MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Miasto dobrego smaku

Redakcja
Juan Rulfo niechcący uczy dobrego smaku. Trzeba trzymać straż z palca przed imionami świętych znaków. Przed imieniem patronki Meksyku. Albo przed imieniem drewna śmierci Syna Bożego.

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

"- Znacie Pedra Paramo? - spytałem go. (...) - To chodząca po ziemi uraza - odpowiedział". Nie, nie tylko dla chłodnego piękna drugiego zdania i całej reszty słów dobrze jest czytać świeżo wydaną powieść Meksykanina Juana Rulfo "Pedro Paramo". Nie dla chłodnego piękna i nie z powodu szczupłości książki - wszystkiego 141 stron. Choć prawda taka, że w polskiej epoce adoracji karłowatej krótkości, kiedy to Proust przepada w zwarciu z kleconymi z kilku liter kozimi bobkami - szczupłość powieści Rulfo znaczy więcej niż temperatura jej ciemnych obrazów, a nawet więcej niż jej legenda.

Zabawna możliwość: Gabriel Garcia Marquez mógłby nie napisać "Stu lat samotności", lecz nie dlatego, że urodziłby się, dajmy na to, w Norwegii, a nie w Kolumbii, ale dlatego, że nie przeczytałby "Pedra Paramo". Tak, szanowni czciciele tępego realizmu, nigdy nie inaczej: literaturę robi się w istocie z literatury, jest ona głównie tańcem zdań, a nie dobrodusznym zwierciadłem łażącym po gościńcu. Marquez wspomina zmierzch, kiedy stary, mądry Alvaro Mutis wspiął się do jego dziupli na siódmym piętrze z dwiema książkami pod pachą, rąbnął nimi o stół i ryknął: "Przestań się opieprzać i przeczytaj to vaina, żebyś się nauczył pisać!" Były to: rzeczona powieść i zbiór opowiadań Rulfo "Płonąca równina". Tej nocy Marquez przeczytał "Pedra Páramo" dwa razy. Był zdławiony. Jak wtedy, gdy po raz pierwszy czytał "Przemianę". Kafki. Nauczył się "Pedra Paramo" na pamięć i do końca roku nie czytał już niczego innego, bo wszystko wydawało mu się zbyt marne.

Ale to też zostawmy w spokoju. Czasy są tak małe, że nie dla legendy głównie, nie dla chłodnego piękna i nie z powodu nowoczesnej krótkości dobrze jest dziś czytać powieść Rulfo. Nawet nie po to, by się przestać opieprzać i pisać się nauczyć - w epoce kozich bobków to fanaberia bez wartości. Drobiazg ten dobrze jest czytać dla ulgi, jaką sprawia pewien jego mądry brak. Oto w "Pedro Paramo", będącym opowieścią o pośmiertnych losach władzy - kroniką wielu gatunków pamięci o zmarłym kacyku rozległej doliny i miasta Comala - ani raz nie pada imię patronki Meksyku! Na 141 stronach Rulfo nikomu ze wspominających nie pozwala ani krzyknąć, ani powiedzieć, ani szepnąć, ani nawet pomyśleć: La Virgen de Guadalupe! - Matka Boska z Gwadelupy! Imię świętego znaku jest ciszą do końca.

Streścić fabułę? To zawsze głupie, lecz cóż począć, takie czasy. Oto więc kozi bobek. Pedro Paramo - kacyk rozległej doliny, chodząca po ziemi uraza - zmarł, ale Juan Preciado, jego syn, nie wie o tym. Rusza do Comala na spotkanie z ojcem, którego nie zna. Rusza, wędruje, jest. Jest i pojmuje: nie tylko ojca nie ma. Nikogo nie ma. W wolno zarastającym trawami mieście żyją już tylko duchy. One mówią. Juan słucha szeptów cieni, falowania nicujących się stu strzępów stu mglistych opowieści o odległych dniach i nocach życia chodzącej po ziemi urazy, która była jego niepojętym ojcem. W pustym mieście cienie zmarłych ulepią Juanowi pamięć ze swych chłodnych głosów. I żaden nie wypowie imienia patronki Meksyku.

Ani te, co za życia były za, ani te, co były przeciw, ani też te, co były obojętne - żaden z cieni nigdy nie podeprze swych pośmiertnych racji słowami: La Virgen de Guadalupe! Matko Boska z Guadalupe - Pedro Paramo zły! Matko Boska z Guadalupe - on dobry! Matko Boska z Guadalupe - a cóż mnie obchodził Pedro! Czy cienie w Comala wiedziały, że bez względu na to, kto ma, miał rację - imion świętych znaków nie należy nadużywać w zawsze małej, doczesnej sferze ziemskich kontrowersji, gdyż blakną boleśnie prędko?

Przeczucie Rulfo jest ostateczne (może dlatego po wydaniu "Pedro Paramo" w 1955 - do śmierci w 1986 pił ponoć z każdym dniem coraz spokojniej): sedno pamięci to nieobjęta samotność pamiętania. W widmowym Comala nie ma nikogo poza Juanem Precido, próbującym odnaleźć dawno temu i na amen rozmytą postać upartej urazy. Gdyby stanął w Nowym Jorku - nie byłoby inaczej. Samotność pamiętania o zmarłych jest ciszą i bezradnością. A jeśli nawet chwilami nie ciszą, to jest w niej miejsce tylko na małe litery. Przed imionami świętych znaków - tam patronki Meksyku, tu kościstej góry końca Syna Bożego bądź drewna Jego śmierci - trzeba, jak mawiał poeta, trzymać straż z palca. W powieści Rulfo cienie mają dobry smak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski