MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Porwanie na zlecenie sąsiada

Redakcja
Poszukiwał go Interpol, ale ścigali go też gangsterzy. Bandyci byli szybsi. Porwali go dla pieniędzy, ale ostatecznie z okupu zrezygnowali i zastrzelili go na Słowacji. Ciało zamordowanego krakowianina wydobyto z ziemi przed 12 laty. Zleceniodawcy jego uprowadzenia dopiero przed kilkoma miesiącami zostali osądzeni - na razie nieprawomocnie.

Życie Grzegorza Sz. to scenariusz na świetny film sensacyjny ze smutnym zakończeniem. - Był wizjonerem, nie bał się ryzykować, a w raczkującym kapitalizmie czuł się jak ryba w wodzie. Słynął jako spec od masowej produkcji "keszu". Zdobył takie pieniądze, że planował nawet kupno wyspy. Niepotrzebnie szedł jednak na skróty - mówią o nim jego znajomi.

Karierę w biznesie Sz. rozpoczynał już jako licealista pod koniec lat 80. od przemytu elektroniki na Słowację. Nawiązał tam kontakty, które miały procentować po latach. Po opuszczeniu murów krakowskiej Akademii Ekonomicznej rozwinął interesy na większą skalę w Bielsku-Białej. Razem z kolegą, Ryszardem B. (skazanym później na 25 lat za zabójstwo "Pershinga", szefa mafii pruszkowskiej) kupił udziały w katowickiej firmie Unitra-Eltron. W ciągu kilku miesięcy zalali Śląsk tanimi zachodnimi telewizorami oraz magnetowidami. Tygodniowo potrafili sprzedać kilka tirów z elektroniką. Wtajemniczeni twierdzą, że rozkręcenie tego interesu było możliwe dzięki kredytowi z bielskiego Banku Gospodarki Żywnościowej - 20 mln niemieckich marek. Pożyczka nie została spłacona, ale wyłudzenia pieniędzy Grzegorzowi Sz. wówczas nie udowodniono. Kredyt zaciągnął znajomy i to tamten poszedł siedzieć.

Krakowska policja i prokuratura zainteresowały się Sz. przy okazji śledztwa w sprawie fikcyjnego eksportu dyskietek i mikroprocesorów z oprogramowaniem, co posłużyło do wyłudzenia prawie 1,5 mln zł podatku VAT. We wrześniu 1995 r. wydano za nim list gończy. Niedługo potem bielska prokuratura wszczęła kolejne śledztwo, podejrzewając go o podobne przestępstwo. Międzynarodowy list gończy wydano za nim we wrześniu 1996 r.

W tym czasie ukrywał się we Francji, Szwajcarii, Austrii i we Włoszech w okolicach Asyżu. Nie tylko przed policją i Interpolem. Deptali mu także po piętach ludzie z polskiego półświatka. Nie brakowało mu wrogów. Przed wyjazdem z kraju zajmował się udzielaniem pożyczek pod zastaw nieruchomości i gdy długi nie były w terminie spłacane, przejmował posiadłości.

Przez długi czas sprzyjało mu szczęście. W lutym 1996 r. cudem uniknął w Wiedniu porwania. Pięciu Ślązaków dopadło go wtedy przed domem - który wynajmował - i wepchnęło siłą do samochodu. Podczas szamotaniny udało mu się zablokować automatyczną skrzynię biegów i doprowadzić do wypadku. Porywaczy austriacka policja deportowała do Polski. On sam po przesłuchaniu został zwolniony i krótko potem zniknął.

Przez kilka następnych miesięcy ukrywał się na Słowacji. Porwali go tamtejsi gangsterzy, działający na zlecenie Polaków. Pod koniec lipca 1997 r. - na miesiąc przed uprowadzeniem - w hotelu "Lux" w Bańskiej Bystrzycy doszło do spotkania polskich przestępców z ludźmi Mikulasza C., bossa słowackiego półświatka. Uczestniczył w nim jeden z krakowskich sąsiadów Sz. oraz góral z Czarnej Góry. Przyjechali z egzemplarzem miesięcznika "Sukces", publikującym "Antylistę" najbogatszych polskich biznesmenów-przestępców. Grzegorz Sz. figurował tam na 9. pozycji. To miało potwierdzać jego możliwości finansowe i przekonać mafiosów, że za "głowę" Sz. można żądać wysokiego okupu. Przekonało. Słowackim gangsterom udało się to, czego nie potrafiła policja. Odnaleźli biznesmena i zgodnie z zamówieniem porwali.
Z ustaleń śledztwa wynika, że Grzegorz Sz. przetrzymywany był w okolicach Bańskiej Bystrzycy, potem przewieziony został w Tatry Niskie. Bandyci zażądali najpierw 5 mln marek niemieckich okupu, ale potem zgodzili się na 400 tysięcy. Kiedy jednak zauważyli, że sprawą interesuje się policja, nie zgłosili się po okup pozostawiony w parku Jordana w Krakowie. Postanowili biznesmena zabić.

- Zastrzelił go Mikulasz C. Był tak pewny siebie, że zrobił to przy dwóch świadkach. Ciało Grzegorza Sz. zakopał niedaleko Preszowa - opowiada prywatny detektyw Krzysztof Rutkowski, któremu żona biznesmena zleciła odnalezienie męża.

Miesiąc po egzekucji Sz., w Koszycach w biały dzień przy stacji benzynowej nieznani sprawcy na motocyklach próbowali zastrzelić jednego ze świadków zabójstwa. Automat z tłumikiem jednak zawiódł i sprawcy uciekli. Kilka dni później Mikulasz C. zaprosił ocalałego do luksusowego hotelu "Danube" w Bratysławie i - zdaniem Rutkowskiego - zorganizował upozorowany zamach na siebie. Zlecił to płatnemu zabójcy. Świadek zabójstwa Grzegorza Sz. został wtedy postrzelony, trafił do szpitala i tam, na szpitalnym łóżku snajper z budynku obok zastrzelił go. Do drugiego ze świadków strzały z broni maszynowej padły, gdy wychodził z dyskoteki w Preszowie. Cudem przeżył, ale wylądował na wózku inwalidzkim. Tak się przestraszył, że zaczął współpracować ze słowacką policją. Opowiedział o wszystkim ze szczegółami i wskazał miejsce w okolicach Preszowa, gdzie ciało Grzegorza Sz. zostało zakopane.

Proces Mikulasza C. toczył się przed kilku laty w dość nietypowej scenerii - nie w gmachu sądu, lecz w otoczonym policyjnym kordonem więzieniu w Bańskiej Bystrzycy. Oskarżonego za każdym razem transportowano śmigłowcem z innego aresztu, pilnowali go wyposażeni w długą broń policyjni komandosi. Nadzwyczajne środki ostrożności uzasadniano serią egzekucji świadków zabójstwa Polaka. W pierwszej instancji Mikulasz C. został skazany na dożywocie. Po apelacji - uniewinniony. Świadek koronny wycofał się bowiem ze swoich zeznań i stwierdził, że był do nich zmuszony przez funkcjonariuszy.

Zleceniodawcami uprowadzenia biznesmena dopiero po kilku latach zajęła się gliwicka prokuratura. Akt oskarżenia przeciwko czterem Małopolanom wpłynął do Sądu Rejonowego dla Krakowa-Krowodrzy jesienią 2007 r., czyli po 10 latach od porwania. Detektyw Rutkowski, zeznając jako świadek, mówił m.in.: - Ta sprawa mogła być z powodzeniem w ciągu tygodnia rozwiązana i Grzegorz Sz. mógłby żyć. Niestety CBŚ długo nie wierzyło w zeznania jego żony, która zgłosiła, że został porwany. Sądzono, że to zasłona dymna, że Sz. chce w ten sposób zniknąć, gdyż był poszukiwany. Namierzenie zleceniodawców uprowadzenia nie było trudne, gdyż żona ofiary trafnie ich wytypowała. Był wśród nich jej sąsiad Andreas M. Wystarczyło mu przypiąć GPS do samochodu, kiedy wyjeżdżał na Słowację wkrótce po porwaniu.
Polscy zleceniodawcy uprowadzenia byli w tym czasie dwa razy na Słowacji, by przekonać Sz. do wypłacenia okupu. W czasie rozmowy z nim mieli na głowach kominiarki, a głos zmieniali dzięki specjalnym urządzeniom. Wszystko po to, by ich nie rozpoznał. O tych szczegółach opowiadał przed sądem Piotr B., przyjaciel uprowadzonego, z którym wiele lat robił interesy.

- Grzesiek sam do mnie zadzwonił i przyznał, że jest porwany. Szyfrem przekazał mi wiadomość, gdzie go przetrzymują na Słowacji - zeznawał świadek. Nie krył, że szukał pomocy w odnalezieniu przyjaciela u bossów polskiego świata przestępczego. Nic to nie dało, choć znał liderów gangu pruszkowskiego, m.in.: "Słowika", "Masę" oraz "Nikosia", króla złodziei samochodów. Piotr B. potwierdził, że zebrał 400 tys. marek na okup za przyjaciela. Przekazał pieniądze krakowskiej policji, bo bał się osobiście wręczać taką sumę. Do transakcji miało dojść w parku Jordana w Krakowie 12 września 1997 r., ale porywacze się nie odezwali.

Za zlecenie i organizację porwania dla okupu przed krakowskim sądem odpowiadało dwóch Janów B., Andreas M. i Wojciech S. Obciążały ich billingi telefoniczne połączeń z Mikulaszem C. oraz świadkowie, którzy widzieli ich na Słowacji. Sąd uznał ich winę i w czerwcu ub. roku skazał na kary pozbawienia wolności - od 2,5 roku do 5 lat i 3 miesięcy. Wyrok jednak do dziś się nie uprawomocnił. Rozprawy w sądzie odwoławczym czterokrotnie spadały już z wokandy, m.in. ze względu na wniosek Andreasa M. (byłego sąsiada ofiary), który twierdzi, że ze względu na zły stan zdrowia nie może brać w nich udziału. Sąd zdecydował, że przed następną rozprawą - wyznaczoną na 11 maja - powinni go zbadać biegli lekarze.

EWA KOPCIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski