MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Otwórzcie drzwi zagubionej duszy

Redakcja
- Choroby psychiczne wciąż wzbudzają wśród ludzi lęk i niepokój. Mówimy: wariat, schizofrenik, najlepiej zamknąć go w szpitalu, bo jest niepoczytalny, nie wiadomo, co dzieje się w jego głowie, jakie ma urojenia, czego można się po nim spodziewać. Świadomych kontaktów z osobami chorymi psychicznie osoby tzw. zdrowe mają raczej niewiele, a i wówczas tym spotkaniom towarzyszy zakłopotanie, pewna obawa. Niestety, brak akceptacji dla ludzi chorych na schizofrenię, mimo oszałamiających osiągnięć cywilizacji i nauki, wydaje się wciąż taki sam, jak przed wiekami...

Rozmowa z MaŁgorzatĄ Misiewicz, poetką, redaktor naczelną czasopisma "Dla Nas" i wiceprezes Stowarzyszenia "Otwórzcie Drzwi"

- Akceptacja społeczna, poza oczywiście sporadycznymi przypadkami, rzeczywiście nie istnieje. Ale jest też i tak, że każdy, kto zachorował ma przecież jakieś swoje środowisko. I albo jest to środowisko dla niego przyjazne albo niekoniecznie. A nawet jeśli jest przyjazne przed chorobą, to czasem przestaje być po chorobie. Naprawdę bardzo wielu ludzi ulega wówczas kompletnemu odrzuceniu. Należę do Stowarzyszenia "Otwórzcie Drzwi", którego mam zaszczyt być obecnie wiceprezesem, a które walczy ze stygmatyzacją osób z zaburzeniami psychicznymi. Już słowa "chory psychicznie" są stygmą, a słowo "schizofrenia" dodatkowym wyrokiem. Wśród światłych psychiatrów od kilku lat istnieje nawet tendencja zmierzająca do nieużywania określenia "schizofrenia". Dlatego, że jest to grupa chorób, które kiedyś zostały wrzucone do wspólnego worka, a które niekoniecznie oznaczają to samo. Natomiast to samo oznaczają jedynie poprzez to, że są wyrokiem, klątwą i w związku z tym u absolutnej większości ludzi łączą się z wykluczeniem, odrzuceniem. Nie używamy także słowa "chory", mówimy: "chorujący". Słowo "chorujący" nie jest bez sensu, ponieważ w tych wszystkich zaburzeniach psychicznych, jeśli są dobrze leczone, bywają i remisje, a bywa i w ogóle zdrowienie. Więc to nie jest tak, że człowiek jest raz na zawsze chory, a już na pewno nie jest raz na zawsze chory na schizofrenię.
- Statystyki pokazują, że zaburzenia psychiczne dotykają coraz większą liczbę osób, zwłaszcza młodych. Dlaczego tak wielu z nas przekracza tę cienką linię?
- Proszę rozejrzeć się wokół, świat naciera na nas, atakuje zewsząd natłokiem informacji, niesamowitym tempem życia i może najbardziej dla młodych - "wyścigiem szczurów". Też złem i nienawiścią - nie tylko nimi, ale jednak. I wielu ludzi, także tzw. zdrowych, miewało przynajmniej parę razy w życiu takie załamania, które powodowały np. chęć odosobnienia albo szukania ratunku w różny sposób, niekoniecznie u psychiatry. W psychiatrii funkcjonuje takie pojęcie: człowiek podatny na zranienie. Otóż ludzie podatni na zranienie reagują jeszcze gwałtowniej, jeszcze głębiej. I ten podatny na zranienie organizm pod zbyt dużym obciążeniem kompletnie się załamuje, zapada. Studiowałam architekturę, więc zrobię takie porównanie - porównam to do dachu, na który zwalono o 5 ton śniegu za dużo... Myślę, że to jest droga zarówno duszy, jak i umysłu. Ponieważ zarówno umysł się gubi, np. w swoich rozwiązaniach, i czasem dusza się gubi, a czasem do tego dołącza się ciało. Psychoza jest bardzo trudnym, prawie metafizycznym przeżyciem i choć sama trwa krótko, szalenie wyniszcza i rujnuje organizm. Mój pierwszy terapeuta, śp. prof. Boguchwał Winid, powiedział do mnie tak: mogła pani dostać zawału, a dostała psychozy. Moje psychozy przeżywałam w młodości, ale czuję, że te załamania nadszarpnęły mój wcześniejszy intelekt i odwagę. Upłynęło wiele lat nim się pozbierałam, a jeszcze więcej zanim mogłam mówić, czy raczej próbować nazwać, zjawisko schizofrenii. Jednak wciąż jestem w lęku, czy znów nie przekroczę granicy...
- Czy można w takim razie powiedzieć, oczywiście bardzo upraszczając, że każda psychoza to jakieś organiczne, cielesne przekroczenie granicy wytrzymałości, na co wpływ mają warunki zewnętrzne?
- Zdecydowanie tak, chociaż jest to bardziej skomplikowane. Ale od lat towarzyszę chorującym i wiem, że każda psychoza, każde załamanie psychiczne, kryzys psychiczny jest spowodowany historią życia. Bywa tak, że ktoś przeżywa jakąś tragedię, jakąś traumę, ale ma taką wytrzymałość, że przeżywa to np. za pomocą wiary; albo ktoś się np. rozwodzi, ale spluwa przez lewe ramię, bierze następnego partnera i żyje dalej. Ale organizm szczególnie podatny na zranienie załamie się. Najczęściej są to dwie drogi: jedną nazywam sączącą się trucizną, ponieważ te trujące wydarzenia sączą się przez całe lata. Sączą się i nawet schowane, drążą. Aż nagle wybuchają, a wtedy wszyscy się dziwią, że taki spokojny człowiek zwariował. Albo jest nagły cios - i psychoza. Ale nie ma takiej drogi, żeby ktoś ze szczęścia zwariował. Tego akurat nie ma. Szczęśliwi nie wariują. Oczywiście, nie ma idealnych rodzin, nie ma idealnego świata, ale jak jest choć trochę harmonii, jak jest miłość, to wystarczy. Natomiast zło, agresja, rany, urazy psychiczne dla ludzi nadwrażliwych to zbyt wielkie obciążenie, konstrukcja może się załamać. Andrzej Bursa, krakowski poeta, umarł pewnie ze swojej nadwrażliwości, chociaż nie zdiagnozowano u niego schizofrenii. On powiedział: "wariat to ten, który zobaczył, wariat to ten, co nie wytrzymał". I taka jest kolejność. Najpierw z o b a cz y ć, a potem - nie wytrzymać.
- Psychoza to cierpienie?
- Psychoza to odejście z rzeczywistego świata w inny świat. W psychozie świat się zmienia, ale to nie jest tak, że ten świat nie ma sensu. Wręcz odwrotnie - czasem układa w niezwykłą całość. Cudowne rzeczy pisał Edward Stachura zanim znalazł się w szpitalu psychiatrycznym. W jego twórczości odnajdujemy historię tego, co w psychiatrii nazywa się olśnieniem; to jest wiedza wszystkiego, omniwiedza wielka i bolesna, to jest ogarnięcie całości. Wtedy emocja równa się informacja, a informacja równa się emocja. Kiedy to razem złączyć to trzaska skóra, trzaska ciało i mózg. Psychoza to potworny wysiłek organizmu, całopalenie. Zostają popioły, z których powstawanie zajmuje czasem resztę życia. Ja cierpiałam, dla mnie psychoza kojarzy się z cierpieniem. Ale tyle psychoz, ile ludzi. Nie ma jednej schizofrenii, bo inna jest każda historia życia, która prowadzi do jakiegoś rodzaju psychozy. Na przykład moja znajoma Niemka, Sybille Prins, w psychozie była w raju, a potem z tego raju spadła na ziemię. Ale do tej psychozy zaprowadziła ją inna droga.
- Kiedyś ludzi z zaburzeniami psychicznymi zamykano, nieraz na całe życie, w szpitalach. Wioskowy głupek, wytykany palcami i wyśmiewany, nieraz kończył życie odosobniony przez rodzinę w ciemnej komórce. Czy dziś system ochrony zdrowia psychicznego odpowiada na potrzeby chorujących?
- Z całą pewnością jeszcze nie. Psychiatria jest najgorzej traktowanym segmentem polskiej służby zdrowia. Wiele lat temu powstał Narodowy Program Ochrony Zdrowia Psychicznego, ale nie został zauważony przez żaden rząd. Ten program wymaga jedynie właściwej uchwały i oczywiście finansów, których na psychiatrię wykłada się jak najmniej. W skrócie chodzi o psychiatrię skierowaną na osobę, czyli żeby np. było wystarczająco dużo lekarzy psychiatrów, żeby nie było szpitali molochów, z salami na kilkanaście łóżek, gdzie wizyta lekarza trwa minutę dziennie, żeby powstawało coraz więcej placówek terapii środowiskowej. Oczywiście, jest lepiej niż kiedyś. Nie ma bicia, mokrych prześcieradeł... Więzienia za kratami i zamykania na klucz. Poniewierania ludzkiej godności do końca. Ale jest jeszcze dużo do zrobienia. Potrzebna jest decentralizacja dużych szpitali, ponieważ leczenie zaburzeń psychicznych nie kończy się na szpitalnym łóżku. Jasne, jeśli ktoś oszaleje, to trzeba go czasem zawiązać w kaftan, ale też trzeba go w odpowiednim momencie rozwiązać i wypuścić. Choroby psychiczne należą do tych chorób, których leczenie wymaga współpracy środowiska, w którym funkcjonują osoby przeżywające kryzysy psychiczne. Wówczas poprawa zdrowia i powrót do codziennych czynności i obowiązków następuje o wiele szybciej niż gdy chory izolowany jest w szpitalu lub we własnym mieszkaniu. -
- Tymczasem w Polsce nadal niedostateczna jest liczba placówek zajmujących się leczeniem środowiskowym, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. Podobno mogą świadczyć pomoc tylko dla niespełna 10 proc. potrzebujących?
- To prawda, w wielu regionach pacjenci skazani są praktycznie na leczenie w dużych szpitalach. Muszę podkreślić, że Kraków pozytywnie się wyróżnia, nasze miasto jest bardzo mocnym ośrodkiem psychiatrii środowiskowej. Psychiatria środowiskowa to tzw. psychiatria otwarta. Bo przecież potrzebne są leki, ale potrzebna jest też psychoterapia, kontakt z innymi ludźmi, praca. Leki rzeczywiście pomagają, kiedy wychodzi się z psychozy, trzeba wyrównać wówczas poziom dopaminy w mózgu i pewnie też innych substancji, które decydują o psychozie. Ale same leki nie wystarczą. Bo to, co zostaje, to jest wielkie przerażenie, straszne zdziwienie: jak to się stało, że zwariowałem? A jeszcze diagnoza - schizofrenia. Pacjent zostawiony samemu sobie z diagnozą "schizofrenia" jest tak przerażony, że następuje autostygmatyzacja. I często to nie otoczenie go wyklucza, on wyklucza się sam; boi się, wycofuje, traci poczucie własnej wartości, a nawet godności. Dlatego terapia w sensie kontaktu z lekarzem terapeutą, to jest przywracanie światu i przecież p o rz ą d- k o w a n i e myśli, to jest rozmowa, która pozwala pomóc sobie ogarnąć to, co dotąd było trudne do ogarnięcia. A kolejnym etapem leczenia jest terapia środowiskowa. Warsztaty zajęciowe, praca, twórczość pomagają przywrócić utraconą równowagę. Konieczna jest wówczas współpraca osób chorujących, ich rodzin i bliskich, lekarzy i terapeutów.
-**Ale człowiek przeżywający swój ból najchętniej schowałby się pod**kołdrę i**nic nie robił...
- To jest depresja, niemoc, bezsilność, nade wszystko beznadzieja i całe leczenie polega na tym, aby go z tego wyciągnąć. Na warsztatach terapii zajęciowej, w środowiskowych domach samopomocy, w oddziałach dziennych klinik, ludzie prosto ze szpitala, biorący jeszcze w dużych ilościach leki, uczą się od nowa najprostszych czynności, które zanikły pod wpływem choroby. Uczą się dbać o siebie, zmywać naczynia, gotować, rozmawiać z innymi ludźmi. Muszą przyjść na określoną godzinę, spotkać się ze społecznością, wspólnie zrobić śniadanie, posprzątać, opowiedzieć, jak spędzili wczorajsze popołudnie. To jest powrót do życia, odchodzenie od samotności, bo w samotności człowiek sobie nie poradzi. Niektórzy zaczynają tworzyć: malują, rysują, piszą, komponują, wyszywają. Nie spełniłam się w swoim zawodzie, na przeszkodzie stanęła choroba. Ale od wielu lat należę do Konfraterni Poetów. Lubię i jedyne, co umiem naprawdę, to konstruować wiersze - to słowo jest mi bliższe niż pisanie - i cieszę, że wydałam pięć tomików poezji; trzy tomiki leżą jeszcze w szufladzie. W Środowiskowym Domu Samopomocy na ul. Czarnowiejskiej prowadzę zajęcia z poezji, przychodzą tu wszyscy, którzy piszą wiersze albo chcą ich słuchać i rozmawiać o poezji. Środkowe strony naszego Czasopisma Środowisk Działających na Rzecz Osób Chorujących Psychicznie "Dla Nas" również zajmuje poezja osób z zaburzeniami psychicznymi. Bardzo ważnym elementem zdrowienia, rehabilitacji jest praca. Jednak niewiele osób znajduje pracę, wciąż napotykają na duże trudności, ponadto przepisy są niespójne, wzajemnie się wykluczają.
Jak mawia mój lekarz i szef, psychiatra dr Andrzej Cechnicki, ogólnopolski koordynator programu "Schizofrenia - Otwórzcie Drzwi", depresja jest ładniejszą siostrą schizofrenii. O depresji mówi się bez zahamowań i wstydu, schizofrenia wciąż jest tematem tabu. Celem naszego Stowarzyszenia "Otwórzcie Drzwi", oprócz edukacji społeczeństwa i walki ze stygmatyzacją, jest również przełamywanie barier i obalanie mitów i lęków, jakie narosły wokół osób z zaburzeniami psychicznymi. Jedna z dziesięciu tez o schizofrenii, które są najbardziej prostym objaśnieniem tej choroby (ona się wciąż jeszcze
tak nazywa), sformułowanych ostatnio przez prof. Jacka Wciórkę i dr. Andrzeja Cechnickiego, mówi, że niebezpieczeństwo zagrażające innym ze strony chorujących jest, jak obliczono (nawet w procentach) o wiele, wiele mniejsze niż to, jakim tzw. zdrowi zagrażają sobie nawzajem. Tak naprawdę chorująca dusza najbardziej zagraża sama sobie. A w ogóle nie bać się niczego na tym świecie, jak wiadomo, możliwe nie jest. Rozmawiała: Dorota Dejmek**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski