W Polsce szacuje się, że „frankowiczów” jest 700 tysięcy, co oznacza, że dotkniętych tym problemem są jakieś 2 miliony osób. To sporo, zwłaszcza, że nie jest prawdą, że ci, którzy zaciągali przed laty kredyty we frankach, są ciągle do przodu w porównaniu z tymi, którzy w tym samym czasie brali kredyty w złotych.
Mniej więcej 2 lata temu wszyscy, którzy wzięli kredyt frankowy, zaczęli być stratni, a niektórzy zaczęli być pokrzywdzeni jeszcze wcześniej. W roku wyborczym taka sytuacja prowokuje polityków do aktywności wobec obywateli. Aktywności zresztą kłopotliwej, bo skoro chce się pomóc 2 milionom ludzi, to dlaczego nie myśli się o innych kredytobiorcach, którzy też ledwie dyszą pod ciężarem rat.
To jest ten sam dylemat, który dotyczy pomocy rodzinom ofiar spektakularnych katastrof, na przykład katastrofy smoleńskiej, a pozostawianie samym sobie rodzin ofiar codziennych. Albo organizowanie pomocy ofiarom wielkich powodzi, a nieinteresowanie się losem jednej rodzinny, której jakaś rzeczka zalała dom. To jest polityka, i zawsze tak będzie, że politycy będą chcieli się pochylać nad ofiarami z pierwszych stron gazet.
W sytuacji rodzin zadłużonych we frankach, rządzący nie powinni sięgać do państwowej kasy, a jedynie nacisnąć na banki, żeby odrobinę okiełznały swoją chciwość. W ogóle mam wrażenie, że banki są świętymi krowami naszego systemu gospodarczego. Rządzący muszą dziś jasno odpowiedzieć na pytanie, po której są stronie. Czy ważniejsze są dla nich banki, czy obywatele.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?