MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Piłkarskie eldorado Tomasza Frankowskiego

Redakcja
Tomasz Frankowski, 33-letni piłkarz, chwilowo bezrobotny, poznał uroki pracy za granicą jeszcze jako nastolatek. Gdy w 1993 r. wyjeżdżał do Francji, ludzi, którzy ściągali go do Racingu Strasbourg, posądzano o kaperownictwo. Takie stereotypy z minionej epoki jeszcze wtedy w Polsce obowiązywały, ale utalentowany napastnik Jagiellonii Białystok bardzo chciał doskonalić sportowe umiejętności w znanym klubie, posmakować innego życia, nauczyć się obcego języka.

Przez pierwszy rok mieszkał w hotelu, lecz od razu znalazł bratnią duszę - Czecha Michala Nehodę. To Michal, świetnie znający francuskie realia, wprowadzał Tomka na niepewny grunt, pomagał mu w pokonywaniu barier. U boku Nehody, Frankowski czuł się bezpiecznie.
Gdy w następnym sezonie trafił do kadry pierwszego zespołu, przeniósł się z hotelowego pokoju do wynajętego przez klub mieszkania. Wtedy jedynym jego zmartwieniem było dobrze grać. 21 ligowych meczów, dwie zdobyte bramki, na pewno nie spełniły wszystkich ambicji. Przekonał się, że niełatwo jest podołać wymogom profesjonalnego futbolu. Ale nie zrażał się i postanowił wybrać się - na kilka miesięcy - do Japonii, skorzystać z oferty znakomitego obecnie menedżera Arsenalu Londyn Arsena Wengera, wówczas szkoleniowca w Nagoi.
Zanim w 1998 r. wrócił do Polski i podpisał kontrakt z Wisłą Kraków, z większym lub mniejszym powodzeniem grał we francuskich drużynach: Stade Poitevin i FC Martigues.
- Podczas pobytu we Francji byłem kawalerem, przez cztery lata mieszkałem sam, mogłem spędzać cały wolny czas ze znajomymi - wspomina Tomasz Frankowski. - Już samo to, że PZPN zgodził się na mój transfer do Strasbourga, było ogromnym sukcesem. Tam nauczyłem się poważnie traktować futbol. Piłkę nożną postawiłem na pierwszym miejscu. Pojawił się co prawda jakiś menedżer, który pomógł mi wyjechać, ale sam podjąłem decyzję, a w jej konsekwencji byłem zdany tylko i wyłącznie na własne umiejętności. Nikt nie zostawił mnie jednak na pastwę losu, bo nawet gdy kupowałem meble, jeździłem do sklepów z odpowiedzialną za to osobą.
Czego się za granicą nauczył, jak trafnego dokonał wyboru, mogliśmy się przekonać na własne oczy. Z mało znanego, aczkolwiek bardzo utalentowanego gracza, stał się strzelcem wyborowym Wisły, dla której w 173 meczach ekstraklasy strzelił aż 115 goli. To dzięki jego skuteczności reprezentacja Polski wywalczyła awans do finałów mistrzostw świata (2006), na które do Niemiec jednak nie pojechał. Może gdyby został w kraju, a nie zdecydował się latem 2005 r. na sportową emigrację do Hiszpanii, znalazłby miejsce wśród wybrańców Pawła Janasa.
Nawet drugoligowe Elche, po przegranej przez Wisłę w dramatycznych okolicznościach batalii o Ligę Mistrzów z Panathinaikosem Ateny, stało się dla Frankowskiego wystarczającym magnesem. Jechał tam już z etykietą piłkarza o dużym dorobku, sprawdzonego na międzynarodowych arenach. Bez jakichkolwiek obaw o losy swoje i rodziny - żony, syna i córki.
- To była dużo bardziej przemyślana decyzja niż ta sprzed kilkunastu laty - przyznaje Frankowski. - Czekało mnie spokojniejsze życie, w dobrym klimacie, w atrakcyjnym kraju. Ani wcześniej we Francji, ani potem w Hiszpanii czy Anglii nigdy nie miałem problemów z wywiązywaniem się przez kluby z podpisanych ze mną kontraktów. Trafiałem zawsze do takich, które płaciły na czas. Niektórzy koledzy się na to skarżyli, ostrzegali, ale nigdy - na szczęście - nie musiałem korzystać z ich dobrych rad.
Po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej mniej rygorystyczne stały się dla naszych piłkarzy brytyjskie przepisy dotyczące zatrudniania w tamtejszych klubach. Tomasz Frankowski tak naprawdę nie wie, czy w ogóle jego zezwolenie na pracę w Wolverhampton Wanderers było czymś obwarowane.
- Tam także wyznaczony przez klub pracownik zajmował się naszymi sprawami formalnymi, finansowymi, ubezpieczeniowymi, dotyczącymi nie tylko mnie, lecz także mojej rodziny. Na Teneryfie, gdzie byłem wypożyczony z Wolverhampton, 15 piłkarzy pojawiło się bez samochodów, bo to przecież wyspa. Wszystkim Volkswagen wynajął auta. Podobnie było z mieszkaniami, choć zanim je wybraliśmy, trochę czasu spędziliśmy na poszukiwaniu najlepszego, najwygodniejszego, najatrakcyjniej położonego.
JERZY SASORSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski