MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pamiętny dzień

Redakcja
Na prapremierze "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego - 109 lat temu, 16 marca 1901 roku - był cały Kraków i pół Bronowic, o ile nie całe Bronowice i pół Krakowa. Obojętne.

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

Malarze? Studenci? Arystokracja? Rezydenci dworów? Recenzenci? Profesorowie? Mieszczanie? Dewotki? Fabrykanci? Żydzi plus Dulska z małżonkiem Felicjanem? Wyrazista grupa cyganerii na lekko naderwanym filmie? Kompozytorzy? Rzeźbiarze? Odważni gimnazjaliści? Dygoczące uczennice pensji dla dziewcząt z dobrych domów? Redaktorzy naczelni i cała reszta miejskiej śmietanki? Ściśle kto? To też obojętne. Nie wchodźmy w personalną precyzję, dajmy spokój nazwiskom, co do dziś błyszczą w encyklopediach. Niech wystarczy, że tamtego wieczoru pamiętnego w Teatrze Miejskim byli wszyscy - tylko Henia nie było.

Henio? Po prawdzie nie wiem, jak miał na imię, o odgadnięciu nazwiska nie ma co marzyć. Owszem, można by to sprawdzić, można by do Muzeum Techniki zadzwonić, dane osobowe uzyskać i spytać jeszcze o szczegóły trasy, w którą Henio ruszył kilka godzin przed legendarną prapremierą. Tak, można by, lecz anonimowość Henia zbyt piękną gorycz skrywa, bym miał z niej rezygnować ku wątpliwej chwale prawdy. W dniu prapremiery "Wesela" nie tylko Henio był nikim, ale nikt nie był nikim aż tak dojmująco, albowiem 16 marca 1901 roku nie kto inny, tylko właśnie motorniczy Henio poprowadził tramwaj krakowski w rejs dziewiczy - ruszył w pierwszą zelektryfikowaną trasę. Tak, on - mój Henio. Kolumb naszej komunikacji na prąd.

Widzę go, jak prowadzi puste wagony środkiem wyludnionej Floriańskiej. Jest 19.00, wszyscy już na widowni, strażak trąbi hejnał, Henio zaciska dłoń na sosnowej rękojeści kluczowej wajchy, kurtyna Siemiradzkiego idzie w górę. Rozpoczynają się dwie legendy - sceniczna i tramwajowa - z których przetrwa tylko jedna. Henio źle spał. Znacznie gorzej niż aktorzy, dyrektor teatru Józef Kotarbiński, a nawet sam Wyspiański. Śnił, że iskry tryskające z pantografu podpalają mu włosy. Przy śniadaniu nie było lepiej. Plastry pasztetowej wypadały z dygoczących palców, rozlał herbatę, musztardę z cukrem pomylił. Później - nerwowe kroki w całym domu. Wreszcie bije godzina. Żona poprawia mu szalik, wsuwa w kieszeń bułkę z salcesonem, szepcze: "byle by cię tylko prąd nie popieścił", robi w powietrzu znak krzyża. I idzie Henio. Jest dzielny. Jeszcze nie wie, co znaczy samotność motorniczego.

W zajezdni - żywego ducha. Nikt nie wsiada. Henio chwyta za wajchę i wehikuł rusza, sunie niespiesznie, sunie pod szemrzącym pantografem, jest dobrze. Jest nawet pięknie, tyle że wzdłuż torów - jak w zajezdni. Nikogo. I nikogo na pierwszym przystanku. Nikt nie wysiadł, bo nikt nie wsiadł. Wszyscy w teatrze. A dalej? Bez zmian. Nikt nie wsiada, nikt nie wysiada. Sterowany przez Henia wehikuł nowoczesności, zgrzytający na wirażach galeon dotąd w Galicji nieznanej cywilizacji komunikacyjnej - mija martwe okna na parterze, zamarłe bramy kamienic, opuszczone chodniki. Gdyż miasto całe, świat cały - w teatrze. Tylko koty litościwie zerkają na Henia zza koronkowych firanek - jakby znały przeznaczony mu ciemny los...

Nawet jeśli Henio nie jechał wtedy Floriańską, dziś, w 109. rocznicę dwóch prapremier - "Wesela" w Teatrze Miejskim i elektrycznego tramwaju w Krakowie - i tak widzę, jak prowadzi puste wagony środkiem wyludnionej Floriańskiej. I nie słyszę, by przeklinał wyroki boskie. Na przeznaczonej dla wyczynu Henia widowni nie zasiadł nikt, lecz w Heniu brak desperacji Herostratesa, szewca z Efezu, który - by zdławić swą anonimowość i zdobyć nieśmiertelność - w 365 roku p.n.e. podpalił świątynię Artemidy. Podoba mi się Henio.

Podoba mi się umiar Henia, więc niech sobie Henio jedzie. Niech widzę, jak on, Nikt, wiedzie tramwaj przez puste miasto teatromanów, bo nie zaszkodzi pamiętać, że poza teatrem jest jeszcze na świecie jakieś normalne życie. Nawet wtedy, gdy na afiszu prapremiera "Wesela" Wyspiańskiego - a cóż dopiero dziś, gdy na afiszach dzieła Zadary bądź Klaty! Tak, zwłaszcza dziś jeździ sobie Henio spokojnie w kółko, po czym do domu wracając piechotą - sięga do kieszeni. Gdzieś opada kurtyna, brawa słychać. Lecz daleko, tak daleko, że bez znaczenia. Za to bułka z salcesonem - pycha. Aż chce się żyć.

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski