MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pan na teatrze

Redakcja
Dozorcówka przy ulicy Rajskiej, obok ogromne hale, w których do niedawna były teatralne pracownie: stolarska, ślusarska, butaforska, malarska - to królestwo Stanisława Stryczka, który od ponad dwudziestu lat jest tu gospodarzem. Wcześniej pracował przy obsłudze sceny. Jego rodzina od dwóch pokoleń związana jest z przybytkiem Melpomeny. - Tutaj mieszkałem jeszcze z rodzicami, od 1946 roku. Ojciec był montażystą w Starym Teatrze, a jak trzeba było, to zastępował furmana. Zaprzęgał konie - stały na tym podwórku - i przewoził dekoracje. Niemało najeździłem się z tatą jako młody chłopak i napatrzyłem na te wszystkie teatralne cuda. A mama była dozorczynią tego obiektu, więc można powiedzieć, że byliśmy teatralną rodziną. No, to i ja połknąłem tego bakcyla i w 1967 roku zatrudniłem się jako krawiec - garderobiany do "Starego". Oj, naszyłem ja się tych spodni wojskowych, mundurów, płaszczy, np. do "Nocy listopadowej", którą robił pan Wajda. Z całym zespołem dobrze żyłem. No, i zjeździłem z teatrem kawał świata. Przecież gdyby nie przedstawienie "Nastazja Filipowna", to bym nigdy nie pojechał do Wenezueli z panem Nowickim i Radziwiłowiczem. W tamtych czasach w teatrze było sporo pracy, bo robiło się duże przedstawienia, takie "Dziady" czy "Wyzwolenie". Pamiętam, że pan Swinarski zaglądał do nas, do pracowni. Bardzo miły był człowiek. Czasami z kierownikiem kielicha wychylili. Mój majster jak miał ochotę na jednego, to mówił, że go zęby bolą. No, to ja mu na to: "Panie kierowniku, trzeba to jakoś zatruć". Ale może nie powinienem pani takich rzeczy opowiadać?

Zza kulis teatru

   Pan Stanisław do dziś nie opuszcza żadnej premiery, najczęściej chodzi na pokazówki. - Oglądam aktorów, z którymi kiedyś pracowałem. A przecież "obszywałem" niemało gwiazd. I zawsze wszyscy mnie szanowali, nigdy nie okazywali wyższości. Po premierze zapraszali na przyjęcia, wypiliśmy kieliszeczek i radowali się z sukcesu. Żyliśmy jak rodzina, a teatr był dla nas świątynią.
   Kiedy pan Stanisław przeszedł na emeryturę w 1984 roku, przejął dozorcostwo na Rajskiej po ojcu. Do dziś tam gospodarzy: sprząta obiekt, w zimie odśnieża, pilnuje, aby wszystko było na czas pootwierane i pozamykane. Z żalem mówi o niedawno zlikwidowanych pracowniach. - Pusto się zrobiło, zostali tylko: malarz, stolarz i ślusarz, a w halach odbywają się próby. Tutaj pracowali najlepsi fachowcy, wszystko potrafili zrobić. Najbardziej byłem zaprzyjaźniony ze stolarzami - wciąż podglądałem te ich teatralne cudeńka. A jak trzeba było, to pomogłem w załadunku lub przy przenoszeniu dekoracji. Tak, po ludzku, jak widziałem, że robota ich goni. Codziennie wstaję o piątej rano i kiedy zrobię co trzeba, i jeszcze nakarmię gołębie, to jestem gotowy na przyjęcie pracowników. Zawsze ich witam, gdy przychodzą do pracy.
   Na podwórku rosną kwiaty, które posadziła jeszcze mama pana Stanisława. A wśród nich usypany jest niewielki kopczyk - na ziemniaki. - Mama przed laty to i kury hodowała, mieliśmy swoje jajeczka. Było nam tu jak u Pana Boga za piecem. A i teraz nie narzekam. Czasem aktorzy zostawiają samochody, więc pilnuję. Nieraz wspominamy stare dzieje, z panem Hukiem czy z panem Piskorzem. Nawet ostatnio z panem Kozakiem wspominaliśmy aktorów, którzy już odeszli do św. Piotra: Ruszkowskiego, Jabłońskiego, Wójtowicza. Ten ostatni to był żartowniś, wciąż opowiadał jakieś dziwne historie, np., że się z wnuczką Stalina opalał na jednej plaży. Wszyscy w okolicy mnie znają i ja ich znam. Nawet pobliskie szczury. Kiedyś zimą patrzę, a tu na sąsiedniej posesji stare szczurzysko wyprowadza z opuszczonego budynku stado młodych. Nie wyobraża sobie pani, jaki to był widok: szły jak w wojsku, pod sznurek. Takie to mądre gady.
   Przygody teatralne nie ominęły i pan Stanisława. - Pojechaliśmy z przedstawieniem za granicę. Pracowaliśmy całą noc, więc byłem umordowany. Wyszedłem z hotelu położonego tuż nad morzem. Rozebrałem się na plaży i ze zmęczenia usnąłem. Nagle budzę się w wodzie. Okazało się, że przyszła duża fala, zalała mnie i porwała... portki. Co było robić, ukradkiem doszedłem do hotelu, pożyczyłem spodnie i poszedłem kupić nowe za zarobione diety. Różne rzeczy człowiek przeżył. Nawet na audiencji u Ojca Świętego byłem dzięki teatrowi. Dlatego bardzo jestem wdzięczny dyrekcji teatru za tę pracę. Bo bez niej pewnie bym się załamał. Ale jak długo tu jeszcze będę - to tylko sam Pan Bóg wie.
JOLANTA CIOSEK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski