MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sarmackie safandulstwo

Redakcja
Komisja Europejska wniosła powództwo sądowe przeciw Polsce. Kraje Unii miały półtora roku na wprowadzenie nowych europejskich praw strzegących wolności w sieci, bezpieczeństwa danych oraz uprawnień użytkowników telefonów wobec równie potężnych jak bezczelnych koncernów tel-kom. Czas wystarczający dla Anglików, Niemców, ba… nawet Greków. Jednak nie dla Polski.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Od tamtego "ostatecznego” terminu (to miał być maj 2011) minął kolejny rok, w trakcie którego płynęły z Brukseli przestrogi i ostrzeżenia. W końcu – na mocy traktatu lizbońskiego – przyszedł pozew sądowy, z żądaniem dotkliwych sankcji: 3,5 miliona euro grzywny za każdy miesiąc uporczywego łamania prawa europejskiego.

To ciekawy i wart dostrzeżenia przypadek działania Unii. Komisja występuje tu bowiem po części w roli regulatora rynku, po części – rzecznika naszych praw. Jest jak trybun ludu w rzymskiej republice, który ma prawną moc, aby stanąć po stronie słabszych, w imię sprawiedliwości i równowagi. Jesienią 2009 - gdy uchwalano nowe prawa - nie udał się niestety prawdziwy przełom: uwspólnotowienie całości reguł rynku telekomunikacyjnego. Uniemożliwił to sojusz prawicowych "suwerennościowców” z koncernami, czującymi doskonale, że własne narodowe rządy będą znacznie łatwiejszymi obiektami lobbingu i szantażu przeciw interesom klientów, niźli brukselska Komisja albo Parlament. I choć powołano europejskiego regulatora rynku ( BEREC), to jest on na razie raczej biurokratyczną i dość bezsilną instytucją, skoro rządom i koncernom udało się obronić anachroniczny prymat narodowych regulacji telekomunikacyjnych. Ale i tak należy mieć poczucie obywatelskiej wdzięczności dla europejskiej lewicy, która wspierana przez liberałów i zielonych niemal siłą wyrwała dla nas – użytkowników telefonów i Internetu – trochę podstawowych praw. Nie będzie więc mógł nam żaden polityk zablokować dostępu do Internetu pod byle jakim pretekstem (np. ściągnięcia pliku z muzyką), i to bez prawa do sądowej apelacji. Ma być potrzebna nasza zgoda, aby przesyłać nam sms-ami, albo mailem śmiertelnie nudny i oszukańczy reklamowy spam. Zaś gdy idzie o telefony, jest nadzieja, że koncerny przestaną nas szantażować niekorzystnymi dla nas umowami, albowiem mamy zyskać prawo do zmiany operatora w ciągu jednego dnia, z zachowaniem prawa do dotychczasowego numeru.

Wszystko to mieliśmy już posiadać co najmniej od roku. Dlaczego więc polskie władze pozbawiają nas uporczywie owych europejskich standardów? Premier Tusk zlikwidował niegdyś bez namysłu Komitet Integracji Europejskiej, który dawnymi laty nieustannie cisnął i gnębił administrację, a nawet parlament, aby sprawnie wprowadzały dorobek prawny Unii. Bez tego nasza administracja pewnie by na lata zablokowała polskie członkostwo. Jednak w pierwszym rządzie Tuska telekomunikacją zajmował się minister Grabarczyk, on więc winien jest obecnego zaniedbania. Choć z pewnego punktu widzenia trudno mieć doń pretensje, skoro kazano mu jednocześnie zbudować przed Euro autostrady, których nie zbudowano w ciągu poprzednich dwudziestu lat. Trzeba było premierowi aż czterech lat, kompromitacji wokół umowy ACTA i afery łapówkarsko-komputerowej w MSW, aby dojść do wniosku, że budowę dróg na Euro warto oddzielić od trudnej intelektualnie i newralgicznej w dzisiejszym świecie kwestii nowych regulacji Internetu i telefonii. Tak powstał w drugim rządzie Tuska resort ministra Boniego. Tyle tylko, że tworzono go z takim państwowym znawstwem i prawniczymi umiejętnościami, że do dziś dnia nie ma on podstaw prawnych dla swego istnienia. A w Sejmie toczy się awantura na ekspertyzy, czy to dobrze i konstytucyjnie, że od pół roku Boni nielegalnie ma ministerstwo, czy też przeciwnie – to fatalnie i na przekór konstytucji. Czy dzisiaj zatem Boni ma w końcu zająć się budowaniem zaniedbanych fundamentów społeczeństwa informacyjnego, czy też rozsądniej w jego przypadku jest awanturować się najpierw o własne administracyjne istnienie?

Polskie władze lubią posługiwać się europejskim sloganem, wtedy kiedy trzeba i kiedy nie trzeba. Ministrowie Tuska lubią głosić w różnych stolicach patetyczne mowy o europejskiej jedności i dramatycznie wołać o ratunek dla niej na łamach wielkonakładowych zachodnich gazet. Sam premier – jeśli już coś głosi – to raczej nie u nas, ale w Europie i o Europie. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w znacznej mierze to jest tylko europejski puder i makijaż. Bo tam, gdzie naprawdę Europa nadal zderza się z postsarmackim safandulstwem i bezhołowiem – Tusk i jego ministrowie okazują się Sarmatami z krwi i kości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski