MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mroczna historia Rabki-Zdrój. Uzdrowisko miało być Miastem Dzieci Świata. Plan stworzenia tu dziecięcego raju okazał się utopią

Anna Piątkowska
Anna Piątkowska
Zdrojowisko Rabka 1933 rok
Zdrojowisko Rabka 1933 rok NAC
Malowniczo położona Rabka-Zdrój miała być rodzimą "czarodziejską górą" – uzdrowiskiem z eleganckimi pensjonatami, Miastem Dzieci Świata. Beata Chomątowska w swojej książce "Miasto Dzieci Świata" wyrusza szlakiem marzeń o rabczańskiej "republice dzieci", natrafiając na mroczne sekrety willi "Tereska", wymazaną z pamięci historię polsko-żydowskiego miasteczka, samotność dziecięcych kuracjuszy i krzywdę małych rabczan.

"Za górami, za lasami leży Rabka, gdzie leczą się i odpoczywają dzieci - tak głosi mit o kurorcie przyjaznym dla najmłodszych". Ty ten mit o bajkowej krainie, jak myślą o Rabce ci, którzy nie trafili tam nigdy na leczenie, konfrontujesz z historią Rabki i wspomnieniami dzieci. Jaki jest niemityczny obraz Rabki?
Nie stawiałam sobie za cel dekonstrukcji mitu, tym bardziej, że nie wiedziałam, na czym dokładnie on polega. Chciałam się przyjrzeć temu, co kryje się za hasłem "miasto dzieci świata", skąd w ogóle się ono wzięło, kiedy i w jakich okolicznościach. Postanowiłam się też przyjrzeć historii miasta dzieci z perspektywy tych, którym miało służyć - czyli dzieci.

We wspomnieniach dawnych małych kuracjuszy rabczańskich, do których dotarłaś, uzdrowisko jest miejscem traumatycznym. Rzeczywiście było aż tak źle?
Plan stworzenia tu dziecięcego raju był bardzo ambitny i wynikał z empatycznych pobudek, ale jak bywa z każdą utopią, kiedy zaczyna się ją wcielać w życie, przestaje być idealna. Tak było z Rabką. Nic nie jest jednak czarno-białe. Niektóre osoby dobrze wspominają rabczańskie sanatoria z pobytów w dzieciństwie, inne neutralnie, dla jeszcze innych - i jest to całkiem spora grupa - były to doświadczenia z pogranicza traumy. Myślę, że te negatywne opinie zwracają teraz uwagę, bo dotąd o nich nie mówiono publicznie, choć gdy dobrze poszukać, można było znaleźć w internecie podobne relacje. Upowszechnił się obraz Miasta Dzieci jako miejsca stuprocentowej szczęśliwości, tymczasem fakty są takie, że nie wszystkie dzieci były w Rabce szczęśliwe.

Co poszło nie tak z organizacją dziecięcego raju?
Przede wszystkim - dorośli, którzy tworzyli to uzdrowisko z myślą o dzieciach, często realizowali tam bardziej własne cele, niż interesowali się tym, czego potrzebowałyby same dzieci i jak się tam czuły. Mało kto zresztą je o to pytał. Trzeba tu też rozgraniczyć, o jakim okresie mówimy i o jakich konkretnie placówkach. Jeszcze przed wojną, w Rabce powstały prywatne pensjonaty oraz zakłady organizowane przez grupy zawodowe, np. kolejarzy, wówczas też do Rabki trafiały na lecznicze kuracje i wypoczynek całe rodziny. W tamtym okresie Rabka nie była uzdrowiskiem dziecięcym, co oznaczało m.in. że dzieci nie były oddzielane od rodziców, a właśnie to - w połączeniu z masowością i bezdusznością PRL-owskiego systemu leczenia - stanowiło jedno z najgorszych wspomnień rabczańskich kuracjuszy z okresu powojennego. Można powiedzieć, że ta historia przedwojenna to w głównej mierze opowieść o postępach medycyny, choć jej osiągnięcia nie były dostępne dla wszystkich dzieci, zwłaszcza miejscowych, co też podkreślam.

W międzywojniu reklamuje się łagodne cechy klimatu Rabki, które wspomagają kuracje chorób wieku dziecięcego. Po wojnie Rabka wyspecjalizowała się z początku w leczeniu dzieci chorych na gruźlicę. Trochę na siłę i zbyt szybko stworzono tam wielki kombinat sanatoryjny, przejmując z naruszeniem praw własności prywatne budynki i grunty. Od samego początku, ze względu na pośpiech wymuszony chęcią uzyskania 600 miejsc sanatoryjnych, by otrzymać nowoczesne wyposażenie od szwajcarskiej organizacji charytatywnej Don Suisse, dopuszczano się wielu zaniedbań, nie wszystkie budynki były przystosowane do funkcji leczniczych, często więc panowały złe warunki, brakowało fachowego personelu i - co za tym idzie - empatycznego podejścia do dzieci. Te zaniedbania pokutowały później. Nie brakuje historii opowiadających o tym, że na dzieciach po prostu się wyżywano. Po 1989 roku następował powolny upadek sanatoriów rabczańskich i, paradoksalnie, też przyczynił się do tego postęp medycyny.

Wśród wspomnień osób, z którymi rozmawiałaś, przewijają się: samotność, brak empatii personelu, a nawet głód. Dzieci wspominają, jak drepczą do kuchni po resztki chleba. I mowa o latach 80. XX wieku.
Wspomnienia o wykradaniu resztek chleba z kuchni dotyczą akurat dzieci chorych na cukrzycę, opowiada o nich reporterka Ilona Wiśniewska, która przebywała w sanatorium dla diabetyków. Specyficzny sposób żywienia miał zapobiegać skokom poziomu cukru we krwi, ponieważ nie było jeszcze wtedy możliwości jego monitorowania na bieżąco. Ale dzieciom tego nie tłumaczono.

Obóz i więzienie to dwa słowa, którymi dzieci określały Rabkę. Czy taki nieco wojskowy dryl to specyfika rabczańskiego uzdrowiska czy podobne wspomnienia mają po prostu dzieci leczone w sanatoriach, odizolowane na kilka miesięcy od najbliższych?
Jeśli chodzi o zasadnicze cechy systemu lecznictwa sanatoryjnego, wszędzie było podobnie, ale ponieważ Rabka była centrum lecznictwa dziecięcego, to gros wspomnień dotyczy właśnie tego miejsca. Taka jest też perspektywa dziecka 4-5 letniego, które zostaje odłączone od rodzica, pozostawione w nieznanym miejscu, poddawane jest procedurom medycznym, upokarzającym wspólnym prysznicom, zabiera mu się rzeczy, nie może mieć zabawek, jacyś obcy ludzie na niego pokrzykują - tak było wszędzie. Taki był system. Ale rabczańskie uzdrowisko miało dodatkowo swoje mankamenty, wynikające głównie z pośpiechu organizacyjnego. Pierwsze dzieci przyjeżdżają tu już w 1948 roku, ale szkoła dla nich zaczyna działać dopiero rok później, ponieważ nikt nie pomyślał o tym, żeby ją zorganizować w sanatorium. Właściwie przez cały okres działania uzdrowisko borykało się z brakiem personelu, trafiały tu osoby z przypadku i często to one właśnie wyznaczały wzorce zachowań na lata. Z perspektywy dzieci najgorsza była masowość, dlatego tak dobrze wspominają pojedyncze osoby, które okazywały im zainteresowanie i empatię. Co nie zmienia faktu, że kuracje się udawały. Myślę, że gdyby organizacja uzdrowiska nie przebiegała w takim pośpiechu, tę ideę miasta dzieci mogłaby się zmaterializować bardziej profesjonalnie i z sukcesem.

Panorama Rabki, 1943 rok
Panorama Rabki, 1943 rok NAC

Wspomniałaś już, że Rabka początkowo była po prostu uzdrowiskiem. Jak to się stało, że została Miastem Dzieci?
Zadecydował przypadek. Po wojnie Zdzisław Olszewski, rabczański lekarz i społecznik, a wówczas też przewodniczący gminnej rady narodowej, poznał szefa szwajcarskiej organizacji charytatywnej Don Suisse, niosącej pomoc dzieciom z krajów poszkodowanych przez wojnę. Szwajcarzy zadeklarowali, że jeśli w Rabce zostanie zorganizowane centrum leczenia gruźlicy dziecięcej na co najmniej 600 łóżek, wyposażą je w nowoczesny sprzęt. Ministerstwo Zdrowia w Warszawie dało zielone światło, bo epidemia gruźlicy była poważnym problemem społecznym. W pośpiechu więc organizowano Zespół Sanatoriów dla Dzieci w Rabce, do którego malcy zjeżdżali jeszcze przed oficjalnym otwarciem placówki. Od początku trwały też tarcia związane z tym, które z budynków i działających jeszcze przed wojną zakładów leczniczych tworzonych przez rozmaite instytucje ma wejść w skład Zespołu. Polskie „jakoś to będzie”, tym bardziej chaotyczne, że ostateczne decyzje nie zapadały na miejscu, lecz podejmował je zespół organizacyjny w Warszawie, złożony z przedstawicieli kilkunastu instytucji. Wkrótce przyjechał także sprzęt, ale np. nowoczesny aparat Roentgena musiał czekać w pudłach niemal rok, bo okazało się, że brakowało klisz. Takie były początki, potem wybudowano w Rabce nowoczesne sanatorium im. Pstrowskiego, uruchomiono też Instytut Gruźlicy i Chorób Płuc, a po całkowitym wygaszeniu epidemii gruźlicy w latach 60. sanatoria przeorientowały się też na inne specjalizacje, jak alergologia czy diabetologia. Paradoksalnie, oficjalny tytuł Miasta Dzieci Świata przyznały Rabce kapituła Orderu Uśmiechu, UNESCO i wojewoda nowosądecki dopiero w 1996 roku, gdy lecznictwo sanatoryjne dla dzieci w tym mieście już dogorywało.

Nazwa - Miasto Dzieci Świata pokazuje zjawisko, którego twórcy miejsca nie mieli na myśli, ale z twojej książki bardzo mocno wybrzmiewa, że Rabka była miastem przyjaznym dzieciom, ale przyjezdnym, ze świata. Zdecydowanie mniej przyjazna małym rabczanom.
Jeszcze przed wojną ukazuje się w prasie sporo artykułów zachwalających Rabkę, jako miejsce doskonałe dla dzieci, ale koncentrują się one wyłącznie na przyjezdnych, które nie miały kontaktu z miejscowymi. Sytuacja dzieci rabczańskich długo była nieciekawa, a były okresy, że wręcz tragiczna. W przedwojennej Rabce panowała galicyjska bieda, w połowie XIX wieku tę część Podhala dziesiątkowały różne epidemie, których rozprzestrzenianiu się sprzyjał brak higieny i nowoczesnej medycyny. Masowo marły w nich dzieci. Połowa rabczan nie dożywała 10 roku życia, niemowlęta umierały, zanim zdążono je ochrzcić. Głód i ciężka praca były powszechnym doświadczeniem małych rabczan. Dzieci nie miały żadnych praw, do własnego ślubu pozostawały własnością rodziców, a jednocześnie były właściwie małymi dorosłymi, jeśli chodzi o obowiązki związane z pracą, co widać jeszcze w 20-leciu międzywojennym, a nawet po drugiej wojnie światowej. W międzywojniu nauka nie była priorytetem, rodzice potrzebowali kolejnych rąk do pracy, zresztą dzieci często nie miały jak dotrze do szkoły choćby dlatego, że nie miały butów. W same szkoły też nie inwestowano.

Rabka tak naprawdę tylko raz stała się Miastem Dzieci Świata.
Podczas wojny do Rabki trafiały niemieckie dzieci i rzeczywiście to jedyny raz, kiedy przebywały tu w większej liczbie dzieci z zagranicy. Od 1943 roku z zachodnich Niemiec wywożono dzieci do różnych miejscowości w Generalnym Gubernatorstwie, które uważano za bezpieczne, m.in. do Rabki, którą Niemcy znali jako przedwojenne uzdrowisko przyjazne rodzinom z dziećmi. Ale z Rabką Niemcy wiązali większe plany. W Krakowi mieścił się główny ośrodek Hitlerjugend, powstał wiec pomysł, który zapowiedział Hans Frank, kiedy przybył z wizytą do Rabki, by zbudować tu miasteczko dla dzieci. Ten pomysł nawet zaczęto wcielać w życie, powstały drewniane baraki, zalążek przyszłej osady dla 8 tysięcy dzieci.

Okres wojny w historii Miasta Dzieci Świata zapisał się tragicznie, choć Rabka nie jest wymieniana wśród miejsc nacechowanych szczególnie traumatycznie, jeśli chodzi o Zagładę.
Dopiero pisząc tę książkę zdałam sobie sprawę, że przedwojenna Rabka była polsko-żydowskim uzdrowiskiem i że ta polsko-żydowska podwójność na długo kompletnie zniknęła z oficjalnych narracji o historii tego miejsca. Uznałam, że należy o niej opowiedzieć. Pierwsze dwa przedwojenne zakłady lecznicze dla chorych dzieci z ubogich domów powstały z inicjatywy lekarzy i dzięki wsparciu filantropów polskich i żydowskich. Potem wśród Polaków i Żydów stopniowo rosła fama uzdrowiska przyjaznego dzieciom, zakładano liczne pensjonaty dla polskiej i żydowskiej klienteli. Dlatego podczas wojny szukało tu schronienia wielu Żydów z Krakowa, Warszawy czy Poznania, pamiętając właśnie to przedwojenne uzdrowisko, miejsce otwarte. Różnie to jednak bywało w Rabce z tą pomocą dla Żydów podczas wojny – to jest wciąż temat trudny dla rabczan, ale końca wojny doczekała w ukryciu na miejscu tylko jedna żydowska rodzina, przechowywana przez żonę folksdojcza. Do tego Zagłada dokonała się w Rabce w sposób szczególnie brutalny, niemalże na oczach mieszkańców. Nie utworzono tu getta, tylko niewielki obóz pracy, ale dramatyczny koniec żydowskiej historii Rabki związany był głównie ze szkołą SS, w której uczono Niemców i Ukraińców wydobywania zeznań i mordowania. Mieściła się w willi "Tereska", przedwojennym elitarnym gimnazjum dla dziewcząt. „Lekcje praktyczne” szkoły SS odbywały się w pobliskim lasku, gdzie wykonywane były egzekucje. Szkołą zarządzał Wilhelm Rosenbaum, nazywany "katem Rabki" – sadysta, wszystkie dokumenty świadczą o tym, że dręczenie ludzi i mordowanie sprawiało mu przyjemność. Z jego decyzji zginęła cała rodzina rabczańskich Żydów tylko dlatego, że nosili to samo nazwisko. To w pobliżu „Tereski” dokonano serii egzekucji zarówno na miejscowych, jak i na przyjezdnych Żydach - ostatnie w 1942 r. Z końcem sierpnia tego roku tych, którzy przeżyli, wywieziono do Bełżca.

Kolonie letnie dla dzieci ze Śląska zorganizowane przez Związek Obrony Kresów Zachodnich w Rabce, 1929 rok
Kolonie letnie dla dzieci ze Śląska zorganizowane przez Związek Obrony Kresów Zachodnich w Rabce, 1929 rok NAC

Więcej zdjęć:

Rabczanie wiedzieli o tych egzekucjach?
Wszyscy o tym wiedzieli i wówczas, gdy te wydarzenia miały miejsce, i później, ale nie są to historie, którymi chciałoby się chwalić, zwłaszcza gdy oficjalna narracja skupia się wokół miasta dzieci. Kiedy jako dziewczynka, a potem nastolatka spędzałam wakacje w Rabce, nie wiedziałam dokładnie, co się wydarzyło w willi "Tereska", ale z wypowiedzi dorosłych wnioskowałam, że to miejsce, w okolice którego nie należy chodzić. Groby za willą nie były zabezpieczone aż do lat 70., porozbijane kawałki macew wydobyto z potoku w lesie dopiero dwie dekady później, gdy z inicjatywy ocalonego, mieszkańca Mszany Dolnej powstało z nich lapidarium. W 2012 roku grupka miejscowych aktywistów doprowadziła do upamiętnienia ofiar. Powstała wówczas tablica z nazwiskami tych, których udało się zidentyfikować.

Historie żydowskich mieszkańców polskich miast głośno zaczęto opowiadać dopiero w latach 90. Rabka nie jest wyjątkiem.
Ale w Rabce milczenie na temat Zagłady, która miała tu miejsce trwało znacznie dłużej. Dopiero w 2008 roku, kiedy ukazała się książka Grzegorza Moskala, Michała Rapty i Wojciecha Tupty "Mroczne sekrety willi Tereska", temat ujrzał światło dzienne. Wcześniej o żydowskiej historii Rabki głośno się nie mówiło. Nawet niektórzy młodsi mieszkańcy przyznają, że nie mieli o niej pojęcia. Zresztą do dziś do grobów pomordowanych Żydów prowadzi drogowskaz, mówiący o żydowskim cmentarzu wojennym - można pomyśleć, że zostali tam pochowani żołnierze, którzy zginęli w jakichś walkach, a nie że jest to miejsce masowych mordów. Ale nie ma wątpliwości, wszyscy o tym wiedzieli, choć Zagłada była w Rabce tematem tabu.

Być może dlatego, że willa "Tereska" odegrała też niechlubną rolę już po wojnie. Ta historia szczególnie mocno wybrzmiewa w kontekście nazwy Miasto Dzieci.
Jeśli mówimy o tabu dotyczącym Zagłady, to wyparcie wydarzeń powojennych było jeszcze większe. Latem 1945 roku do Rabki i Zakopanego trafiły żydowskie sieroty z krakowskiego sierocińca, by doszły do siebie po wojennej traumie. Bardzo szybko jednak w Rabce doszło do kilku napadów, w których do dzieci strzelano, rzucano granaty - w efekcie musiały zostać stamtąd ewakuowane, część z nich wywieziono do Zakopanego, gdzie zresztą też zostały zaatakowane. W Rabce sprawcami tych ataków byli młodzi chłopcy, synowie miejscowych wpływowych osób, m.in. restauratora i organisty, "leśni" z lokalnych oddziałów partyzanckich współpracujących z "Ogniem”, zainspirowani przez dwójkę przyjezdnych, którzy w czasie wojny zatrudnili się w Rabce - księdza Józefa Hojoła i polonistę Mieczysława Klempkę. Rabka była wtedy nieszczególnie bezpiecznym miejscem, partyzantka osadzona w lokalnej społeczności miała sporą władzę, nie tylko atakowała posterunki MO i UB, ale zastraszała miejscową ludność, wysyłała pogróżki nawet kierownictwu tworzonych wówczas sanatoriów. W 1947 roku partyzanci zabijają mamę, wuja i ciotkę Jerzego Cynsa, jednego z byłych podopiecznych sierocińca, który przyjechał do Rabki wraz z rodziną na wypoczynek. Jego dwuletni kuzyn zostaje postrzelony. Cyns w czasie wojny doświadczył wiele, przeszedł przez obozy w Płaszowie, Gross-Rosen i Auschwitz, gdzie poddawano go m.in. eksperymentom medycznym. Po zdarzeniach z 1947 roku nie doszedł nigdy w pełni do siebie, miał trudności z koncentracją, z nauką. Obie te historie po raz pierwszy opisała Karolina Panz, ale wiele osób w Rabce wciąż nie chce przyjąć ich do wiadomości, próbowano zaprzeczać faktom, tłumaczyć, że to nie był napad na sierociniec, ale na siedzibę UB, która rzeczywiście była niedaleko. Przeanalizowałam jednak cały zasób dokumentów, które mówią coś przeciwnego. Zeznania inicjatorów, sprawców, obserwatorów absolutnie nie dają pola do takiej interpretacji, jednak ksiądz Hojoł i Mieczysław Klempka do dziś są lokalnymi bohaterami. „Żołnierze wyklęci” wpisują się w mit zbójnika, żywy na Podhalu - mieszkańcy Rabki chcą mieć swoich bohaterów.

Spędzałaś dzieciństwo w Rabce, potem - jak wielu kuracjuszy - nie chciałaś tam wracać. Pisząc książkę jednak musiałaś to zrobić. Jaką Rabkę odkryłaś wracając?
Będąc dzieckiem musiałam co roku jeździć na wakacje do Rabki, gdzie mieszkali moi dziadkowie i ciocia, lekarka pracująca w rabczańskich sanatoriach. Przymus i specyfika tych pobytów sprawiły, że miałam dość tego miejsca. Przyznaję, że kompletnie wówczas nie znałam Rabki, odkryłam ją dopiero pracując nad książką. To miejsce dalekie od stereotypu nijakiego, sennego miasteczka, z wielowątkową historią, która nadaje mu życie, budzi emocje. Zresztą na Rabkę można patrzeć z wielu perspektyw, psychologicznej - jako na kwintesencję „niesamowitego” w ujęciu Jentscha i Freuda, etnograficznej, a także zachwycającej architektury drewnianej i modernistycznej, miejsc, w których się zatrzymał czas. Miasto jest pięknie położone blisko Krakowa i Zakopanego, pomiędzy gorczańskimi szlakami, ma klimat "Czarodziejskiej góry", daleki od witającego gości na wjeździe „Rabkolandu”, ale by go doświadczyć, trzeba podjąć wysiłek, zapuścić się do części zdrojowej, powędrować bocznymi trasami. Gdyby Rabka zainwestowała - na początek w czyste powietrze, infrastrukturę i ochronę zabytków, mogłaby stać się na nowo miejscem atrakcyjnym dla turystów, a także dla mieszkańców, których obecnie ubywa, bo lokalnie nie ma zbyt wielu perspektyw. Trzymam za to kciuki.

----

Beata Chomątowska
Beata Chomątowska Andrzej Banaś/z archiwum autorki

Beata Chomątowska - pisarka i dziennikarka pochodząca z Krakowa. Autorka książek: "Stacja Muranów", "Pałac. Biografia intymna", "Lachert i Szanajca. Architekci awangardy", "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie", "Andreowia", "Betonia. Dom dla każdego" oraz "Miasto Dzieci Świata".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Lady Pank: rocznica debiutanckiej płyty

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Mroczna historia Rabki-Zdrój. Uzdrowisko miało być Miastem Dzieci Świata. Plan stworzenia tu dziecięcego raju okazał się utopią - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski