18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzień Lajkonika

Redakcja
Wodociągowy inspektor Zbigniew Glonek raz do roku zmienia się w dzikiego najeźdźcę, w srogiego Tatarzyna, w postać z legendy, z bajki

Andrzej Kozioł: Krakowianie

Andrzej Kozioł: Krakowianie

Wodociągowy inspektor Zbigniew Glonek raz do roku zmienia się w dzikiego

najeźdźcę, w srogiego Tatarzyna, w postać z legendy, z bajki

   Na oktawę Bożego Ciała czekał cały Zwierzyniec. No, może połowa - oczywiście, młodsza połowa - Zwierzyńca. Z małych domków przy Księcia, z bloków przy Słonecznej, z kamienic przy Kościuszki, z Kasztelańskiej i Fałata, z Kraszewskiego i Filareckiej, z Salwatorskiej i Senatorskiej, z placu Na Stawach - z całej dzielnicy ku klasztorowi Norbertanek ciągnęły gromady dzieci. Stamtąd, z dziedzińca wybrukowanego kocimi łbami, przez bramę wąziutką, prowadzącą wskroś potężnej wieży, ku mostowi na Rudawie, ku miastu (bo ze Zwierzyńca chodziło się do miasta, a miasto zaczynało się za Alejami Trzech Wieszczy) ruszał Lajkonik.
   Na klasztornym dziedzińcu huczał potężny miedziany kocioł, z łopotem powiewała wielka chorągiew, sroga lajkonikowa asysta buńczukami wprowadzała porządek, a Lajkonik tańczył. Prawdę mówiąc, baliśmy się go trochę - oczu błyskających w ciemnej twarzy, czarnej brody, przede wszystkim jednak wielkiej pałki. Kiedy Lajkonik ruszał w tłum, wybuchały piski, zaczynała się ucieczka, ale bardziej dla zabawy, bardziej z udawanego niż z prawdziwego strachu. Bo - jak wierzono na Zwierzyńcu - Lajkonik stawał się niebezpieczny dopiero w okolicach Filharmonii, u zbiegu Zwierzynieckiej i Straszewskiego. Jak Bogackiego! - przysięgali co więksi znawcy lajkonikowych obyczajów. - _Policz se: u Dawidsona popił, w "Lajkoniku" popił, jest przynapity i wali pałą, ile tylko ma sił. _Na klasztornym dziedzińcu Lajkonik jeszcze nie był przynapity, dlatego po aptekarsku odmierzał swoje ciosy, zwłaszcza kiedy pojawił się zwierzyniecki proboszcz, aby wręczyć najeźdźcy coś szeleszczącego i pochylić głowę, gotową na przyjęcie ciosu. Lajkonik uderzał, ale leciutko, z uszanowaniem i nie w głowę, broń Boże, ale w ramię, bo jakże inaczej - z proboszczem przecież miał do czynienia, i to nie z byle jakim, ale od świętego Salwatora!
   Tak było i tak jest, bo chociaż cały świat się zmienił - lajkonikowy obrzęd trwa, choć i w nim to i owo zadziwia nowością. Przede wszystkim Lajkonik nie pije, nie żeby był abstynentem, ale po drodze nie zagląda ani do kufla, ani do kieliszka. Na pierwszy toast - za miasto, za jego mieszkańców, za turystów, którzy przyjechali z daleka i gapią się na niezwykłe widowisko - pozwala sobie dopiero na estradzie pod wieżą ratuszową. Obaj z prezydentem miasta wznoszą wtedy w górę zacne kielichy, wypełnione zacnym trunkiem.
   I nowość kolejna - Lajkonik, jedna z najbardziej krakowskich, najbardziej zwierzynieckich postaci, nie pochodzi ze Zwierzyńca, nie mieszka na Zwierzyńcu, ale za to od 38 lat pracuje w samym jego sercu - w wodociągach, które wielkim, ceglanym gmachem usadowiły się nieopodal placu Na Stawach. Dlatego Zbigniew Glonek - człowiek wodociągów w drugim pokoleniu, bo jego ojciec pracował na ujęciu wody w Rudawie, Zbigniew Glonek, urodzony, wychowany i zamieszkały w Mydlnikach - na Zwierzyńcu uchodzi za swojego. Tym bardziej że od siedemnastu lat w oktawę Bożego Ciała bierze udział w lajkonikowym obrzędzie, a od szesnastu - w wielkiej szpiczastej czapce z półksiężycem, z buławą w dłoni.
   Czy ktoś spisał wszystkich Lajoników, tak jak spisuje się kolejnych władców? Ludzka zawodna pamięć zachowuje Wojciecha Gilowskiego, podobnie jak pan Glonek, pracownika wodociągów. To z jego dłoni pan Zbigniew otrzymał symbol lajkonikowej władzy. Przechowuje pana Dudzika, znakomitego zwierzynieckiego szopkarza. Jelonka, który chodził jako Lajkonik, kleił szopki i umarł z powodu zawiedzionej miłości - głupiej miłości, która dopadła go niczym smarkacza. W mieszkaniu Olka Kobylińskiego, zwierzynieckiego barda, stoi traktowana jak relikwia malutka szopka, pamiątka po Jelonku. Kiedyś, w zamierzchłych czasach, może ktoś napisałby o Jelonku podwórkową balladę, ale dzisiaj ludzie zamiast słuchać ballad, oglądają telewizyjne seriale.
   Wodociągowy inspektor Zbigniew Glonek raz do roku zmienia się w dzikiego najeźdźcę, w srogiego Tatarzyna, w postać z legendy, z bajki. Jednak bajka - jeżeli przełoży się ją na konkrety - zmienia się, i to bardzo. Lajkonikowy strój, wraz konikiem, który razem z panem Glonkiem tworzy centaurową całość, strój zaprojektowany przez samego Wyspiańskiego (bezcenny oryginał spoczywa w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa, pan Glonek nosi kopię) waży 35 kilo. Sama czapka, wysoka, zwieńczona półksiężycem, omotana sznurami korali - to około 5 kilogramów dźwiganych na głowie. Dodajmy do tego upał, dodajmy taniec. Bo Lajkonik tańczy, szparko przebiera nogami w wysokich, czerwonych butach. Taki po prostu jego lajkonikowy obowiązek. Niegdyś magiczny, dzisiaj kontynuowany ku uciesze gawiedzi. Nic więc dziwnego, że kiedy trafiają się chwile popasu, kiedy lajkonikowy orszak zanurza wąsy w pienistych kuflach, dwóch przeznaczonych specjalnie do tego ludzi rozbiera pana Zbigniewa, wyzwalając go z końskiego ekwipunku.
   Wszystko zaczyna się o dwunastej w południe na dziedzińcu krakowskich wodociągów. Prawdę mówiąc, nawet wcześniej, bo kiedyś przebierali się w wodociągach, dzisiaj robią to w Rynku, w budynku Muzeum Historycznego, gdzie pani Ania Szałapak, t a Ania Szałapak, nie tylko muzealna, naukowa pracowniczka, ale także "piwniczna" artystka, czuwa nad prawidłowością lajkonikowego obrzędu. Do wodociągów przyjeżdżają autokarem, a tam już ciżba - mnóstwo podnieconych, rozwrzeszczanych dzieci z przedszkola, mnóstwo dzieciaków przyprowadzonych przez pracowników. Pan Zbigniew jest pierwszym Lajkonikiem, który nie tylko uderza pałką, nie tylko bierze haracz, ale także rozdaje - garściami rzuca w dziecięcy tłum cukierki, a cukierek od Lajkonika to z pewnością coś zupełnie innego niż zwyczajne, kupowane w sklepie słodycze. Później pan Glonek odwiedza swego szefa, prezesa Ryszarda Langera, bo chociaż wodociągi oficjalnie nie mają nic wspólnego z lajkonikowym obrzędem, w rzeczywistości od lat związane są z nim i to tak bardzo, że może za dwa, trzy pokolenia tylko historycy dzień Lajkonika będą łączyć z niegdysiejszym cechem włóczków, pozostali - z wodociągami.
   A później wędrówka - całą gromadą, dwadzieścia dwie osoby orszaku, ośmiu muzykantów - w stronę norbertańskiego klasztoru. Po drodze jest oczywiście plac Na Stawach, handlowe centrum Zwierzyńca, niegdyś pełne koni i zapachu siana, dzisiaj ciasno zabudowane pawilonami. Przed wiekami pełne towarów kramy padały łupem najeźdźców, dzisiaj to raczej przekupnie starają się dopaść Lajonika, tym bardziej że doskonale znają go z codzienności. Trzeba się jednak spieszyć, bo o godzinie pierwszej Lajkonik wraz ze swym orszakiem musi znaleźć się na dziedzińcu klasztoru Norbertanek.
   Tam też ciżba, też dziecięce piski. I taniec, i jeszcze taniec z ogromną chorągwią. Rzucanie cukierków, haracz od salwatorskiego proboszcza, księdza infułata Bryły, który podobnie jak jego poprzednicy pokornie pozwala się potraktować pałką. Haracz pobierany od Zwierzynieckich Panien, które kiedyś przed Tatarami uciekały aż do Lasu Wolskiego, gdzie wydarzył się cud, o czym świadczy figura Madonny na Panieńskich Skałach. Dzisiaj Zwierzynieckie Panny okupują się jakąś sumką, drobnym poczęstunkiem, a Lajkonik może na chwilę odpocząć w chłodzie klasztornych murów.
   Później wędrówka ulicą Kościuszki. Zaraz za mostem na Rudawie mała knajpka, ostatnia taka, tubylcza, knajpka na Zwierzyńcu. Kiedyś wstępowali do Dawidsona, dzisiaj właścicielka knajpki zatrzymuje, zaprasza - więc znów chwila piwnego odpoczynku, a dla pana Glonka - oddechu.
   Kościuszki, a po niej Zwierzyniecka, ciągnie się sklepami i sklepikami, które trzeba odwiedzić, aby każdego właściciela uderzyć pałką - na szczęście, żeby handel szedł dobrze. Trzeba odwiedzić siedzibę "Znaku", stary dworek, który przez lata mieścił stolarski warsztat, a kiedyś - w towarzystwie mrowia tajniactwa - odwiedził go sam Michaił Gorbaczow. W czasie wojny mieścił się tam wojskowy szpital, w którym leżał ranny ojciec twórcy "pierestrojki". Mieszkańcy Zwierzyńca do dzisiaj wspominają wizytę, uważając ją za czasową cezurę.
   O kilkanaście sklepów później, obok placu Kossaka, jest knajpka zwana "Lajkonikiem". Niegdyś, podobnie jak bar "Na Stawach", jak Dawidson, jak "Przystań" u wylotu Lelewela, mordownia szczera, piwna, kaszankowa, zadymiona. Lajkonik musi odwiedzić "Lajkonika", inaczej się nie godzi. Może też odpocząć i robi to nieco dłużej - nawet pół godziny. Jeszcze kawałek Zwierzynieckiej i pod Filharmonią, na skrzyżowaniu ze Straszewskiego czeka go kolejny taniec. Skrzyżowanie jest doskonałym punktem, wiedzą o tym ci wszyscy, którzy czekali na trasie przejazdów Ojca Świętego. Jeżeli zajmiesz odpowiednie miejsce, jeżeli nie dasz się zepchnąć, możesz objąć wzrokiem przynajmniej trzy ulice.
   A więc znów taniec, znów łopocze wielka chorągiew, stoją tramwaje, ludzie się gapią. A później Franciszkańska, dziedziniec pałacu krakowskich biskupów, gdzie Lajkonik skłania głowę i buławę przed pomniczkiem najznakomitszego mieszkańca pałacu - Jana Pawła II.
   Grodzka, Rynek, wreszcie estrada przed wieżą ratuszową. Jest godzina siódma wieczór, Lajkonik ma za sobą siedem godzin, nieomal cały dzień roboczy, pląsów, siedem godzin dźwigania trzydziestu pięciu kilogramów. Nogi jeszcze nie bolą, bolą ramiona, obciążone końską uprzeżą, i trochę kręgosłup.
   Pod wieżą, jak się rzekło, pierwszy wypity przez Lajonika toast, okup od prezydenta, taniec, ale już nie tak żywiołowy jak u norbertanek, jak pod Filharmonią, bo na estradzie brakuje miejsca.
   Później jeszcze raz krótka wędrówka Rynkiem, do "Wierzynka" - na przekąskę i przepitkę, a później już niby koniec, ale jeszcze nie koniec - bo uczta u "Hawełki", w najbardziej krakowskiej z krakowskich restauracji. Nie koniec, bo i tam pan Glonek jeszcze musi zatańczyć. Około dziesiątej wieczór, pod dziesięciu godzinach ciężkiej lajkonikowej harówki, można odetchnąć. Na szczęście Muzeum Historyczne sąsiaduje ze słynną restauracją. Kostiumy i rekwizyty wędrują do magazynu, uczestnicy obrzędu do domów, wcześniej, oczywiście, usuwając z twarzy teatralne szminki, co przystoi włóczkowi, mlaskotowi, Lajkonikowi - to nie przystoi zwyczajnemu człowiekowi, a zwłaszcza wodociągowemu inspektorowi.
   Kiedy ze Zbigniewem Glonkiem rozmawiam o dniu Lajkonika, myślę, co mu każe raz do roku, na dziesięć godzin, zmieniać skórę, stawać się kimś innym. Pragnienie krótkiego pozostawania w centrum uwagi? Dziecięce zamiłowania do przebieranek? Niewielkie pieniądze z haraczy? Panaglonkowe intencje rozumiem dopiero wtedy, kiedy zaczynamy rozmawiać o starych obyczajach. O znaku krzyża, jaki kopciem świecy robiła na Gromniczną jego babcia. O wiankach ziół poświęcanych na Matki Boskiej Zielnej, a później po odrobinie dodawanych do krowiej paszy. O Zielonych Świątkach, kiedy jego stary dom w Mydlnikach pachniał tatarakiem i młodymi brzozowymi listkami, a u nas, na Zwierzyńcu, spod klasztoru Norbertanek, ku Srebrnej Górze na Bielanach, przy rozlewnych dźwiękach harmonii ruszały czysto omiecione, umajone platony, ciągnięte przez kudłate perszerony. Rozumiem, że Zbigniew Glonek, wodociągowy inspektor, jednodniowy, ale wieloletni Lajkonik, jest człowiekiem zauroczonym tradycją, zakochanym w tradycji, zapatrzonym w to, co w przeszłości było najlepsze - różnorodność obyczajów, jeszcze nie narzucanych przez bezczelnych, aroganckich specjalistów od marketingu. A skoro w lajkonikowym orszaku chodzi też syn pana Zbigniewa, może nasze upodobanie wszystkiego, co przeszłe, przeżyje także nas. Oby...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski