MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Język potrzebuje opieki

Redakcja
Byłam z moją wnuczką Alą w kinie. Ala ma 9 lat, więc wybrałyśmy film bez ograniczenia wieku. W filmie piękna, klarowna animacja, dobry profesjonalny dubbing, dowcipne dialogi. Dzieci przeżywające fabułę mają mieć przecież czytelne i klarowne dialogi, najlepiej zabawne. Film ma także - co ważniejsze - przejrzysty wątek dydaktyczny: że sukcesu nie osiąga się tylko poprzez mówienie o nim, że sukcesem jest kochanie tego, co się robi i cierpliwe doskonalenie.

Czym skorupka za młodu

Film "Na fali" jest dobrym filmem z zakresu orientacji zawodowej dla tych najmłodszych. Podsuwa rodzicom i nauczycielom temat do rozmowy z dziećmi, pozwala - operując przykładami zaczerpniętymi z fabuły - nawiązać do ważkich tematów wychowawczych. Na sali zresztą w przewadze były dzieci, dorośli przyszli tylko w charakterze opieki.
Poleciłabym ten film znajomym rodzicom, także dzieciom, ale… przypomniała mi się scena z "Podróży Guliwera" J. Swifta, kiedy konie - zgorszone postępowaniem ludzi - patrzą na nich z politowaniem. Czy pingwinki - bohaterowie filmu "Na fali" nie spojrzałyby w ten sposób - gdyby mogły - na tłumaczy i twórców dubbingu?
Włożono im bowiem w pingwinie dzióbki dialogi "udekorowane" polskim przecinkiem na "k". Tym łagodnym, czyli "kurczę". I to tak często, że dzieci, które nie znały wcześniej tego terminu, przyswoiły go sobie na pewno. Przecież częste powtarzanie uczy najszybciej. Tym bardziej, że przykład dzieci będą brać z sympatycznych, zabawnych pingwinków. A w tym filmie usłyszeć też można było inne brzydkie wyrazy, choć na szczęście znacznie rzadziej.
Przeanalizujmy sprawę. Termin "kurczę" sam w sobie nie należy do brzydkich wyrazów, oznacza przecież małą kurkę lub małego kogutka. Ale już używany jako tzw. przerywnik w wypowiedziach w języku polskim stanowi złagodzoną formę innego wyrazu na "k". Jest po prostu eufemizmem tego wyrażenia, które media w tekście pisanym zastępują kropkami, a tekście mówionym "pikaniem". Stosowany więc jako przerywnik ma zupełnie inny sens, niż wynikający z jego znaczenia semantycznego. Ma też w związku z tym inną wymowę.
Podobnie jak wyraz "barbarzyńca". Z języka greckiego termin ten oznacza "ten z innej cywilizacji". Słowo to odnosiło się do kogoś, kto mówi innym językiem. Czyli także nie było określeniem pejoratywnym samo w sobie. Ale nazwać kogoś barbarzyńcą, nie jest już komplementem. Nazwać kogoś barbarzyńcą, to przecież zarzucić mu brak poszanowania dla wartości wyższych, brak zainteresowania kulturą w szerokim tego słowa znaczeniu, a nawet - zarzucić mu dążenie do ich zniszczenia, unicestwienia.
W języku polskim, zresztą jak w każdym języku, należy zachować kulturę. Kulturę formułowania wypowiedzi, kulturę zasobu słów, wreszcie kulturę wyrażania się. A każdy, kto tej kultury nie posiada, jest… barbarzyńcą właśnie. Kaleczy i niszczy nasz język. Język, który w dobie globalizacji narażony jest na niekorzystne transformacje, zanieczyszczenia obcymi naleciałościami, wreszcie zapomnienie. Nasz język potrzebuje naszej opieki.
Szczególnie naganne jest, jeśli brzydkie słowa słyszą dzieci. Trudno jednak powiedzieć, kto ma pilnować języka. Kto tu jest, a kto powinien być autorytetem. Na pewno żadne normy prawne, żadne ustawy o ochronie języka, lecz ludzie. Którzy? W telewizji oglądamy i słuchamy prywatnych i publicznych rozmów osób ze świecznika - biznesmenów, ministrów, artystów. Co chwilę kropki i pikanie. "Ale kurczę wulgarni" - mówi niejeden widz. Pewien pan szydzi w satyrycznym programie z tych polityków, którzy "rozumiejom" - słowami: "Jak oni, kurczę, mówią". Pani od polskiego do uczniów mówi: "Ja was, kurczę, nauczę". Gdzieś to zrozumienie potrzeby czystości i kultury języka się zapodziało. Czemu ma natomiast służyć ten żargon? Dzieci biznesmenów, satyryków i pani od polskiego na pewno otrzymają dobre wyższe wykształcenie i jeszcze uczęszczać będą na kurs savoir-vivre'u, może image'u. Są takie kursy. Zdobywa się na nich wiedzę, że podczas rozmowy należy patrzeć na rozmówcę, że nie mówi się z pełnymi ustami, że nie poprawia się makijażu przy stole, że wyrażanie się winno być eleganckie, że… dużo, kurczę, uczą. Takie kursy dużo kosztują, ale dziś trzeba w dziecko inwestować. Pani nauczycielka weźmie na opłacenie kursu nawet pożyczkę. Ale nie wszystkich na to stać. Zresztą - czy nie łatwiej i lepiej zarazem zapobiegać przyswajaniu takich zwyczajów już na początku, wtedy nie potrzeba będzie wydawać pieniędzy na sztuczne "ukulturalnianie".
A przecież te kurczę, kurde i podobne wyrazy wplatane do języka młodego człowieka, dziecka nawet, utrwalane w szkole, książce, filmie, bez zająknięcia zamienią się kiedyś w niecenzuralne k… A na używanie tego wyrazu - zwłaszcza przez nasze dzieci - nie zgadzamy się. Naganność takiej wulgarności większość z nas przecież czuje i jest świadoma, że w dorosłym życiu w żaden sposób ona naszemu dziecku się nie przyda. Nie pomoże na egzaminach ani w znalezieniu dobrej pracy. A przede wszystkim - nie zaskarbi mu szacunku u innych.
Anna Weyssenhoff
Autorka ponad 22 lata pracowała w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Jest wiceprezesem Stowarzyszenia Doradców Zawodowych i Personalnych w Krakowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski