MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Podpis pod klozetem

Redakcja
Nareszcie kawałek reporterskiej dobrej roboty. Nasze dziennikarstwo śledcze to żałosna popłuczyna zachodniego "investigative reporting”.

Tadeusz Jacewicz: Z BLISKA

Tam redaktorzy też korzystają z informacji policji, tajnych służb, urzędników, ale sami dokopują się do istoty rzeczy. Afera Watergate pozostaje niedoścignioną klasyką gatunku. Nasi dziennikarze śledczy pracują łatwiej i szybciej. Najczęściej przepisują kwity, które ktoś im dostarczył. Częściej są grani, niż grają.

Dziennikarz TVN, filmujący naszych zaradnych europarlamentarzystów, nie czekał na kwity, sam je zdobył. Wiadomo, że wybrańcy do parlamentu europejskiego z zapałem dorabiają do wielkich pensji. Nie pracują, oczywiście, wieczorami w brukselskich barach ani nie udzielają korepetycji z matematyki. Po prostu kantują. Najmniej pomysłowi oszukują prosto. Podpisują taśmowo listy obecności na posiedzeniach, za co mają dodatkowe pieniądze, jeżdżą po kilku samochodem i rozliczają podróże oddzielnie, zbierają rachunki z restauracji i hoteli, gdzie rzekomo walczyli o unijne interesy. Bardziej wyrafinowani inżynierowie finansowi potrafią sporo wycisnąć z limitu na prowadzenie biur poselskich i zatrudnianie doradców.

Wyczynowcy idą na całość. Biorą po kilkaset tysięcy euro za manipulowanie zapisami nowych przepisów unijnych. Trzech takich mistrzów szwindlu ujawnili niedawno dziennikarze śledczy "The Sunday Times”. Oni też nie gardzą kserokopiami, które produkują służby, ale potrafią stworzyć własne. Łapowników zdjęto z eksponowanych stanowisk, ale nikt ich jeszcze nie zamknął.

Miła czynność "wyciskanie brukselki”, o której tak chętnie mówi nasz filar rządu, jest więc ulubionym zajęciem polityków. Szczerze mówiąc, trzeba być świętym, żeby nie wsadzić ręki do wiader konfitur, które są wszędzie ustawione.

Mało jest świętych w Brukseli. Nasi nieświęci europosłowie dostają 304 euro za udział w posiedzeniu komisji ds. europejskich polskiego sejmu. Jak znam życie, komisja bardzo często obraduje. Posłowie ciągną do niej, jak do miodu. Przyzwyczajeni do zachodniej sprawności, działają nadzwyczaj szybko.

Patenty są dwa. Podpis na liście, rzut okiem dookoła, potem sprint do klozetu obok. Po kilku minutach, rączki umyte, włosy uczesane, MEP (oficjalny skrót europosła) wychodzi i rześko oddala się z miejsca zdarzenia. Do domu, na piwo, do studia TV, gdzie komu trzeba.

Inny pomysł jest bardziej prostolinijny. Podpisać listę i wejść do sali. Mija kilka minut drzwi znowu się otwierają, wypuszczając zapracowanego polityka. Tak czy inaczej, 1200 złotych jest już w kieszeni.

Nakryci na szwindlu, coś tam mętnie tłumaczyli. Jeden nawet przyrzekł, że odda wyłudzone pieniądze na jakiś cel charytatywny. Jak rozumiem, za ten jeden przypadek, bo w pozostałychnikt nikogo za rękę nie złapał. Bardzo chciałbym, żeby publicznie pokazał dowód wpłaty. Dziennikarz, który cały ten żałosny spektakl sfilmował, pewnie chętnie udostępni mu kamerę.

Nie zauważyliśmy, jak to się stało, ale stworzyliśmy niesłychaną odporność życia publicznego na skandal. Ta kompromitująca właściwość dotyczy wszystkich. Przede wszystkim polityków, ale też sportowców, działaczy, biznesmenów, duchownych, uczonych, artystów. Nawet złapanie za rękę niczym nie grozi. Europosłom wyłudzającym diety włos z głowy nie spadnie. Nie czują dyskomfortu, pouczają nas jak zwykle. Nikt nie skaleczy ich ani politycznie ani towarzysko. Są i będą nadal w polityce, chyba że podpadną swoim partyjnym wodzom. Wtedy marna ich dola.

Wszystko jest w gruncie rzeczy kwestią społecznej umowy. W USA, W. Brytanii, RFN ustalili, że osobom publicznym nie wolno kłamać. Jeśli ich na łgarstwie przyłapią, wypadają z gry. Clinton, który w młodości palił trawkę, ale według własnych oświadczeń, się nie zaciągał, był o włos od utraty prezydentury. Opisał swoimi słowami figle z panną Levinsky, nie całkiem zgodnie z prawdą. Podobno można go było zdjąć, ale republikanie obawiali się, że sympatie społeczne się zmienią i demokraci wygrają następne wybory. Mieli rację. Uszkodzony Clinton dotrwał do końca, ale następnym prezydentem został Bush.

Kłamstwo i lewe pieniądze to tam wyrok śmierci na polityka. Dan Rostenkowsky, kongresman polskiego zresztą pochodzenia, "zaoszczędził” nieco nazakupach znaczków pocztowych do korespondencji z wyborcami. Nieprzesadnie dużo, około 20 tysięcy dolarów. Wypadł z polityki, stracił wszystko.

Nie wiem, czy doczekam czasów, kiedy w Polsce będzie podobnie. Na razie pozostaje więc tylko rzadka satysfakcja oglądania zbaraniałych min europosłów, którzy ciężką pracę zaczynają podpisem na liście obecności i szybko ją kończą w klozecie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski