MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ludzka rzecz zadzwonić

Redakcja
Jeszcze niedawno dziennikarze zajmujący się sprawami międzynarodowymi, mieli groźnego wroga. Papier.

Tadeusz Jacewicz: Z BLISKA

Każdy z nas zbierał wycinki, naprędce nagryzmolone notatki, gazety i tygodniki, oficjalne komunikaty i mądre analizy. Jakość tego, co się pisało i mówiło, zależała od własnej organizacji. Najlepszymi, cenionymi za błyskotliwość, erudycję, zaskakujące porównania czy śmiałe tezy byli ci, którzy najsprawniej gospodarowali papierowym bogactwem.

Kiedy byłem korespondentem, oprócz biurka miałem duży stół do wygodnego rozkładania papierów i podręczny, do wycinków najczęściej potrzebnych. Wiedziałem, czego gdzie szukać w stertach makulatury. Miałem w głowie odpowiednik dzisiejszej wyszukiwarki. Świetnie to działało. Co kilka miesięcy, kiedy warstwa na stołach zbliżała się do pół metra, następowała czystka. Wszystko zaczynało się na nowo.

Teraz wszystko jest w komputerze, choć nie zawsze można tam znaleźć to, co jest akurat potrzebne. Ja na wszelki wypadek mam dyżurną gromadkę papierów. Właśnie ją przejrzałem. Znalazłem wycinek dokładnie sprzed roku. Drobna sprawa, ale warto ją przypomnieć.

W lipcu 2009 roku do eleganckiego domu na przedmieściu Cambridge (nie tego angielskiego, tylko amerykańskiego, niemniej zresztą słynnego) przyjechał właściciel. Drzwi się zacięły, więc razem z taksówkarzem zaczęli się z nimi mocować. Na widok dwóch Murzynów, majstrujących przy zamku, ktoś zadzwonił po policję. Szybko przyjechała, podjęła tzw. czynności. I zaczął się problem.

Zirytowany właściciel, który nie tylko nie mógł wejść do własnego domu, ale musiał się tęgo tłumaczyć policji, zakwestionował zasadność interwencji. Policja zawsze i wszędzie ma rację, tam też ją miała. Związali wygadanego klienta, nie słuchając jego wrzasków, że wykłada na Harvardzie. Dopiero w komendzie potwierdzono, że jest rzeczywiście właścicielem domu i jednym z najważniejszych profesorów legendarnej uczelni. Oops!

W sprawę włączył się prezydent Obama. Kwaśno stwierdził, że kwestie rasy są nadal ważne w Ameryce, a czarni i Latynosi są częściej zatrzymywani od białych. Całą sprawę nazwał "głupim zachowaniem policji".

Zagotowało się po drugiej stronie. Media nie były zachwycone, policja wściekła. Padały pytania, czy czarni mają immunitet i policja powinna patrzeć w inną stronę, kiedy kradną lub rabują.

I tu jest cały cymes. Prezydent pogadał z doradcami i publicznie oświadczył, że powiedział za dużo i nie tak, jak chciał. Zadzwonił do sierżanta policji, który kazał zamknąć profesora, i oświadczył mu - uwaga - że swoją wypowiedzią niepotrzebnie wywołał medialną burzę. "Popełniłem błąd. Sorry, sergeant". Potem pogadali sobie jak kolega z kolegą. Sierżant zapytał, czy prezydent mógłby skłonić reporterów, żeby opuścili trawnik przed domem policjanta. Prezydent westchnął, że nie daje rady nawet ich usunąć z trawnika przed Białym Domem. Na zakończenie, jak to w Ameryce, pożyczyli sobie miłego dnia. Sprawa zakończona, wszyscy zadowoleni.

Zadumałem się nad pożółkłym wycinkiem. Prezydent USA ma sporo na głowie. Jednak znalazł chwilę, żeby pomyśleć, wyciągnąć wnioski, pogadać nie z wygalonowanym komendantem policji, tylko z policjantem, który na co dzień szarpie się z pijaczkami i gania złodziei. Najpotężniejszy człowiek świata potrafił przyznać się do błędu i powiedzieć "sorry". Czy spadła mu korona z głowy? Nie, mam wrażenie, że nabrała dodatkowego blasku.

Smutne jest, że nie grozi nam taka sytuacja. Państwo, od najniższej rangi urzędnika po prezydenta i premiera, jest u nas nadętą, nieprzyjazną człowiekowi konstrukcją. Dopiero od niedawna przyznawane są odszkodowania za bezprawne działania policji, ale już urzędy są bezkarne. Służby skarbowe potrafią zniszczyć wielką firmę i żadnemu urzędnikowi włos z głowy nie spada. Policja uwielbia "wchodzić z drzwiami" (i strasznym wrzaskiem) do mieszkań, myląc niekiedy adresy. Nie słyszałem, żeby w takim przypadku jakiś powiatowy komendant zadzwonił do poszkodowanych, nie mówiąc już o ministrze spraw wewnętrznych. Nie mieści się to w urzędowych głowach. Niezależnie od tego, czy uprawiana jest polityka miłości czy wręcz przeciwnie.

Jest to fragment większej całości. Uprzejmość, przyznanie się do błędu uważane są w Polsce za słabość. Politycy chcą być twardzi, państwo powinno więc mieć gniewnie zmarszczoną twarz. Słabi ludzie chcą udawać silnych. A prawdziwi silni mogą pozwolić sobie na przyjazne gesty. Wiedzą, że ludzka rzecz pogadać. Przyjemna i pożyteczna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski