Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mała wielka cisza

Redakcja
W "Stu latach samotności" Gabriela Garcii Márqueza piękna Remedios wstąpiła do nieba w objęciach białych prześcieradeł. W Krakowie, którego to miasta nawet Márquez nie byłby w stanie umitycznić bardziej niż czas, parę dni temu, na swój sposób piękny Szajbus, przy wspomożeniu pętli, w etycznie niewiadomą część zaświatów wkroczył dzielnie. Na własne życzenie zawisł nad ziemią. Na zawsze. Tamte prześcieradła białe były. Jaką barwę miał sznur? Nie wiem. Ale już po ostatnim geście Szajbusa jedno widzę krystalicznie. Tak naprawdę potężne były cisze Szajbusa. Cisze, nie skowyty.

Paweł Głowacki: Dostawka

   Zbigniew, Zbyszek, Bynio, Szajbus. Lubił skowytać do wiwatu, do wszechstronnego wiwatu. Lubił przypadkowo, niechcący napotkanej dziewicy zaserwować widok ściśle niepubliczny. Lubił niedźwiedzim timbrem Toma Waitsa sugerować, byś go w dupę, gnoju jeden, pocałował. Lubił własną aprowizację w kolorze wiśni i o smaku spadziowego miodu (czyli wiśniówkę), lubił ją mianowicie pochłaniać, ale statecznie, statecznie - co najwyżej pół połówki na dzień dobry oraz góra to samo na do widzenia. Lubił...
   Tak. Cisze jego były rzadkie. Cisze gdzieś z tyłu, cokolwiek wstydliwe. Cisze od wielkiego dzwonu. Ale za to skowyty! Tak - te jęki nie chciały znać wytchnienia. Czyż nie?
   Gdy wczesnym zmierzchem infernalny ryk Szajbusa forsował liche wrota uroczej kawiarenki Vis-`a-Vis i okiem, które za plecami tego świata widziało szary profil innego świata - jeszcze omiatało zamarłe twarze degustatorów oraz kształty pani Krysi - pani Krysia srebrną tacą serce zasłaniała, usta ku niebu zwracała i szepcząc: "Co mnie, Panienko Najświętsza, podkusiło, żeby wziąć dziś zmianę popołudniową, a nie przedpołudniową!", statecznym, acz zdecydowanym krokiem wsuwała się w korytarz, który wiódł na ocalające zaplecze. No i dopiero wtedy naprawdę się zaczynało...
   Wiem mało. Jan Nowicki pozwalał mu czasami paradować w swych kapeluszach. Ja nie noszę kapeluszy. Leszek Wójtowicz songi o nim pisał. Ja nie umiem komponować. Zbigniew Preisner szyję Szajbusa świeżutkimi szalami wełnianymi otulał. Ja posiadam szyję nieprzeziębialną. Jurek Skarżyński, którego też już nie ma, oko w oko ze Zbyszkiem westchnienia ku niebu wysyłał. Ja się jak zwykle za późno orientowałem. Jarosław Śmietana coś tam Zbyszkowi do ucha nucił prawie dzień w dzień. Cóż - nie miałem jazzu we krwi. A profesor Żuk Opalski zawsze, gdy Szajbusa w rzeczonym "Zwisie" uroczym spotykał, pytał: "Napijesz się, Zbyszku?". Ja natomiast nie pytałem, gdyż odpowiadałem dokładnie tak, jak Zbigniew. "Jeśli pan nalega...".
   Opalski, Nowicki, Skarżyński... Oraz reszta wymienionych osobistości. Oprócz nich - kto jeszcze? Skrzynecki, Pilch, Demarczyk... Słowem: całe życie Piwnicy pod Baranami - i Zbyszek? Szara eminencja? Duszek? Prawie szekspirowski duszek Puk, czyli Puszek, Pusek-Szajbusek? Co jeszcze powiedzieć można? I jak jeszcze można to ująć? Zwłaszcza że dla tak zwanego oficjalnego świata zupełnie nic się nie stało. Stało się tylko tyle, że potężne wspominki będą. Nieprawdaż?
   Ongiś zabłysnął w świecie niejaki Franz Fischer, osobnik, który w podręcznikach filozoficznych wylądował, choć przecież nie napisał ani pół linijki ściśle naukowej. Szajbus wylądował w pamięci potężnej, choć przecież - też żadnego śladu dla pokoleń nie pozostawił. Ani-ani... Nie pisał, nie śpiewał, nie komponował, nie malował, nie przebierał palcami po klawiszach, nie deklamował na dechach Starego Teatru, nie wielbił oczodołu kamery filmowej, nie uprawiał trudnej sztuki kabaretu. Co by tu jeszcze zanegować? Słowem - gruntowne nie. NIE - w każdym calu. Słowem - Szajbus tylko jako Szajbus. Kolosalny birbant! Niepowtarzalny hulaka!
   I dobrze. Ale przecież było i tak - i to pamiętał będę - że Zbigniew cichy był. Cichy wszechstronnie. Był cichy w gestach, słowach, intonacjach - był cichy we wszystkim. Przez absolutny przypadek zaprosiłem go ongiś na Uniwersytet Jagielloński. Samo południe, kawa w "Zwisie", kawa ze Zbyszkiem. On - doskonale trzeźwy, ze swoim potężnym brodaczem monachijskim na małym spacerze. Ja - też elegancki, w drodze na uniwersytet. Powiadam: "A może byś, Zbychu, poszedł ze mną?... Jako mój ochroniarz?... Masz celny wygląd, no i psa masz, psa nie z tej ziemi?...". Zgodził się. Niepojęte, ale zgodził się.
   I oto jest sedno niniejszego wspomnienia mojego. Weszliśmy do sali, zasiedliśmy - i Szajbus milczał. Ja gadałem - a on sobie zwyczajnie tkwił. Małe parówki, którem wcześniej nabył w sklepie odpowiednio spożywczym, w trakcie zbędnego wykładu mego brodaczowi rzucałem regularnie. A Zbigniew milczał. Milczał, milczał i milczał. Po czym, jak natura przykazała, wziął psa i - wyszedł. Za godzinę zobaczyłem w "Zwisie" obrazek, który, jeśli o pamięć o Szajbusie chodzi, zostanie. Siedział przy pustym szkle i patrzył w puste powietrze. Nie skowytał. Pies był grzeczny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski