MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Noc złotych statuetek

Redakcja
W niedzielę w Kodak Theatre w Los Angeles zostaną rozdane Oscary. Już po raz 77.

WIELKIE ŚWIĘTO HOLLYWOOD

To najbardziej rozreklamowane nagrody filmowe na świecie. Czy najważniejsze? Z gustami członków Akademii Filmowej trudno się spierać, ale patrząc na listę multilaureatów Oscarów, którymi są m.in. "Ben Hur" i "Titanic" (po 11 statuetek), trudno oprzeć się wrażeniu, iż często docenia się nie filmy najlepsze, ale najlepiej wypromowane. To także wielkie święto Hollywood, które raz jeszcze udowodni światu, że jego kinematografia i gwiazdy przyciągają uwagę najliczniejszej publiczności pod niemal każdą szerokością geograficzną.

Prezentujemy faworytów tegorocznych Oscarów, którzy otrzymali najwięcej nominacji w najbardziej prestiżowych kategoriach. Kto chciałby poznać wszystkich nominowanych, może to uczynić, wchodząc na oficjalną stronę internetową akademii www.oscar.com. W tym roku mamy także dwa polskie akcenty. O złotą statuetkę ubiega się krótkometrażowy film dokumentalny "Children of Leningradsky", wyreżyserowany przez urodzonego w Krakowie Andrzeja Celińskiego (wywiad obok) oraz przez Hannę Polak. Nominację otrzymał także Jan A.P. Kaczmarek, kompozytor muzyki do filmu "Marzyciel". Czy mają szansę na ostateczny sukces? Film Celińskiego i Polak prowadzi na razie w głosowaniu internautów, dodatkowo ma wsparcie potężnej stacji telewizyjnej - HBO. Kaczmarek był już nominowany do tegorocznego Złotego Globu, więc także jest w sferze zainteresowania członków akademii.

Wysokie loty

Martina Scorsese

"Aviator" Martina Scorsese jest faworytem i niemal pewnym kandydatem do Oscarów. Otrzymał 11 nominacji, w tym m.in. dla najlepszego filmu, reżysera, aktora pierwszoplanowego (Leonardo DiCaprio), drugoplanowego (Alan Alda), aktorki drugoplanowej (Cate Blanchett), za zdjęcia i scenariusz oryginalny.
   Scorsese nie miał dotąd szczęścia do Oscarów. Kilka lat temu był już faworytem rozdania - z "Gangami Nowego Jorku" - ale przegrał z kretesem, nie otrzymując ani jednej statuetki. W sumie reżyser był nominowany aż siedmiokrotnie, nigdy nie zwyciężając! Czy znów można nie dać mu nagrody?
   "Aviator" wydaje się nakręcony pod Oscara. Nie jest ani tak antyamerykański jak "Gangi...", ani tak brutalny jak "Chłopcy z ferajny", ani tak kontrowersyjny jak "Ostatnie kuszenie Chrystusa". To sfilmowana z rozmachem historia, którą Amerykanie uwielbiają: człowieka wielkich przedsięwzięć (pioniera lotnictwa i filmu Howarda Hughesa), który dzięki swemu uporowi i pracowitości osiągnął sukces. Poza tym Scorsese wspaniale portretuje złote lata Hollywood, co na pewno członkowie akademii zauważą. "Aviator" wygrywał także Złote Globy i brytyjskie BAFTA, a to stawia go w roli niemal pewniaka.
   Leonardo DiCaprio, jak w większości swych filmów, zagrał bardzo dobrze. Przegra jednak pewnie z Jamiem Foxxem, który fenomenalnie wcielił się w postać Raya Charlesa ("Ray"). Cate Blanchett, w roli niezapomnianej Katharine Hepburn, jest wspaniała, jak najbardziej zasługuje na nagrodę (zresztą już od dawna). Stoczy o nią bój z utalentowaną i uroczą Natalie Portman ("Bliżej", laureatka tegorocznego Złotego Globu).
   Nasze typy: Oscary dla najlepszego filmu, reżysera, za scenariusz oryginalny i zdjęcia. Możliwe też nagrody za kostiumy, montaż i scenografię.

Eastwood

siĘ bije...

Scorsesemu po piętach depcze Clint Eastwood. Jego "Za wszelką cenę" uważa się za drugiego faworyta oscarowej rozgrywki. Ma 7 nominacji, w tym dla najlepszego filmu, reżysera (Clint Eastwood), aktora pierwszoplanowego (znów Eastwood), aktorki pierwszoplanowej (Hilary Swank), aktora drugoplanowego (Morgan Freeman) i za scenariusz adaptowany.
   Jeśli "Aviator" nie zdobędzie uznania akademii, Eastwood może liczyć na laury. Po pierwsze - jest ulubieńcem Hollywood, jego wieloletnią ikoną. Po drugie - kręci ostatnio filmy naprawdę dobre i dojrzałe, czym zerwał z kowbojską przeszłością. Potwierdza to najnowszym dziełem, historią dziewczyny, która walczy (dosłownie) o możliwość zrobienia kariery w zawodowym boksie. Przypomnijmy też, że poprzedni film twórcy "Za wszelką cenę", "Rzeka tajemnic", zyskał aplauz członków akademii, którzy nagrodzili ten obraz w zeszłym roku sześcioma nominacjami i dwoma Oscarami - dla aktorów Seana Penna i Tima Robbinsa. Patrząc więc na dokonania Swank i Freemana, można ich śmiało typować na faworytów do nagród za aktorstwo. Ponadto 67-letni Freeman, aktor znakomity i wielce zasłużony, mimo czterech nominacji, nagrody tej nigdy nie dostał. Najwyższy więc czas...
   Nasze typy: Oscary dla Hilary Swank i Morgana Freemana.

Ray piĘknie

zagrany

Mamy rok Raya Charlesa. Potwierdziły to nagrody przemysłu muzycznego Grammy. A Oscary? Niemal stuprocentowym pewniakiem wydaje się jedna statuetka - dla Jamiego Foxxa, wykonawcy tytułowej roli w filmie "Ray".
   Ten 37-letni, wyśmienity aktor, znany przede wszystkim z własnego, niezwykle popularnego show w HBO oraz występów w kinie afroamerykańskim, na Oscara całkowicie zasłużył. Zmierzył się z legendą Raya Charlesa i nie przegrał, stworzył postać prawdziwą, przekonującą, która podtrzymuje nieco sztampowy, biograficzny scenariusz. Jamie Foxx jest już laureatem tegorocznego Złotego Globu i BAFTA. Co ciekawe, ma także szansę na nagrodę za rolę drugoplanową, w filmie "Zakładnik" (tu pewnie przegra jednak ze wspaniałą kreacją laureata Złotego Globu Clive'a Owena z "Bliżej" lub Morgana Freemana z "Za wszelką cenę"). Obraz w sumie otrzymał 6 nominacji, m.in. w kategoriach: najlepszy film, reżyseria (Taylor Hackford), dźwięk.
   Nasze typy: Oscar dla Jamiego Foxxa ("Ray") oraz za dźwięk.

Czarne konie

W zestawieniu znalazło się kilka filmów doskonałych, nawet lepszych od oscarowych faworytów. Byłoby jednak wielkim zaskoczeniem, gdyby udało im się wygrać w którejś z kategorii.
   Mowa tu o "Verze Drake" brytyjskiego mistrza kina społecznego Mike'a Leigha (nominacje: aktorka pierwszoplanowa - Imelda Staunton, reżyseria, scenariusz oryginalny). Równie dobre są wchodzące właśnie na nasze ekrany "Dzienniki motocyklowe" Waltera Sallesa (scenariusz adaptowany, piosenka). Do czarnych koni trzeba też zaliczyć "Bezdroża" Alexandra Payne'a (5 nominacji: najlepszy film, aktor drugoplanowy - Thomas Haden Church, aktorka drugoplanowa - Virginia Madsen, reżyseria, scenariusz adaptowany). To produkcja spoza głównego nurtu Hollywoodu i nagrodzona już Złotymi Globami. Być może Oscara dostaną też: "Zakochany bez pamięci" Michela Gondry'ego (aktorka pierwszoplanowa - Kate Winslet, scenariusz oryginalny - Charlie Kaufman; oboje mają duże szanse), "W stronę morza" Alejandra Amenabara (film nieanglojęzyczny - faworyt w tej kategorii, charakteryzacja) lub afrykański "Hotel Rwanda" (aktor pierwszoplanowy - Don Cheadle, aktorka drugoplanowa - Sophie Okonedo, scenariusz oryginalny).

Muzyczne

marzenia

"Marzyciela" (7 nominacji) będą zapewne dopingować Polacy - czekając na Oscara dla Jana A.P. Kaczmarka - oraz najmłodsza publiczność. Dlaczego? Film przepięknie opowiada historię życia człowieka, bez którego nie sposób sobie wyobrazić dzieciństwa. Mowa o J.M. Barrie, autorze "Piotrusia Pana".
   Może to być najlepszy film roku, może też przynieść długo oczekiwanego Oscara świetnemu aktorowi Johnny'emu Deppowi (rola pierwszoplanowa). Największe szanse zdaje się mieć jednak w kategoriach bardziej technicznych. Oprócz muzyki zachwycają scenografia i kostiumy. Dziwi trochę brak nominacji dla zdjęć, wspaniale oddających Londyn z początku ubiegłego wieku. Jakie szanse ma Kaczmarek? Wydaje się, że niemałe. Zwłaszcza że rywalizację o Złoty Glob przegrał z Howardem Shore'em ("Aviator"), który nominacji oscarowej nie dostał!
   Nasze typy: Oscary za muzykę, scenografię i kostiumy.

Polskie SUKCESY

W długiej historii Oscarów nie mieliśmy wielu powodów do radości. Tylko jeden polski film otrzymał tę statuetkę - było to genialne krótkometrażowe "Tango" Zbigniewa Rybczyńskiego (1981 r.). Oscara za całokształt twórczości dostał Andrzej Wajda, a za reżyserię - Roman Polański ("Pianista"). Dwukrotnym laureatem nagrody akademii jest operator Janusz Kamiński (za "Listę Schindlera" i "Szeregowca Ryana"). Oscara otrzymali także scenografowie Allan Starski wraz z Ewą Braun ("Lista Schindlera").
   RAFAŁ STANOWSKI

Ballada z innego świata

Rozmowa z ANDRZEJEM CELIŃSKIM,

nominowanym do Oscara reżyserem filmu "Children of Leningradsky"

- "Children of Leningradsky" to przemontowana wersja "Dworcowej ballady", nagrodzonej w 2003 r. na Krakowskim Festiwalu Filmowym. Dlaczego zmienił Pan swój film?
   - Na życzenie stacji HBO, która w zeszłym roku kupiła licencję na jego pokazywanie. Zmiany nadzorował z ramienia HBO montażysta Geoff Bartz, który pracował wcześniej nad dwoma dokumentami nagrodzonymi Oscarem. Pozwoliłem na przemontowanie filmu przede wszystkim po to, by mógł on spełnić formalne wymogi zgłoszenia do Oscara w kategorii dokumentalnego filmu krótkometrażowego. Trzeba było skrócić całość o kilkanaście minut. Poprzednia wersja była nie tylko dłuższa, ale też bardziej poetycka, balladowa. W tej chwili jest to kino bardziej surowe, obiektywne, bez ozdobników, w stylu cinema verite. Zyskało na obiektywizmie, straciło trochę ciepła.
- "Children of Leningradsky" opowiada wstrząsającą historię moskiewskich dzieci ulicy. W jaki sposób Pan, reżyser przede wszystkim teatralny, znalazł się z kamerą w stolicy Rosji, by filmować życie bezdomnych pięcio-, dziesięcio-, piętnastolatków mieszkających w kanałach, na stacjach metra i dworcach kolejowych?
   - Temat znalazł mnie sam. Jestem rusofilem zafascynowanym rosyjską kulturą. Pewnego razu zapukała do mnie moja wieloletnia znajoma Hanna Polak. Okazało się, że mieszka w Moskwie, gdzie charytatywnie pomaga dzieciom ulicy. Hanka uznała, że jeśli ktoś zrobi o nich film, łatwiej będzie zdobyć środki potrzebne na pomoc.
- Co Pana przekonało do wyjazdu do Moskwy?
   - Nie zdecydowałem się od razu. Przechodziłem akurat kryzys finansowy. Temat wydał mi się jednak niezwykle ważny. Uznałem, że to jedna z najbardziej skandalicznych patologii współczesnego świata; że powinna zostać pokazana ciekawiej i głębiej niż uczyniono to w dotychczas poświęconych mu filmach.
   Bezdomnych dzieci tuła się po Rosji około trzech milionów. Widać je wszędzie. Leżą pod nogami przechodniów, żebrzą, zaczepiają nieznajomych. Są brudne, rozczochrane, zawszone. Potwornie cierpią, umierają na ulicy. Chorują, wykolejają się, trafiają do więzień. Trudno mi sobie wyobrazić pozytywne zakończenie historii wielu moich bohaterów.
- W niezwykły sposób udało się Panu ich zjednać. Podczas projekcji nie czuje się dystansu dzieci wobec kamery.
   - Korzystałem z doświadczeń Hanki Polak, która świetnie znała te dzieci. Zaakceptowały mnie jako jej znajomego. Co najważniejsze, przed kamerą odsłaniały się w sposób szczery i otwarty, mówiły o sobie i o swoich problemach. Nie było w tym udawania. Nakręciliśmy w sumie 140 godzin materiału.
- Gdzie mieszkają dzieci rosyjskiej ulicy?
   - Organizują się w grupy. Zimą budują sobie domki z blachy na rurach z ciepłą wodą lub gnieżdżą się w podziemiach przy kotłowniach. Zdarza się, że śpią na klatkach schodowych, w maszynowniach wind. W dzień dosypiają w tunelach metra lub wagonach. Wynajdują też puste domy, rudery, strychy, piwnice. Potrafią spać w budkach na urządzenia techniczne między torami kolejowymi. Najbardziej szokujący był dla mnie widok dzieci zasypiających w kubłach na śmieci.
- Film zawiera szokujące sceny, m.in. bicia dzieci przez milicjantów. Jak udało się je nakręcić?
   - Przypadkiem. Bezdomny pijany osiemnastolatek zatoczył się wprost pod nadjeżdżający radiowóz. Milicjanci wyskoczyli i zaczęli go bić. Staliśmy niedaleko, włączyliśmy kamerę. Potem przyjechała karetka i zabrała ofiarę. Nie znam jej losu. Nie wykluczam, że zakatowano chłopca na śmierć.
- Czy z powodu Waszego filmu, odkrywającego przecież smutną prawdę o Rosji, mieliście problemy z władzami?
   - Wielokrotnie. Oficjalna wersja brzmiała, że jest to film realizowany na potrzeby organizacji charytatywnej, zajmującej się dziećmi. Mimo to milicjanci "zapuszkowali" nas kiedyś na pół dnia, wyczyścili kasety i ciągle pytali, przeciwko komu to wszystko robimy. Innym razem filmowałem chłopca, który gra na automatach komputerowych, co jest najczęstszym sposobem wydawania wyżebranych pieniędzy. Natychmiast zostałem zabrany na komisariat na Dworcu Kurskim. Przez godzinę musiałem się tłumaczyć, co robię i dlaczego. Najadłem się strachu. Moskiewska milicja może wszystko: zatrzymać bez powiadamiania kogokolwiek, skonfiskować kamerę. Dlatego po jakimś czasie obstawialiśmy się czujkami, które nas ostrzegały przed mundurowymi. Wiele zdjęć wykonaliśmy ukrytą kamerą.
- Jak ludzie reagowali na widok filmowania bezdomnych dzieci? Na filmie często przechodzili obok nich obojętnie.
   - Niektórzy czuli się zawstydzeni, że filmujemy złe strony rosyjskiego życia. Mówili do dzieci: - Dlaczego pozwalacie się filmować, żądajcie od nich pieniędzy, niech wam dadzą dolary. Albo: - To są wrogowie Rosji. Oczywiście były też reakcje sympatyczne, dawano dzieciom pieniądze, jedzenie, ubrania. W większości przyjmowano nas jednak nieprzychylnie, podejrzewam, że donoszono na nas milicji.
- Czy dzieci ulicy mają szansę na lepsze życie?
   - Nadzieją dla nich jest pomoc organizacji pozarządowych. Państwo nie radzi sobie z problemem. Ogranicza się do wyłapywania nieletnich bezdomnych i odstawiania ich do domów dziecka, z których szybko uciekają. Przeważnie ich życie kończy się dramatycznie: wypadkiem, zabójstwem, samobójstwem lub, jeśli mają skończone 14 lat, aresztowaniem i skazaniem na pobyt w normalnym więzieniu.
- Demoralizacja dzieci jest ogromna. Szokuje wyznanie małego Romy z początku filmu: - Na dworcu jest lepiej niż w domu. One już chyba nie będą umiały żyć normalnie?
   - Życie na ulicy często im się podoba. Mówią, że mają tu poczucie wolności, nikt im nie rozkazuje. Prowadzą życie człowieka dorosłego: uprawiają seks, sprzedają się, piją wódkę, odurzają się oparami kleju.
- Dlaczego uciekają na ulice?
   - Nierzadko są maltretowane przez rodziców lub rówieśników w domach dziecka. Jest też "pozytywna motywacja": uciekają od szarzyzny codziennego życia z prowincji do wspaniałego, kolorowego świata. Na wielkie moskiewskie ulice, gdzie jarzą się neony, gdzie rzędami stoją kasyna, gdzie można kupić coca-colę i snickersy. Ten świat ich fascynuje i przyciąga z całej Rosji. Widziałem nieletnich bezdomnych, którzy przybyli z dalekich, azjatyckich republik, np. z Tadżykistanu, Uzbekistanu, Kazachstanu.
- Trudno było zachować obiektywizm podczas kręcenia, nie reagować, nie starać się pomóc?
   - Na pewne rzeczy musieliśmy im pozwolić, by zachować nić sympatii i porozumienia. Było to strasznie trudne. W drastycznych sytuacjach, np. gdy dzieci zaczynały się bić ze sobą, przerywaliśmy zdjęcia. Niemożliwe było jednak odebranie im worków z klejem. Wdychały go nieustannie, nawet w rozmowach z nami. Można było im go zabrać raz, dwa razy, ale na dłuższą metę to nic nie dawało. Normalne zasady postępowania z dziećmi nie miały tu zresztą zastosowania. To jest inny świat, odwołując się do powieści Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.
- "Children of Leningradsky" to nie tylko opowieść o dzieciach, to także krytyka systemu panującego w Rosji.
   - Nie sposób od tego uciec. Wydaje się przecież gigantyczne pieniądze na wojnę w Czeczenii. Gdyby myślano mniej imperialnie, można by coś zrobić. To nie jest zresztą nowy problem w Rosji. Po rewolucji październikowej też pojawiły się bandy bezdomnych dzieci. Wtedy zaczęto je wyłapywać, skoszarowano i ubrano w mundury. Z tej grupy rekrutowali się później funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa. Resocjalizowanie bezdomnych dzieci nie jest łatwe, bo one tego nie chcą.
- Realizacja filmu trwała kilka lat. Nikt Wam nie pomagał?
   - Korzystaliśmy tylko z własnych pieniędzy. Im bardziej brnęliśmy w realizację, tym mniej mieliśmy funduszy. Jeździłem do Moskwy cztery razy, napisałem scenariusz i scenopis. Najdłuższy był pierwszy pobyt, trwał około półtora miesiąca. Na miejscu kupiliśmy kamerę cyfrową. Namówiliśmy do współpracy młodego operatora Andrieja Wieriendiejewa. Później zabrakło nam pieniędzy, więc sam musiałem się nauczyć filmowania. Pomagał nam także niemiecki fotograf Hans-Jurgen Burkard, który nakręcił sekwencję z dziećmi odurzającymi się klejem. Zdjęcia trwały w sumie dwa i pół roku, od czerwca 2000 do końca 2002, potem dodaliśmy wstrząsające ujęcia z kwietnia 2003, z pogrzebu bezdomnej dziewczynki, która popełniła samobójstwo.
   W drugim roku realizacji Hanka kupiła jeszcze jedną kamerę i zaczęła dokumentować fakty na bieżąco. Zapisała się na wydział operatorski moskiewskiej szkoły filmowej. Ja montowałem materiały na komputerze w domu, gdyż nie stać nas było na wynajęcie studia. Tak powstała "Dworcowa ballada"...
- Niedawno Pański film był zaprezentowany na największym światowym festiwalu kina niezależnego Sundance. Jakie były reakcje amerykańskiej widowni?
   - Niezwykle żywiołowe, słyszałem głośny szloch na sali. Po jednej z projekcji zapadła cisza i przez trzy minuty nikt się nie poruszył.
   Rozmawiał:
RafaŁ Stanowski,
współpraca: Matylda Dudek

Andrzej CeliŃski

Ur. w roku 1961 w Krakowie, absolwent krakowskiej PWST (wydział aktorski i reżyserski), mieszka w Katowicach, wolny strzelec, pracuje jako aktor i reżyser dla teatrów w Polsce, Czechach i na Słowacji.

Hanna Polak

Ur. w roku 1967 w Katowicach, studiowała aktorstwo w szkołach we Wrocławiu i Warszawie, od roku 1995 pomaga dzieciom w Moskwie, studentka wydziału operatorskiego moskiewskiej szkoły filmowej (Wsiechrosijskij Gosudarstwiennyj Institut Kinematografii).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski