MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rocznica śmierci melona casaba

Redakcja
Hitchcock wiedział, że na mlask nożem dźganego melona ludzkość nie znajdzie dobrych słów, więc śmiał się już wtedy, gdy zabijał, nie wypuszczając kubańskiego cygara z ust.

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

Pół wieku temu Alfred Hitchcock zabił melona. Żeby to jednego! I żeby tylko melony! Dzień po dniu uparcie, metodycznie masakrował półtusze wieprzowe, na amen dziurawił wołowe polędwice i jagnięce uda, w sito zmieniał nerki cielęce, bycze wątroby, serca krowie, sarnie oczy, a dalej - wszystkie warzywa świata, niepoliczone jarzyny tudzież owoce, również owoce morza. Wytężał słuch, dźgał raz, drugi, trzeci, piąty, dziesiąty - i nic. Wciąż ostrzem w płot. Ciągle fiasko. Nie znajdował dźwięku, którego szukał.

Był początek roku 1960. Kręcił "Psychozę" - doszedł do sceny szczytowej. Niepokojący właściciel motelu Norman Bates (jak to się wśród filmowych krytyków oraz kucht-kinomaniaczek piszczy koturnowo, czyli bez sensu: rola życia Anthony'ego Perkinsa), przebrany za staruchę, morduje w łazience młodziutką Marion (Janet Leigh). Hitchcock gardzi banałem - nie chce widoku noża wchodzącego w biały kark. Chce tylko dźwięku - pragnie mózg widza zatrwożyć przez ucho, więc dzień po dniu tropi właściwy tembr. Szuka brzmienia żelaza dziurawiącego ludzkie ciało. Czeka na mlask śmierci. Szuka we wszystkim, co wilgotne, miękkie, jeszcze ciepłe, żywe. I nic.

Inny reżyser, najlepiej artysta naszych czasów, któryś z grona wyznawców najszczerszej prawdy w kinie, kapłanów idei sztuki stojącej jak najbliżej życia - nie miałby z tym problemu żadnego. Jakie tam mięsiwa! Jakie warzywa! Jakie jarzyny! Jakie gruszki i jakie meduzy bądź ośmiornice! Do kostnicy idziesz, pół litra stróżowi stawiasz, czekasz godzinę lub dwie, aż wyjęty z mrozu denat zmięknie, do sinego brzucha mikrofon przystawiasz, tasakiem rżniesz raz, drugi, trzeci, piąty, dziesiąty - i masz! Masz, bracie, mlask śmierci - jak żywy! I owszem, lecz Hitchcock zbyt potężnym był iluzjonistą, by się babrać w tandecie chamskiego realizmu. Wiedział, o czym mało kto dziś wie, że w istocie nieważne, jak jest na świecie naprawdę, za to ważne, jak się opowieść nakręci, a nakręcić trzeba tak, by po obejrzeniu ludzie nie umieli zapomnieć.

Szukał długo, kręcił uchem, odrzucał, marudził - aż po trupach fauny i flory doszedł do melonów we wszystkich odmianach. Nie było łatwo. Dziurawiony melon cantalupa? Nie to. Dźgany melon reticulatus? Też nie to. I dalej - nie, nie, nie, raz jeszcze nie. Wreszcie ostatni legł na pieńku. Melon casaba. Wydłużony owoc, gładki, o miąższu białym jak plecy Marion, białym i słodkim. Nóż runął. To było to. Mlask, którego do dziś nie da się zapomnieć. Co dalej? Dalej premiera "Psychozy". Premiera w połowie marca 1960, morze recenzji - i rechot czytającego je Hitchcocka.

Pisali o głębokim przesłaniu obrazu? O otchłani przemocy? O niepojętej czerni dna ludzkiego mózgu? O piekle transwestytów? Wzywali na pomoc Freuda, Younga, podświadomość, psychoanalizę, wszystkich świętych, diabły wszelkie i milionową armię intelektualizmów? Zapewne. A Hitchcock? "Dostał takiego ataku śmiechu - wspomina amerykański żurnalista Stephen Rebello - że aż musiał usiąść". Przypomina się stara wściekłość Ionesco na wymysły fachowców od sceny. "Nie jakimś bzdurnym teatrem absurdu się w swoich utworach przez całe życie zajmowałem, tylko sprawami dla człowieka najważniejszymi: życiem, miłością, śmiercią!". I te słowa, na kanwie wysokopiennych interpretacji jego dzieła "Krzesła" przezeń wyplute: "Tematem sztuki nie jest jakieś przesłanie ani porażki życiowe, ani moralna katastrofa starych, ale właśnie krzesła!". Tak, puste krzesła, nieobecność, brak, nic. To wszystko.

Puste krzesła w opowieści Ionesco, krótki, lepki mlask w "Psychozie" - rzeczy wieczne. Mlask, a kilka sekund przed - filcowa cisza damskich szat na ramionach lodowatego Normana, profil noża, szeroko otwarte oczy Marion, czekającej na zdumiewające ostrze. To albo cokolwiek innego. Obojętne. Hitchcock przez całe życie lepił w filmach ciało strachu. I czuł, że ludzie będą golema tego uważać za przeźroczystego, by dla spokoju świętego móc o nim nie mówić głośno - tak jak nie mówią o samotności opuszczonych krzeseł u Ionesco, tylko filozofują bezpiecznie. Zgrabne idejki dobrze koją. Wiedział, że na mlask dźganego nożem melona casaba ludzkość nie znajdzie dobrych słów, więc pewnie śmiał się już wtedy, gdy zabijał, nie wypuszczając kubańskiego cygara z ust.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski