MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gra w oszukańca

Redakcja
Role się odwróciły. To Europa delikatnie popycha teraz Polskę do rychłej rezygnacji ze złotówki i przyjęcia euro. Niedawna uwaga rzucona przez wiceministra finansów nie pozostawia wątpliwości: "Wiele krajów daje nam sygnały, że szybka akcesja Polski do strefy euro byłaby mile widziana”.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Nic w tym dziwnego. Strefa euro, by wrócić do jakiej takiej równowagi, potrzebuje nade wszystko dowodów, że jej waluta ma nadal zaufanie. W lutym 2013 wniosek o euro złoży Estonia. I wedle wszelkich znaków zostanie on rozpatrzony w pośpiechu i z entuzjazmem. Ale Estonia to jest Estonia. Prawdziwym wydarzeniem byłby dopiero wniosek dużego kraju, o zrównoważonej gospodarce. A kandydatka do takiej roli jest dziś w Europie tylko jedna: Polska.

Dla nas taka decyzja niesie trudne do oszacowania ryzyka. Spośród trzech koronnych argumentów ekonomicznych, dwa nie są już dzisiaj przekonywające. Kiedy Włochy i Grecja czerpały profity z niezasłużenie niskich rentowności obligacji i mogły dzięki euro przez lata żyć na kredyt, Polska, musząca płacić krocie za obsługę swojego długu, patrzyła na to z zazdrością. Ale dziś role się odwróciły, a euro przestało gwarantować tani kredyt. Także argument o wzroście inwestycji i rosnącej przez to gospodarce stracił na znaczeniu.

W ciągu ostatnich lat Polska stała się lepszą przystanią dla pieniędzy obcych inwestorów od kilku przynajmniej krajów strefy euro. Pozostał jeszcze ostatni istotny argument: ten mówiący o spadku kosztów transakcyjnych i usunięciu dokuczliwych wahań kursów, a w konsekwencji niższych kosztach prowadzenia biznesu. Ale za to kryzys finansowy uwydatnił co najmniej jeden kontrargument wagi ciężkiej. Rezygnacja ze złotówki oznacza wyrzeczenie się z góry możliwości dewaluacji własnej waluty. A jest to jak dotąd jedyna sprawdzona i skuteczna terapia na chorobę pogarszającej się konkurencyjności kraju. Chorobę, jaka może spaść na kraj zawsze, nie tylko za sprawą własnych win (jak w Grecji), ale także całkiem niespodziewanie, bez własnej winy, na przykład – z powodu nieodpowiedzialności banków (jak w Hiszpanii).

Kiedy nie ma rozstrzygających racji ekonomicznych, górę bierze oczywiście polityka. Premier Tusk zwykł się odwoływać w sprawie euro wyłącznie do racji politycznych. W strefie euro – jak mówi – bije serce Europy, a nas tam ciągle nie ma. To znaczy, że stajemy się drugorzędni. W trakcie swojego premierowania Tusk już trzeci raz zapowiada nam euro. Krótko po objęciu władzy wzbudził sensację na Forum Krynickim, strzelając znienacka nieprzygotowanym terminem 2012 roku. W roku 2009 , w samym oku kryzysowego cyklonu, przewidywał, że turbulencje euro właśnie się już uspokajają i całkiem dobry będzie termin roku 2015. Trafił wtedy kulą w płot, bo największe tarapaty wspólnej waluty miały dopiero nadejść. W każdym razie jedno jest pewne: w sprawie euro Tusk jest konsekwentny. Ale dlaczego wraca do swego ulubionego projektu akurat teraz? Czy premier naprawdę sam wierzy w swoje właśnie wypowiedziane w Brukseli słowa, że "decyzję w sprawie euro musimy podjąć w najbliższych miesiącach”?

Konstytucja stanowi, że polską walutą jest złoty, a konstytucję można zmienić tylko razem z PiS-em. Tymczasem PiS jest przeciw euro, tak samo zresztą, jak większość Polaków. Zatem nawet próba wyminięcia PiS-u poprzez referendum dzisiaj musi prowadzić donikąd. Owszem, "w najbliższych miesiącach” rząd mógłby ogłosić plan usztywnienia kursu i wejścia do węża walutowego . Tyle tylko, że bez realnych szans na ostateczne przyjęcie nowej waluty byłoby to prawdziwe szaleństwo: wszystkie niebezpieczeństwa euroizacji, żadnych korzyści i to nie wiadomo na jak długo. Jeśli więc Tusk serio by myślał o podjęciu "w najbliższych miesiącach” jakichś stanowczych decyzji, to musiałby poważnie szukać sposobu na porozumienie z liderem opozycji.

Jarosław Kaczyński w przeszłości wielokrotnie dopuszczał – choć bez entuzjazmu – przyszłe polskie członkostwo w unii walutowej. Ale przy tym najczęściej narzekał, że zahamuje to wzrost gospodarczy i uderzy w zwykłych ludzi. Tymczasem wiadomo, że euro można wprowadzić tak, aby takie obawy zniwelować, na przykład przez przyjęcie w punkcie startu lekko zaniżonego kursu złotówki. Jednak dopóki premier nie podejmuje najmniejszej nawet próby kompromisu z opozycją, wiadomo z góry, że nie tyle planuje wprowadzić euro, co raczej chce uprawiać propagandę wprowadzenia euro. Niewykluczone, że taka propaganda ułatwia dziś Polsce prowadzenie bieżących interesów europejskich oraz buduje zagraniczny prestiż Tuska. Ale przecież nawet Europa zorientuje się pewnego dnia, że tak naprawdę Tusk gra z nią w oszukańca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski