MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Klimaty Nowej Huty

Redakcja
Fot. Anna Kaczmarz
Fot. Anna Kaczmarz
Jest takie miejsce w Krakowie, że na przestrzeni kilkuset metrów możemy się znaleźć w kilku różnych klimatach: wiejskim z drewnianymi chałupami i ukwieconymi ogrodami; uzdrowiskowym, gdzie alejkami nad wodą spacerują prawie kuracjusze; wielkomiejskim, gdzie podwórka osiedli tętnią swoim tajemnym życiem; oraz śląskim, gdzie żużlowcy walczą o zwycięstwo przy dopingu głównie męskiej publiczności.

Fot. Anna Kaczmarz

ROWEREM PRZEZ KRAKÓW: zaprasza Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz

Aby przenieść się z jednego klimatu do drugiego nie potrzeba więcej niż dwóch minut jazdy rowerem. Gdzie to miejsce? To Nowa Huta, okolice Zalewu Nowohuckiego, prawie Krzesławice.

Wycieczkę zaczęłam od Plant Bieńczyckich. Wjechałam na nie od ul. Okulnickiego i od razu poczułam się jak w parku. Wysokie drzewa dawały cień, na ławkach siedzieli starsi, dzieciaki bawiły się na licznych placach zabaw, po trawie biegały psy. Sielanka, aż trudno uwierzyć, że jesteśmy w Nowej Hucie. A jednak w tej chwili ta dzielnica wydaje się najbardziej zadrzewiona, co w upalne dni jest ogromnym atutem.

Planty Bieńczyckie prowadzą aż do ul. Kocmyrzowskiej, czyli do skraju osiedla Teatralnego, do tzw. starej huty. To długi piękny deptak z trudnymi przejazdami przez ulicę, wielkimi krawężnikami itd. Widać, że powstawał w czasie, gdy nikt nie myślał o rowerzystach. Trzeba tam jechać wolno, bo tłok ogromny, niczym na ul. Floriańskiej.

Gdy dojechałam do ul. Kocmyrzowskiej skręciłam w nią w lewo i zjechałam w dół w stronę huty, po lewej zostawiając za sobą plac targowy, po prawej os. Krakowiaków. Skręciłam w lewo w ul. Bulwarową. Otoczył mnie inny świat. Szybko skończyło się osiedle, a ulica wprost wyprowadziła mnie nad Zalew Nowohucki. Na alejkach nad zalewem panował tłok i ścisk, niczym w letnim uzdrowisku. Spacerowały całe rodziny: dzieci na rowerkach, maluchy w wózkach, psy. Objechałam zalew kilka razy; nie jest to wyczyn, bo i rozmiary jeziorka niewielkie. Na trawach rozłożone koce, ludzie się opalają. Nawet kilku śmiałków pływało. Piszę śmiałków, bo woda mętna, co mnie przed kąpielą na pewno by odstraszyło. W trawie, znalazłam olbrzymi stojak dla rowerów, starego typu niestety, czyli przypinamy za przednie koło, ale jest. To ważne.

Kiedy już nasyciłam się klimatem uzdrowiska, mostem na Al. Solidarności przekroczyłam Dłubnię i zaraz skręciłam w lewo w ul. Wańkowicza. Po kilkudziesięciu metrach znalazłam się na wsi, jak na wakacjach. Jadąc mijałam domy, większość z nich drewniane z gankami oplecionymi kwitnącymi pnączami. W tle majaczyła sylwetka drewnianego kościółka, św. Jana Chrzciciela, budowli, przeniesionej z gór. Aż trudno uwierzyć, że to Kraków.

Obok kościółka, niemal na sąsiedniej posesji znajduje się dwór Jana Matejki; murowany, piętrowy. Niestety był zamknięty, wiec nie mogłam wejść do środka, ani nawet zajrzeć, bo okiennice chroniły przed wzrokiem ciekawskich. Obeszłam dwór dookoła; ogród dość dziki, ale urokliwy, tajemniczy.

Pojechałam dalej ul. Wańkowicza. Kręta, niemal wiejska droga zaprowadziła mnie do kładki pieszej nad rzeką Dłubnią. Gdy znalazłam się po drugiej stronie byłam już pewna, że jestem na Śląsku. Słyszałam dźwięki orkiestr dętych i ryk motocyklowych silników, okrzyki fanów. Okazało się, że jestem tuż przy stadionie KS Wanda, gdzie właśnie trwały zawody żużlowe. Stamtąd dzieliło mnie już tylko kilkaset metrów od ul. Kocmyrzowskiej.

Niewielka to była wyprawa, ale pokazująca jak różnorodny jest Kraków. Szerokiej drogi!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski