MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ptaki uciekały ze strachu

Redakcja
W maju 1944 roku zarządzona została koncentracja wszystkich oddziałów AK w rejonie wzgórz Łysina - Kamiennik - Sarnulki - Grodzisko, a dwa miesiące później, w połowie lipca, doszło do brawurowej akcji odbicia z aresztu w Dobczycach podchorążego Andrzeja Woźniakowskiego ps. "Prawdzic". W biały dzień, na oczach zdezorientowanych Niemców, partyzanci rozbili więzienie i wyprowadzili kolegę. Ta bohaterska akcja spowodowała, że Niemcy zlikwidowali posterunki żandarmerii i policji granatowej w Dobczycach oraz Raciechowicach. Teren na południe od Raby w kierunku Gdowa, Łapanowa, Szczyrzyca, Kasiny został nazwany Rzeczpospolitą Raciechowicką.

Wspomina świadek pacyfikacji StanisŁaw Piechowicz

   12 i 18 września - dwie daty, dwie klamry: od euforii po rozbiciu przez partyzantów ze zgrupowania "Łysina" oddziałów niemieckiej żandarmerii na moście glichowskim do bestialskiej masakry ludności cywilnej w Lipniku i Wiśniowej.
   Zginęli wówczas mieszkańcy Wiśniowej, Lipnika, Czasławia, Węglówki i Smykania - 95 osób, w tym Bogu ducha winne dzieci (żeby wspomnieć półrocznego Jasia Warmuza z Wiśniowej, zabitego przez pijanych hitlerowców). Było 37 ofiar ze Smykania i Pogorzan.
   Od tamtych dni minęło 58 lat, ale apel poległych wciąż trwa. Żyją rodziny ofiar, których rany są nie do zagojenia. Żyją również cudem ocaleni świadkowie tragedii, a wśród nich człowiek, który ma obrazy tamtych dni pod powiekami. Niczym - jak pisał Krzysztof Kamil Baczyński - (...) szkło bolesne, obraz dni, które czaszki białe toczy przez płonącyce łąki krwi (...), _śni on na jawie tamte straszne obrazy.
   Siedzimy w domu wieloletniego dyrektora Szkoły Podstawowej w Wiśniowej Stanisława Piechowicza. Trudno uwierzyć, iż człowiek może aż tak dokładnie pamiętać to, co działo się przed ponad półwieczem...
   
- A jednak - mówi z przekonaniem Piechowicz - te wydarzenia pozostały we mnie. Mówiąc inaczej, one rosły wraz ze mną - we wrześniu 1944 r. miałem 10 lat. Proszę mi wierzyć, mniej pamiętam ostatnie lata niż te wojenne. To zostało niesamowicie skondensowane, a ponadto ja sam nie chciałem się tych obrazów pozbyć. Mimo okrucieństwa, mimo tragizmu.
   Słuchając wspomnień 68-letniego dzisiaj Stanisława Piechowicza miałem wrażenie, jakbym zasiadł w kinie i kadr po kadrze oglądał obraz tragedii. Z długiej "projekcji" wybrałem dwie sekwencje.
   
- W czasie II wojny światowej wraz z rodzicami_mieszkałem w Komornikach, na skraju wsi, blisko Raciechowic - wspomina Piechowicz. - Mama Maria wywodziła się z Lipnika, tata Ignacy - z Raciechowic. 12 września, kiedy rozgorzała bitwa na glichowskim moście, spotkałem po południu, ale w trakcie bitwy, partyzanta pytającego o Niemców. Tym człowiekiem był "Żółw", czyli - jak się potem dowiedziałem - Franciszek Mróz ze Skrzynki, który w 1950 r. został skazany na karę śmierci za współpracę z Leszkiem Miką z Gruszowa, pseudonim "Wrzos", i wyrok ten wykonano. Wówczas takie były dni, że na warkot niemieckiego samochodu uciekali nie tylko ludzie, ale i ptaki nawet.
   - Rankiem 12 września - kontynuuje Piechowicz - jeszcze przed bitwą widziałem w Raciechowicach - bo tam, w dworze u Rouppertów, pracował mój tata - Edwarda Kiełbusa, pseudonim "Grot". Pamiętam dobrze, że wypadł mu wówczas z kieszeni pistolet, a on się speszył widząc, że kilkoro małych dzieciaków zobaczyło broń. Zginął on kilka godzin później w czasie bitwy, której odgłosy docierały do Raciechowic. Słychać było strzały, uciekliśmy więc z mamą spod dębiny. Kiełbus dostał 7 kul w nogę, zginął nieco z boku mostu w Glichowie, pod gruszą rosnącą do dzisiaj.
   - Między 12 a 18 września trwała pacyfikacja Wiśniowej i okolic, działy się wówczas rzeczy przerażające, strach był dojmujący. Kilka tysięcy rozbestwionych Niemców, poirytowanych istnieniem Rzeczpospolitej Raciechowickiej, wszystkich i wszystko naokoło niszczyło. Sześć dni po masakrze, dokonanej 18 września, rodzice postanowili pójść do Lipnika, do krewnych mamy. Z Raciechowic do Lipnika ścieżkami jest jakieś 6-7 km. Mijając most w Glichowie - była wówczas słoneczna pogoda - widziałem brzegi rzeki zryte pociskami: wyglądały, jakby przed chwilą przeszło stado bydła. W potoku płynęła woda z krwią, kałuże krwi były jeszcze na kamieniach, natomiast poręcze mostu - strzaskane przez pociski; podobnie jak porastająca brzegi olszyna. Z rodzicami doszliśmy do Lipnika, z którego zostały jedynie dymiące ruiny. Mama miała tam rodzinę, ciotka i wujek jakimś cudem przeżyli ten pogrom. Pamiętam to doskonale - mieszkali w piwnicy wykopanej w ziemi, obok postawili szałas, bydło pasło się pod drzewami. W tych szałasach, stawianych w pośpiechu z ocalałych kawałków drewna, kamieni i gałęzi, ludzie mieszkali razem z ocalałymi krowami, które żywiły i dawały ludziom ciepło. Pamiętam dopalające się zgliszcza, czuję ten swąd. Ja w tym zdemolowanym Lipniku znalazłem w zgliszczach - jak mi się zdawało - wieczne pióro. Schowałem je do kieszeni, ucieszony, ale zobaczył to "pióro" starszy ode mnie kuzyn i wyjaśnił mi, że to niemiecki zapalnik od granatu...
   - Niemcy w tamtych dniach zgotowali na tym terenie piekło - konkluduje Stanisław Piechowicz. - Przez całe moje późniejsze życie - a 44 lata przepracowałem jako nauczyciel historii - ta pacyfikacja rosła ze mną. W żaden sposób nie mogłem się pozbyć wspomnień.
   Stanisław Piechowicz, zaspokajając nie tylko swoją historyczną pasję, przed czterema laty wydał książkę "W Wiśniowej i na jej granicach dawniej i dziś".
ANDRZEJ DOMAGALSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski