Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powrót na pogrzeb króla

Paweł Głowacki
Dostawka. Urodził się? Owszem. Ważka to refleksja, odkrywcza. Powiem więcej. Jako że zmarł (17 kwietnia 2014 roku) – jego przyjście na świat było konieczne.

Tak, Gabriel José García Márquez urodził się koniecznie. W niedzielny upał 6 marca 1927 roku o godz. 8.30, w kolumbijskim mieście Aracataca. Ważkie i odkrywcze też: w młodości – dziennikarz... później wielki pisarz... „realizm magiczny”... wiele arcydzieł... „Sto lat samotności”... Nobel... przyjaźń z Fidelem Castro... socjalistyczne poglądy... sława... sława... sława... i tak dalej. Wszystko to szalenie ważkie i wstrząsająco odkrywcze. Lecz czy jest coś jeszcze? Coś nieoczywistego? Márqueza fotograficzny portret, autorstwa Daniela Mordzinskiego. Tak, to jest.

Czekając na coś, starzec siedzi na krawędzi łoża rozległego jak latający dywan, co na nim w „Stu latach samotności” Cyganie przewozili nad dachami Macondo ciekawe ptasich perspektyw dzieci. Zmierzch. Cień na białym prześcieradle za plecami starca każe sądzić, że słońce za niewidocznym oknem, przez które starzec patrzy na koniec światła, stoi nisko, lecz nie trzeba zapalać sztucznych blasków. Jeszcze nie. Kule nocnych lampek są uśpione. Jeszcze tak.

Tyle. Resztki jasności, pustka łoża, klosze, stary człowiek, czekający na coś. Nic więcej. Samotność prawie doskonała. A kolory? Mało ich. Garnitur, buty starca – jak jego włosy: siwe. Biel prześcieradła i pasy brązu na śnieżnych poduszkach. Kolor drewna i szarość cienia na prześcieradle, przechodząca w czerń, co zdaje się nie mieć końca. A wszystko przygaszone, wystygłe, jakby przyprószone popiołem. Prawie doskonały chłód. I tylko jedna barwa pozostała żywa, gęsta, głęboka, ciepła. Żółć koszuli starego człowieka.

Kiedy Márquez był mały, babka Tranquilina sadzała go o zmierzchu na krawędzi łoża i szemrzącym głosem snuła opowieści o zmarłych, co nocami błąkają się po korytarzach domostwa, nasłuchują oddechów śpiących, dotykają klamek, i tak aż do świtu czekają na czułość, gdyż czują osamotnienie. To stanie się wielkim tematem Márqueza. Wyzna, że stronice, które zaczernił, są w istocie jedną księgą chłodnej samotności wszystkiego, głównie samotności śmierci. Tak.

Lecz w księdze tej nie ma goryczy rezygnacji. Kiedy w „Stu latach samotności” zbliża się koniec Cygana Melquiadesa – w szklance z jego sztuczną szczęką rozkwitają kruche, nie większe od paznokcia kwiaty. Są żółte. Gdy cieśla bierze miarę na trumnę Josego Arcadia Buendii, który w szalonym śnie wyśnił Macondo, pojawia się deszcz żółtych płatków. „Padały całą noc jak milcząca burza (...). Tyle ich spadło z nieba, że rankiem ulice były wyścielone grubym dywanem i trzeba było odgarniać kwiatuszki łopatami i grabiami, aby mógł przejść kondukt pogrzebowy”.

A kiedy zapytano Cataure’a, który kiedyś opuścił Macondo, uciekając przed plagą bezsenności, dlaczego wrócił, odpowiedział: „Wróciłem na pogrzeb króla”.

Kilka dni temu żegnano w Bogocie spalonego Márqueza. Ci, którzy wrócili, a wrócili wszyscy, długo bili brawo kupce popiołu w drewnianej skrzynce wielkości dzbanka na żonkile. Ktoś – może Cataure – na pożegnanie króla rozrzucił z dachu Pałacu Sztuki miliony kanarkowych kwiatów. Realność i fikcja, świat i opowieść o świecie, samotności zmyślone i prawdziwe – wszystko się przenicowało. Niby życie Márqueza i Márqueza słowa. To niczego nie wyjaśnia, nie, lecz jest blisko sedna. Jak portret Márqueza w żółtej koszuli, który w pokoju gasnących kolorów siedzi na krawędzi chłodnego łoża i czeka, patrząc przez okno na umieranie światła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski