Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezłomny „Taddy”

Rozmawiał Artur Gac
Tadeusz Błażusiak ostatnio ma pecha do kontuzji.
Tadeusz Błażusiak ostatnio ma pecha do kontuzji. Fot. materiały prasowe
Rozmowa z TADEUSZEM BŁAŻUSIAKIEM, motocyklistą Automobilklubu Krakowskiego.

- Z poważną niedyspozycją powalczy Pan o punkty w trzeciej rundzie mistrzostw świata w enduro halowym w Argentynie.

- Będę próbował, choć nie ukrywam, że od momentu wypadku nie jeździłem motocyklem. Zobaczymy, czy podołam zadaniu. W każdym razie lewy kciuk zrasta się i coraz bardziej przypomina palec. Mam wykonaną specjalną ortezę, która będzie chronić go przed ewentualnymi uderzeniami, aby tym startem nie pogorszyć leczenia.

- Na co dzień ból Panu towarzyszy?

- Cały czas „czuję” ten kciuk, ale nie jest to ostra dolegliwość. Co innego może być w zawodach, bo zniszczenia były dosyć spore. Złamaną kość kciuka trzymają dwa druty, a wokół jest dużo śladów szycia. Miałem też umiarkowane szczęście, bo wszystko stało się między paznokciem a pierwszym stawem.

- Ucięty siłą uderzenia kciuk całkowicie Panu odpadł?

- Nie, ale zawisł na skórce. Gdy ściągałem rękawiczkę, ten fragment palca zsunął mi się, jak naparstek. Obrazek, oględnie mówiąc, był nieprzyjemny, ale lepiej znoszę widok swojej krwi niż innych osób.

- Rozważając wszystkie za i przeciw nie skłaniał się Pan ku decyzji, aby nie szafować zdrowiem, nawet kosztem utraty siódmego z rzędu tytułu mistrza świata?

- Wątpliwości w zasadzie nie miałem. Do tego stopnia, że po sobotnim wypadku zostałem na trzy dni w szpitalu, a już w poniedziałek po południu wybrałem się potrenować na rowerze szosowym. Szło ciężko, bo na początku trzymałem się tylko prawą ręką, ale skoro byłem w stanie wykonać trening, automatycznie nastawiłem się na start w Argentynie. Szacowałem, że trzy tygodnie to sporo czasu. Tym bardziej że mam doświadczenie z mechanicznymi kontuzjami, które są w miarę przewidywalne. Cisnąłem cały czas, głównie na rowerze, żeby w miarę utrzymać poziom wytrenowania. W międzyczasie kość na tyle się zrosła, że można spróbować, choć potrzeba sześciu tygodni, by kciuk i tkanka miękka wróciły do stanu sprzed wypadku.

- Podejmuje Pan wyzwanie, ale w momencie nieznośnego bólu wycofa się Pan z zawodów?

- Sam ból, nawet najgorszy, pewnie byłby do zniesienia. Gorzej, jeśli „odłączy” mi dłoń i nie będę w stanie oburącz trzymać kierownicy. To jest kluczowa kwestia. Jeśli stracę siłę w lewej ręce, co będzie poza moją kontrolą, wtedy faktycznie trzeba będzie odpuścić.

- Czy operacja obarczona jest jeszcze ryzykiem - nie daj Boże - amputacji?

- Całe zagrożenie już za mną, ale pytanie jest zasadne. Sam zabieg został wykonany ekspresowo, więc ryzyko nieprzyjęcia było śladowe, natomiast istniało niebezpieczeństwo infekcji. Usłyszałem od specjalistów, że jeśli w ciągu tygodnia nie przypląta się żadne zakażenie, będzie można odetchnąć z ulgą. Dość sterylne warunki zapewniłem sobie rękawiczką, którą miałem na dłoni w momencie wypadku.

- Za Panem jedna z dziwniejszych kontuzji?

- Bez dwóch zdań, bo złożył się na nią zbieg okoliczności. Po prostu odjechało mi przednie koło, wtedy postawiłem nogę na ziemi, która też się uślizgnęła i w dziwnej pozycji wylądowałem całym swoim ciężarem i motocykla na lewej nodze, uderzając z impetem w kciuk trzymany od dołu kierownicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski