MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kultura bez gwoździ

Redakcja
W końcu nasza cywilizacja jakoś powstała. Skoro im się udało, czemu nie miałoby się udać nam?

KATARZYNA KOBYLARCZYK

KATARZYNA KOBYLARCZYK

W końcu nasza cywilizacja jakoś powstała.

   Chaty są na razie dwie. Jedna kryta: trzcinowy dach nadaje jej wygląd wielkiego stogu siana. Co może nieco dziwić archeologów, dach ten jest czterospadowy. Czy taki zrobiliby oni? Bo oni są w tym wszystkim bardzo ważni, może najważniejsi. Oni i ślady, jakie zostawili w ziemi.
   Tych śladów nie ma wiele, szczególnie jeśli idzie o chaty: kilka ciemniejszych plam po podtrzymujących dach palach. - Żeby wyszedł dom - mówi Agata - trzeba narysować sobie te plamy na kartce i spróbować połączyć kropki. Z reguły powstaje nieregularny prostokąt.
   Sęk w tym, że kropki można łączyć dość dowolnie, Bogusz zaś twierdzi, że da się wybudować nawet chatę okrągłą, a ślady zostaną jak po prostokątnej!
   Ten okrągły dom, który - jak czterospadowy dach - może zburzyć spokój archeologów, Agata, Bogusz i inni członkowie Stowarzyszenia Dziejba postawią latem. W Woli Radziszowskiej, niedaleko Skawiny. Wraz z nim powstanie cała osada: taka, jaką zbudowaliby oni. Ludzie sprzed 3,5 tysiąca lat.

Jak topiła się miedź

   Wszystkiemu winna wycieczka do Biskupina.
   Bogusz Kania i Agata Jabłońska pojechali na nią jeszcze w liceum, z nauczycielem historii. Wrócili zdenerwowani i zachwyceni. Zdenerwowały ich zwyczajne gwoździe, którymi zbito rekonstrukcję chaty sprzed trzech tysięcy lat. Zachwycił piec - właściwie dziura w ziemi, w której topił się metal na ozdoby i narzędzia. Bardzo szybko zrozumieli, że muszą taki piec mieć.
   - Przewertowaliśmy podręczniki dla inżynierów. Okazało się, że w świetle współczesnej metalurgii nie bardzo jest możliwe, żeby obudowana kamieniami dziura w ziemi dała ciepło do stopienia metalu - mówi Bogusz, student I roku fizyki, który dla pieca przez rok studiował metalurgię na AGH. - Kiedy inżynieria zawiodła, zabraliśmy się za materiały archeologiczne. W końcu nasza cywilizacja jakoś powstała. Skoro im się udało, czemu nie miałoby się udać nam?
   Rzeczywiście, udało się. Po pół roku prób, wdychania szkodliwych oparów, trzech przebudowach pieca z cegieł szamotowych, postawionego na działce u pana Mundka. Akurat, kiedy mieli się poddać i zwątpić w cały rozwój cywilizacji, temperatura w piecu sięgnęła 1200 stopni. Żar stopił miedź, pozwolił połączyć ją z cyną. Powstał brąz.
   Pierwszy brąz wylał się, bo garnek, w którym ogrzewali składniki, rozmiękł i po prostu się rozdarł. - Ale okazało się, że można. Da się z prostych elementów zbudować piec odlewniczy, odlać ozdoby i narzędzia, jakimi posługiwali się ludzie sprzed tysięcy lat - mówi Bogusz.
   Wtedy postanowili znaleźć miejsce, które współgrałoby z piecem i dało zastosowanie wytwarzanym w nim narzędziom. Tak wymyślili osadę.
   W osadzie miało nie być gwoździ.

Wziąć materię za włosy

   Chatę najprościej narysować. Najpierw w ziemię wbija się dwie sochy, czyli dębowe pale średnicy kilkunastu centymetrów. Ścina się je siekierką z brązu - Michałowi Daneckiemu, studentowi pedagogiki wczesnoszkolnej, zajmuje to ok. 20 minut i kilkaset uderzeń.
   Michał buduje, bo taka chata to wspaniała atrakcja dla dzieciaków.
   Na sochach poziomo układa się ślemię, na przykład brzozowe, które będzie szczytem dachu. Wokół tej konstrukcji, która wyglądem przypomina na razie trzepak, wbija się 1,5-metrowe dębowe słupy. Najlepiej wbija je Piotr Hudziak, absolwent szkoły muzycznej, który z Boguszem i Agatą chodził do liceum, a do Stowarzyszenia Dziejba trafił, bo jako jedyny ma prawo jazdy i niebieską skodę, prócz tego zaś pociąg do przygód i duże poczucie odpowiedzialności. Piotr ma też maczetę, która wspaniale tnie wierzbowe witki, kiedy przyjdzie potrzeba pozyskania ich narzędziami innymi niż archaiczne.Piotr buduje, bo - jak mówi - mężczyzna powinien postawić dom.
   Nad tym domem pracują też Zbigniew Kania, Grzegorz Soból i Sebastian Piwowarczyk. Zbyszek jest nieocenionym drwalem, Grzegorz nieustępliwym budowniczym, a Sebastian wykonuje bezcenne krzemienne ostrza.
   Ścinane przez Piotra witki potrzebne są na plecionkę, która połączy słupy. Tak powstaną ściany, potem obmaże się je gliną. Pleść najbardziej lubi Agata Jabłońska, studentka historii sztuki. Agata buduje, bo lubi ładne rzeczy, a chata jest wyjątkowo piękna. Bardziej niż wyplatanie ścian podoba jej się tylko krycie dachu trzciną. W wakacje potrafiła wleźć na dach i siedzieć tam trzy godziny - jak kot na słońcu. Na taki dach wchodzi prawie hektar trzciny, najlepiej, co odkrył Piotr, specjalnie wyselekcjonowanej.
   Karol wpadł na "karolówkę" - dodatkową poprzeczkę, tuż przy kalenicy, dzięki której można dokładniej kłaść strzechę. Oczywiście - sposób układania również jest autorstwa eksperymentatorów.
Wymyślili też "krzywulec" - naturalnie wygięty konar drzewa, który umieszcza się w miejscu drzwi. Nie trzeba się nisko schylać wchodząc…
   Jednak największe odkrycie to właśnie czterospadowy dach. - Znacznie powiększa powierzchnię domu, a nie zostawia żadnych dodatkowych śladów w ziemi - zapewnia Bogusz, prezes stowarzyszenia, które założyli, by zbudować osadę.
   Bogusz buduje, bo jako fizyk na co dzień zajmuje się abstrakcją, a czasem potrzebuje poczuć coś elementarnie prawdziwego, namacalnego. Wziąć materię za włosy.
   Pierwsza chata stanęła niedaleko wsi Jurczyce, na ziemiach należących do Uniwersytetu Jagiellońskiego. Budowali ją w czwórkę, całe wakacje 2003 r., z surowego drewna, witek, łyka, trzciny i gliny. Zbudowali, zrobili zdjęcia i… spalili. O północy, przy wtórze bębnów. - Nie mogliśmy opiekować się domem, bo zaczynał się rok akademicki i baliśmy się, że ktoś go podpali w sposób niekontrolowany. A poza tym byliśmy ciekawi, czy ślady, które zostaną, będą przypominać te z wykopalisk archeologicznych.
   Rano na pogorzelisku snuł się dym i mgła. Po trzymiesięcznej pracy zostało kilka dziur w ziemi i kawałeczki wypalonej gliny, którą obmazane były ściany.

   Niczym nie różniły się od tego, co znajdują archeolodzy.
   Zanim chata spłonęła, do Jurczyc na rowerze przyjechał sołtys Witold Grabiec z Woli Radziszowskiej. Kiedy usłyszał, że chcą zbudować całą prehistoryczną wioskę, zaprosił ich do siebie.

Oczyszczająca moc płomieni

   Osada leży w dolince, nad strumykiem: z trzech stron zagajnik, z czwartej łąka. Oni wybraliby podobne miejsce: blisko wody, osłonięte od wiatru, nasłonecznione. Zamieszkaliby w kilka lub kilkanaście rodzin. Wykopaliby w ziemi jamy do przechowywania rzepy, pszenicy, jęczmienia i nowego wówczas żyta. Ustawiliby kraal, czyli zagrodę dla krów, kóz lub owiec, rzadziej świń. Zakładaliby paleniska do wytopu brązu na groty włóczni i strzał, miecze, ozdobne szpile i bransolety, a z drewna brzozowego robiliby smolisty dziegieć. Panie, zamiast w suknie, stroiłyby się w lniane lub wełniane spódnice, zapaski i koszule. Zakładałyby naszyjniki ze skręcanego drutu i skórzane opaski na włosy z naszytymi metalowymi kółeczkami. Panowie jeszcze nie znaliby spodni.
   Czciliby bóstwa słońca, ziemi, wody i wojny.
   "Oni" żyli od XIV do V wieku przed Chrystusem. Jak nazywali samych siebie, nie wiadomo. Dziś określa się ich jako ludy kultury łużyckiej, bo właśnie na terenie Łużyc w 1880 r. niemiecki lekarz Rudolf Virchow trafił na ślady ich cmentarzysk.
   Budowali chaty o konstrukcji słupowej, po których do dziś zostały tylko ciemne plamy w ziemi, wyznaczające nieregularne prostokąty i fragmenty wypalonej gliny ze ścian z odciskiem plecionki. Dlatego za badaniem osad archeolodzy nie przepadają - znajdują w nich tylko to, co zostało zniszczone, wyrzucone lub zostawione, kiedy mieszkańcy odchodzili. Wolą cmentarzyska, tzw. pola popielnicowe. Bo w XIII wieku p.n.e., w ciągu kilku pokoleń, niemal cała Europa zaczęła naraz palić zwłoki swoich zmarłych. Zamiast - jak w Egipcie - chronić ciało po śmierci przed zniszczeniem, w Europie epoki brązu należało je spopielić, strawić ogniem. Być może nakazywał tak kult słońca, wiara w oczyszczającą moc płomieni, mogąca rozprzestrzeniać się właśnie razem z umiejętnością odlewania brązu.
   Być może uznaliby za świętą olbrzymią brzozę w jarze, którym dawniej biegła droga? Albo wąziutki skrawek ziemi, który niczym półwysep sterczy nad strumieniem, gdzie Agata usypała kurhanik swojemu kotu?

Latem ciągną pielgrzymki

   Może tylko chaty zbudowaliby nieco wyżej, na zboczu pagórka, by nie dosięgła ich wiosenna powódź. Tak przynajmniej uważa dr hab. Wojciech Blajer, archeolog, który na Uniwersytecie Jagiellońskim zajmuje się ludami epoki brązu.
   Dr Blajer jest dla Dziejby pełen podziwu. - Krakowscy archeolodzy prowadzą wykopaliska, badają pozyskany materiał i wyciągają wnioski. Brakuje osób, które weryfikowałyby teorie, wcielając je w życie. Na przykład robiąc kopię siekierki z brązu i próbując ściąć nią drzewo.
   Właśnie z taką prośbą w czerwcu 2003 r. zwrócili się do niego Agata i Bogusz. Żeby pozwolił zrobić odlew siekierki. Pozwolił, posiedział z nimi w pracowni. - Zaskoczyło mnie, że choć żadne z nich nie studiuje archeologii, mają ogromną wiedzę. Może nie do końca uporządkowaną, ale bardzo dużą.
   Siekierki odlane w piecu na działce i osadzone w oprawach z dębowych gałęzi posłużyły do ścinania drzew na słupy chat. Krzemienny sierp świetnie ciął trzcinę.
   W wakacje w Woli Radziszowskiej stanęły dwie chaty. Sołtys mówi, że na plac budowy ciągnęły prawdziwe pielgrzymki. - I za każdym razem któreś z budujących przerywało pracę, witało się i oprowadzało po osadzie. Wszystko ludziom tłumaczyli - podziwia sołtys Grabiec.
   Dziejba zaprzyjaźniała się z Wolą. Dzieci ze szkoły pomagały mieszać glinę. Pan Jezioro, który ma pasieki na pagórkach za osadą, przyniósł miodu. Z miejscowym elementem pogadali przy ognisku o kobietach, za niskich rentach, straży pożarnej i ciężkim życiu.
   Sołtys cieszy się, że osada powstanie. - Bo ja w rolnictwie przyszłości dla wsi nie widzę. A agroturystyka teraz modna.
   Gmina zgodziła się z sołtysem. Burmistrz Skawiny Adam Najder przekazał Dziejbie państwową działkę, obiecał pomoc. - Osada będzie nobilitować okolicę. I oczywiście myślimy o edukacji, stowarzyszenie zaproponowało, żeby urządzać w osadzie festyny i żywe lekcje historii - chwali.
   Jesienią postawili stróżówkę i zatrudnili ludzi do pilnowania domów. Jedną z chat zdążyli pokryć trzciną. Czterospadowy dach, który trochę dziwi archeologów, nadaje jej wygląd wielkiego stogu siana.

Stworzyć nową kulturę

   Zdjęcia z budowy chat oglądało kilkunastu profesorów i doktorów z Instytutu Archeologii. Spodobały się. - Jesteśmy otwarci na ich eksperymenty. Trzeba próbować, jak z tym czterospadowym dachem, albo umacnianiem kalenicy gliną… Nie kwestionujemy ich pomysłów, szczególnie że posługują się narzędziami z epoki, a doświadczenia profesjonalnie dokumentują. Prowadzą prawdziwie naukowe obserwacje - mówi dr Wojciech Blajer. W grudniu Rada Naukowa Instytutu zdecydowała objąć patronatem naukowym budowę osady w Woli Radziszowskiej.
   W przyszłe wakacje Dziejba postawi tam kolejne dwie chaty. W sumie, w ciągu najbliższych lat stanie pięć domów - jeden niewykończony, by można było podziwiać drewnianą konstrukcję. Będzie jeszcze spichlerz, pracownia metalurgiczna i garncarska. Nad strumykiem stanie sauna, za nim zagroda dla bydła. Może obsieją zbożem jakieś małe poletko?
   Muszą tylko uważać, żeby nie gubić narzędzi. I - na wszelki wypadek - umieszczać na nich specjalne znaki. Bo gdyby ktoś znalazł połupany przez nich krzemień albo ostrze odlane z brązu, pomyślałby sobie Bóg wie co. Że odkrył jakąś nową kulturę.
   
   Więcej informacji o Stowarzyszeniu Dziejba na stronie www.dziejba.org

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski