MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Skąd, dla kogo, na co?

Redakcja
To naturalne, że finansowanie z budżetu państwa partii politycznych jest tematem wzbudzającym wielkie emocje. Po deklaracji premiera Donalda Tuska o woli rezygnacji ze środków publicznych i dokonania zupełnej zmiany systemu pozyskiwania pieniędzy na działalność partyjną sprawa ta znów znalazła się w centrum publicznej debaty.

Debaty o finansowaniu partii politycznych ciĄg dalszy

Przypomnijmy, że w III RP partie długo utrzymywały się tylko ze środków prywatnych. Otrzymywały jedynie zwroty kosztów kampanii parlamentarnych i prezydenckich. Od kilku lat partie zasilają ponadto środki z budżetu na bieżącą działalność, proporcjonalnie do wyników ostatnich wyborów sejmowych. Jednocześnie drastycznie i rygorystycznie ograniczono możliwość pozyskiwania środków prywatnych, a całość finansów partii korzystających z dotacji została poddana odpowiedniej kontroli. Że nie jest to kontrola będąca czystą formalnością, kilka partii boleśnie się już przekonało. To jasne, że obywatele w ogromnej większości nie życzą sobie, by koszty działania partyjnych aparatów były opłacane z ich podatków. Czy jednak protestując w tej sprawie postępują roztropnie?

Plusy, minusy

Finansowanie partii z budżetu ma kilka poważnych zalet. Aby jednak je docenić, musimy zgodzić się, że dobre funkcjonowanie demokracji wymaga działalności solidnie zorganizowanych i sprofesjonalizowanych partii politycznych. Są one demokracji potrzebne jak banki gospodarce rynkowej. To w partiach następuje definiowanie celów polityki państwa, to tu rodzą się koncepcje ustaw, szczegółowych polityk, to tu dokonuje się pozytywna selekcja kadr na stanowiska publiczne. Mówiąc szerzej - tu następuje formowanie politycznych elit. Zarówno z punktu widzenia bieżącego funkcjonowania państwa, jak i budowania jego przyszłości są to sprawy kapitalnej wagi.
Finansowanie partii z budżetu daje im ekonomiczną stabilność, a więc zdolność do planowania działalności, utrzymywania fachowego personelu, przeznaczania środków na systematyczne (a niekreowane "ad hoc") studia, ekspertyzy, szkolenia, a także działalność wydawniczą czy solidną dokumentację. Po drugie, ten model finansowania ogranicza niebezpieczeństwo korupcji i zmniejsza podatność ugrupowań politycznych na wpływ poszczególnych grup nacisku, w tym zwłaszcza grup biznesowych. Daje po prostu poczucie niezależności.
Do wad tego systemu finansowania partii politycznych należy zaliczyć osłabienie więzi organizacji z jej sympatykami, którzy czują się zwolnienia z obowiązku solidarnego łożenia na koszty działalności swoich przedstawicieli. Można mówić o pewnej "biurokratyzacji" działalności politycznej. Ponadto system dotowania skutecznie blokuje powstawanie nowych partii, gdyż do czasu kolejnych wyborów parlamentarnych i ewentualnego odniesienia w nich sukcesu wszystkie nowe ruchy są w nieporównywalnie gorszej sytuacji niż partie z zagwarantowanym dostępem do publicznych pieniędzy. Jedni powiedzą, że to szansa na upragnioną stabilizację sceny politycznej. Inni, że to jej zupełne zamrożenie. Nie sposób pominąć aspektu etycznego. W Polsce - w kraju chronicznego deficytu budżetowego i niedofinansowania wielu drażliwych dziedzin społecznych - zabieranie pieniędzy z budżetu na działalność partyjną ma w sobie coś niestosownego.

Dwie strony jednego procenta

Propozycja Platformy Obywatelskiej polega na zastąpieniu dotacji budżetowej dobrowolną darowizną. Chodzi o 1 procent podatku od dochodów osobistych. Zauważyć należy od razu, że chodzi o kolejny, "drugi", dodatkowy procent, aby finansowanie partii nie stało się konkurencją dla odpisów na rzecz organizacji pożytku publicznego (charytatywnych, religijnych, oświatowych czy kulturalnych). Zalety proponowanego rozwiązania są doskonale widoczne. Oszczędzamy środki budżetowe, a partie muszą w sposób ciągły zabiegać o przychylność wyborców, jakby co roku stawały do wyborów powszechnych. Obywatele finansują partie, gdy tego chcą i które chcą. Mogą co roku zmieniać swoje upodobania. Ponadto pewne jest, że w stosunku do dzisiejszego poziomu dochody partii będą znacząco niższe i będą one musiały mocno zacisnąć pasa. Trzy razy zastanowią się przed podjęciem nowej akcji billboardowej czy umieszczeniem reklamy w telewizji.
Ale i wady wcale nie są błahe. Trzeba by zapomnieć o poważnych pracach systemowych, analitycznych, programowych, o opłacaniu ekspertów. Także o zatrudnieniu profesjonalnego personelu, który trzeba będzie w znacznej mierze zastąpić wolontariatem. Już choćby dlatego, że dochody partii stałyby się mało przewidywalne. Toteż wszystkie partie będą zabiegać o poparcie tych, którzy płacą najwyższe podatki (oligarchów). I co mają zrobić partie bazujące na poparciu rolników, którzy - jak wiadomo - nie płacą podatku PIT, a więc nie mogliby odpisać tego jednego procenta. Nie ma co udawać; partie, które uzyskają poparcie bogatszych Polaków, znajdą się w sytuacji uprzywilejowanej.

Trzecie rozwiązanie

Czy jest możliwe znalezienie kompromisu pomiędzy skrajnymi modelami? Zanim przedstawię pod dyskusję pewne rozwiązanie, pragnę przypomnieć, że najlepiej zorganizowane partie wielkich krajów Unii Europejskiej dysponują zapleczem w postaci specjalnych fundacji. Niemieckich chadeków (CDU) wspiera Fundacja K. Adenauera, socjalistów (SPD) Fundacja F. Eberta, Liberałów Fundacja F. Naumanna, zielonych Fundacja H. Bölla. Swoje fundacje ma hiszpańska prawica z Partido Popular i socjaliści z PSOE. I to właśnie te fundacje są adresatami dotacji z budżetu. To one spełniają rolę think tanks - magazynów czy raczej laboratoriów myśli. Fundacje są intelektualnym zapleczem partii, także zapleczem edukacyjnym i formacji kadr. W Polsce jedynie PiS utworzył tego typu instytucję; jest to Instytut Sobieskiego wydający, doskonale zresztą redagowany, "Międzynarodowy Przegląd Polityczny". Relacje pomiędzy PO a zasłużonym Instytutem Badań nad Gospodarką Rynkową są nieporównywalnie słabsze i niebezpośrednie.
Zarówno objęcie władzy przed dwoma laty przez PiS, jak i obecnie przez Platformę odsłoniło poważne braki wyprzedzającej, systematycznej pracy analitycznej i programowej. Stawiam tezę, że jest to wynik braku solidnych instytucji w typie partyjnych fundacji. Finansujmy je zatem z budżetu; to się wszystkim opłaci, pod pewnymi wszakże warunkami. Warunek pierwszy: takie fundacje trzeba założyć. Warunek drugi: ich koszty muszą być daleko niższe niż dzisiejsze dotacje dla partii (może o połowę, a nawet więcej). Przypominam, że obecnie czołowe partie otrzymują z budżetu po trzydzieści kilka milionów złotych rocznie. Po trzecie - i może najważniejsze - wydatki fundacji nie mogą być kosztami bieżącej działalności partyjnej. Zatem koszt funkcjonowania aparatów partyjnych (biura, etaty, podróże), akcji medialnych, kampanii informacyjnych, zjazdów i kongresów, itp. pokrywane być winne ze środków uzyskanych dzięki dobrowolnym odpisom podatkowym.
Reasumując, w proponowanym modelu to nie partie otrzymywałyby pieniądze z budżetu, ale wskazane fundacje pracujące na ich potrzeby, ale w gruncie rzeczy także na potrzeby podniesienia merytorycznej jakości polskiej polityki w ogóle. Finansowanie partii pozostawione zostałoby obywatelskiej ofiarności członków i sympatyków. Ofiarności, co istotne, przejrzystej - w postaci składek członkowskich i dobrowolnych, ograniczonych limitem odpisów podatkowych.
Budżet zaoszczędzi, partie będą musiały powściągnąć wydatki i zadbać o szersze poparcie częściej niż tylko raz na cztery lata, ale nie utracą szansy na posiadanie poważnego zaplecza merytorycznego.
JANUSZ SEPIOŁ
Autor jest senatorem RP z ramienia Platformy Obywatelskiej, byłym marszałkiem województwa małopolskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski