubie nowożeńcy występują o ustanowienie rozdzielności majątkowej. Jeśli dodatkowo cudzoziemski małżonek szybko składa do wojewody wniosek o zgodę na pobyt w Polsce, urzędnicy muszą przystąpić do procedury sprawdzającej. Bo to do zadań wojewody należy sprawdzanie, czy małżeństwo nie jest fikcyjne.
   - Mogę poprosić o opinię lub o sprawdzenie, czy małżeństwo nie było fikcją policję, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Straż Graniczną. Mogę zaprosić podejrzane pary na rozmowę - mówi Janusz Dymczak z Wydziału Spraw Obywatelskich i Migracji Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi.
   Zaproszone na rozmowę pary umieszcza się w osobnych pomieszczeniach i wypytuje o najróżniejsze - z pozoru nieistotne - drobiazgi: kolor szczoteczki do zębów, datę urodzenia małżonka, miejsce ślubu. Aleksandra Tendelska, Ukrainka, która przed trzema laty wyszła za mąż za mieszkańca Rzeszowa, nie wspomina miło procedury sprawdzającej.
   - Spotkałam się z totalną nieufnością, musiałam odpowiadać na wiele szczegółowych pytań, ale chyba przekonałam urzędnika, że wyszłam za mąż z miłości, bo od tamtego czasu mam spokój.
   - W ostatnich latach, korzystając z możliwości badania małżeństw z cudzoziemcami pod względem fikcyjności, wykryliśmy tylko dwa takie związki. Są to sprawy bardzo trudne i delikatne - przyznaje Dymczak.
   Choć z danych Urzędu do spraw Repatriacji i Cudzoziemców wynika, że tylko co dwudziesty odrzucany wniosek o prawo stałego pobytu w Polsce rozpatrywany był odmownie z powodu udowodnienia fikcyjnego ślubu, mieszane małżeństwa kontrolowane są coraz częściej. - Wartość polskiego paszportu znacznie wzrosła, to i pokusa zdobycia go jest większa - tłumaczy mjr Jarosław Laszewski z wydziału operacyjno-śledczego Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej. - Proste metody okazują się bardzo skuteczne, czasem po prostu wystarczy rozpytać sąsiadów lub kolegów z pracy. Jeśli oni nie wiedzą nic o małżeństwie znajomego, to oczywiste, że mamy do czynienia z fikcją.
   Ci, którzy chcą zdobyć przepustkę do lepszego świata, są niezwykle zdeterminowani. Obywatelka Białorusi, kilkakrotnie wydalana z Polski, czterokrotnie zmieniała nazwisko i wszelkie dokumenty, by znów przedostać się na zachód. Wychodziła za mąż, rozwodziła się, przechodziła na nazwisko panieńskie matki. W Polsce jednak za każdym razem wracała do tego samego środowiska, więc strażnicy graniczni bez trudu ją wyłapywali.
   - Ja rozumiem tę kobietę, mogę jej współczuć, ale muszę ścigać tych, którzy w Polsce przebywają nielegalnie, bo takie jest moje zadanie - podkreśla mjr Laszewski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski