MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Smak walatówki

Redakcja
Aby fajka była gotowa, trzeba wykonać co najmniej 70 operacji. Tylko przy dwóch - toczeniu i frezowaniu - można wyręczyć się maszyną; reszta - to najczystsze rękodzieło.

Waldemar Bałda

Waldemar Bałda

Aby fajka była gotowa, trzeba wykonać co najmniej 70 operacji. Tylko przy dwóch - toczeniu i frezowaniu

- można wyręczyć się maszyną; reszta - to najczystsze rękodzieło.

   Fajkarstwo to rzemiosło - choć z artystycznym sznytem, to jednak przecież rzemiosło. Ale... pewne zwyczaje zaczerpnęło jakby wprost z "Almanachu Gotajskiego"; przynajmniej tak jest w Przemyślu, gdzie fajkarze wywodzą sobie istne genealogie zawodowe. Każda wyrasta z tego samego pnia: oni wszyscy są ze Swobody.
   Ludwik Swoboda był Czechem, który ożenił się w Przemyślu i w Przemyślu został na całe życie. Nie mógł czuć się źle w mieście, które w austriackich czasach tworzyło prawdziwą środkowoeuropejską mieszankę narodowościową - ze wschodnią domieszką. Wielotysięczny garnizon forteczny tworzyli: Polacy, Austriacy, Węgrzy, Czesi, Słowacy, Chorwaci, Niemcy, obok nich, jako gospodarze, mieszkali Polacy, Żydzi, Rusini, Ormianie i całe mnóstwo spolszczonych przedstawicieli różnych nacji. Przybysz z Czech wtopił się w ten konglomerat bez trudu.
   Bez trudu nie znaczy jednak - bez śladu. Swoboda bowiem, z zawodu tokarz drzewny, pozostawił po sobie trwały ślad. Po ślubie z Marią Ochalik zbudował szybko dom i warsztat - w 1908 r. założył firmę o tasiemcowej nazwie Pierwsza Krajowa Wytwórnia Tokarska dla Wyrobów do Palenia. Wyrób Wszelkiego Rodzaju Cygarniczek, Fajek i Lasek Wiśniowych, ale że trudno było wymówić te słowa w należytym ordynku, prędko skrócił szyld do Pierwszej Krajowej Wytwórni Przyborów do Palenia.
   Ludwik Swoboda nie zaczął działać w pustce: Przemyśl miał bowiem zacne tradycje fajkarskie. Jak ustalił Ryszard Filar - o którym będzie jeszcze mowa, bo być musi - w 1870 r. tym fachem parało się w mieście 24 rzemieślników, 19 zaś pozostawało "biernych zawodowo". Dziesięć lat później czynnych było tylko trzech, biernych zaś - siedmiu. Co spowodowało taki spadek? Prawdopodobnie konkurencja wytwórni austriackich, zalewających rynki cesarstwa tanimi wyrobami.
   O sytuacji w latach 1880-1908 nic nie wiadomo - wiadomo tylko, że gdy Swoboda uruchomił swój zakład, przemyskie fajkarstwo weszło w okres renesansu. Pierwsza Krajowa Wytwórnia Przyborów do Palenia _rozwijała się pięknie, mistrz zatrudniał coraz to nowych uczniów. Jedni poprzestawali na roli wykonawców poleceń, inni wyzwalali się, usamodzielniali. Ale drugiego takiego ucznia jak syn piekarza Ludwik Walat - nie miał: równie utalentowanego i przedsiębiorczego.
   Po śmierci mistrza, zmarłego w 1941 r., to właśnie Walat zarządzał jego zakładem, w którym oprócz fajek i cygarniczek wytwarzano również... gięte laski dla inwalidów wojennych oraz ćwiczebne granaty dla Wehrmachtu. Potem rządy przejęła wdowa po Swobodzie - ale udało się jej doprowadzić firmę tylko do 1945 r. Wtedy "_Pierwsza Krajowa
" ogłosiła upadłość.
   Walat nie został bez pracy. Założył własny zakład, do którego po jakimś czasie zaczął przyjmować braci: Jana, Michała, Mieczysława; w rodzinne ślady poszedł także Tadeusz. Spółka Ludwika i Jana działała do 1958 r. - wtedy bracia rozdzielili się. Ludwik pracował sam, Jan utworzył spółkę z Michałem, a rok wcześniej osobny zakład powołali Mieczysław i Tadeusz.
   Walatowie zdominowali przemyskie fajkarstwo. Chociaż równolegle rozwijała się druga "linia", wyrosła ze Swobodowego pnia, zapoczątkowana przez innego wychowanka starego mistrza Wiktora Winiarskiego, to jednak jakość, mnogość odmian, staranność wykonania wyrobów braci sprawiła, że w fajczarskim światku wystarczyło powiedzieć "walatówka", a każdy dobrze wiedział, w czym rzecz: że to ekstrafajka z Przemyśla.
   Swoboda i Walatowie specjalizowali się w bruyerkach, fajkach z wrzośca o łacińskiej nazwie Erica corborea, zawdzięczających nazwę Szwajcarowi, który odkrył walory użytkowe tej rośliny. Do produkcji wykorzystuje się jej bulwy, narastające na korzeniach i osiągające do metra średnicy. Drewno to jest twarde, wytrzymałe, odporne na wysoką temperaturę; jak twierdzą smakosze, tytoń, żarzący się w takiej fajce, ma niezrównany aromat...
Ale dawni mistrzowie byli elastyczni: ceny bruyerek nie zaliczały się do niskich, przeto równolegle wytwarzali fajki z dzikiej gruszy. Też dobre - za to znacznie tańsze...
   - Bo fajkę można zrobić ze wszystkiego - zapewnia Ryszard Kulpiński. - Z drewna, gliny, pianki morskiej, porcelany.
   Kulpiński jest w prostej linii następcą Ludwika Walata. Przyszedł do terminu w jego warsztacie w 1956 r. i został wierny mistrzowi do końca. Walat miał dwóch takich ulubionych uczniów: Kulpińskiego właśnie i drugiego Ryszarda, Filara. Nauczył ich fachu, wyzwolił, a w 1980 r. przyjął do spółki, w której po równo podzielili się udziałami. Przed śmiercią (zmarł w 1981 r.) zapisał wspólnikom swoją część - prosił tylko, aby zatrzymali pamięć o nim w nazwie: chciał, aby nadal sygnowali produkty nazwiskiem "L. Walat". I byłoby tak niechybnie do dziś, gdyby nie sprzeciw braci zmarłego. Pomimo istnienia testamentu, Kulpiński z Filarem musieli zrezygnować z posługiwania się tradycyjnym stemplem: nie mieli pieniędzy na sądowe dochodzenie swego... W 1984 r. założyli firmę "Kulpiński - Filar", a po dwóch latach rozdzielili ją. Mieszkają po sąsiedzku, w tym samym bliźniaku na Zasaniu, przyjaźnią się, współdziałają, ale pracują na własne konta.
   "Obyś żył w ciekawych czasach" to wprawdzie przekleństwo chińskie, jednak Kulpiński nie uważa, aby to, co go w życiu spotkało, zasługiwało na nazwanie przekleństwem: jeśli o fajkarstwo chodzi, trafił na bardzo ciekawy okres. Był na przykład przy tym, jak powracało się w tym rzemiośle do wrzośca. To historia ciekawa, warto ją przypomnieć.
   - W pięćdziesiątych latach próbowano upaństwowić fajkarstwo - wspomina. - W Przemyślu powstały Zakłady Przemysłu Terenowego: miały zniszczyć prywatne firmy. Państwo sprowadziło dla nich z zagranicy maszyny i surowiec, dziesięć tysięcy kostek wrzośca włoskiego. Próbowali coś z tym zrobić, ale nie dali rady. Zmarnowali tylko cztery tysiące. Resztę sprzedano Walatowi. Trochę się obawiał, ale zachęciliśmy go: że przecież musi pamiętać, jak robili takie fajki u Swobody... Wystarczyło nam surowca na dwa lata.
   Ten nieudany eksperyment PRL-owskich organizatorów życia gospodarczego spowodował więc renesans bruyerek. A że to nazwa cokolwiek niewygodna, do powszechnego użytku weszła łatwiejsza: "walatówka".
   Trzej wspólnicy nawytwarzali się tych fajek niezliczoną ilość. "Podpięci" sprytnie pod hasło produkcji antyimportowej, mogli korzystać z surowca albańskiego, sprowadzanego za pośrednictwem "Jubilera", potem "Pagedu". W takiej misji, zakończonej podpisaniem kontraktu, uczestniczył w 1980 r. Kulpiński; dzięki temu wielkość dostaw zwiększyła się do tego stopnia, że szybko wzrosła liczba wytwórni fajek. Ale niekwestionowany prymat wiódł wśród nich zawsze zakład Ludwika Walata, nazywanego powszechnie "królem fajki". A także "lekarzem fajek": warszawscy fajczarze nazywali warsztat Walata, Kulpińskiego i Filara "kliniką", bo nie było wady wyrobu (cudzego, sami nie wypuszczali niedoróbek!), której nie potrafiliby usunąć.
   - Czy Walat palił? Palił, palił - zapewnia Kulpiński. - Dlatego nie rozgłaszaliśmy, że zmarł na raka płuc... Nie chcieliśmy złej reklamy. Ja też paliłem fajkę: równe 25 lat. A już mija 12. rok jak nie palę... A mój sąsiad Filar nie pali wcale.
   Kulpiński jest rozmiłowany w profesji, w której doszedł do absolutnych szczytów. W 1985 r. uzyskał prestiżowy tytuł "mistrza rzemiosła artystycznego", nadany przez Ministerstwo Kultury i Sztuki - ale wcale nie mniej ceni sobie, że dzięki temu fajkarstwo zakwalifikowane zostało do grupy rzemiosł artystycznych. Bo trzeba wiedzieć, że przez wiele lat fajkarze byli traktowani jak ni to pies, ni wydra: zaliczano ich do kategorii... "przetwórstwo tworzyw sztucznych". Od fajczarzy natomiast - tu pasuje podkreślić: że fajczarz fajkę pali, natomiast fajkarz ją wytwarza - dostał też nieoficjalny, ale ważny tytuł: Ryszard I. Ryszardem II został jego przyjaciel i sąsiad - Filar.
   Do branży, w której osiągnął tak wiele i tak wiele znaczy, wszedł - jak to często bywa - przypadkiem. Syn rymarza miał być tokarzem metalowym. I pewnie zostałby nim, gdyby szkoły zawodowej, w której zaczął naukę, nie przeniesiono z Przemyśla do Rzeszowa. Czuł się tam źle, bo przemyślaków lekceważono; po trzech tygodniach zamiatania hali i czyszczenia maszyn zrezygnował, wrócił do domu. A że w Przemyślu akurat syn sąsiadki, terminujący u Ludwika Walata, szedł do wojska, zwolniło się miejsce dla ucznia. Więc - wskoczył na nie i tak już został: 25 września minęło 47 lat odkąd zaczął pracę. W 2006, jak dożyje, zamierza wydać album, dokumentujący jego zawodowe dokonania.
   Bo to fach zaiste artystyczny, choć mający w sobie też wiele z najwyższej klasy rzemiosła precyzyjnego. Aby fajka była gotowa, trzeba wykonać najmniej 70 operacji. Tylko przy dwóch - toczeniu i frezowaniu - można wyręczyć się maszyną; reszta to najczystsze rękodzieło. A już kiedy robi się "autografy", zadanie jest wyjątkowe. Autograf to fajka wytwarzana na zamówienie kolekcjonera, w pojedynczym egzemplarzu. Jeśli zwykła bruyerka kosztuje maksimum kilkaset złotych, za autograf trzeba zapłacić i dwa tysiące. Zleceniodawca może zastrzec sobie wzór - wtedy kosztuje to drożej - a jeśli nie, fajkarz ma prawo go powielić.
   Każda sztuka jest starannie - ręcznie! - kitowana (bo zawsze w kostce trafi się jakiś kamyk albo ziarnko piasku), polerowana i woskowana najtwardszymi woskami. Z lakierowania przemyscy rzemieślnicy zrezygnowali już w latach siedemdziesiątych. Ryszard Kulpiński ma kolekcję 168 wzorów - jeden model występuje najczęściej w dwóch odmianach, gładkiej i korowanej.
   Do produkcji mistrz sprowadza wrzosiec z Korsyki, Hiszpanii, Włoch; trochę tylko z Albanii - bo tam nie ma teraz z kim gadać. A szkoda, bo albański surowiec jest czystszy, bez ubytków, w większych kostkach, z których można modelować ładne kształty - no i tańszy. Włoskie i hiszpańskie wrzośce są z kolei jakościowo lepsze, bardziej wewnętrznie zbite, o ładniejszym usłojeniu. Z jednym nie ma najmniejszego problemu: nie trzeba już osobiście jeździć za granicę, wystarczy zamówić: przez telefon albo Internet. Świat się skurczył...
Do tego dochodzą ustniki: akrylowe albo ebonitowe, a w wyjątkowych przypadkach ze szlachetniejszych materiałów, kła morsa na przykład albo rogu łosia - stemplowane literką K w kółku. Porządny fajczarz zamawia sobie jeszcze akcesoria: stojak, wycior, ubijacz. Owszem, te przybory mogą być metalowe, ale ręcznie wykonane z wrzośca mają przecież większy urok.
   Duża część produkcji Kulpińskiego trafia do prywatnych zbiorów. Dla kolekcjonerów ze Szczecina zrobił np. komplet wzorów "walatówek". Oryginały, które miał, przekazał do muzeum urządzonego w niedoszłej wieży ratuszowej w Przemyślu. W marcu wykonał jedno ze swoich najdoskonalszych dzieł: pamiątkową fajkę dla Jana Pawła II. Cybuch otoczony ażurową siatką, ustnik z kła morsa, stojak w kształcie przemyskiego zamku. Całość opakowana w etui, kryte białą skórą. - To nic, że papież nie pali - uśmiecha się. - To taka pamiątka.
   Siedział przy tej robocie trzy tygodnie, robił trzy jednakowe egzemplarze naraz. Zawsze tak postępuje: do ostatniej chwili nie ma bowiem pewności, czy coś się nie zdarzy nieprzewidzianego... To też uroda tego fachu: bo przecież w gruncie rzeczy każda fajka jest wyjątkowa, a każda praca niepowtarzalna.
   O przyszłość się nie troska. Warsztat przeznaczył dla córki - Katarzyny. - Ma dziewczyna predyspozycje - ocenia. - Uczyła się przy mnie. Prowadzi mi księgowość, a w wolnych chwilach sama robi fajki. Jak odchowa dzieci, szybko dojdzie do kwalifikacji.
   Można się spierać, kogo przyjdzie kiedyś uznawać za sukcesora w prostej linii mistrza Wincentego: Katarzynę z Kulpińskich, ewentualnego dziedzica zakładu Ryszarda Filara czy może jego usamodzielnionych już uczniów Bartłomieja Antoniewskiego i Tomasza Samsela? A może kogoś z bocznej linii, wyrosłej z zakładu Wiktora Winiarskiego: Czesława Partykę, Zbigniewa Bednarczyka, Mariusza i Artura Bednarczyków?
   Ale to w końcu nie jest najważniejsze. Bo najważniejsze, że rzemiosło, które daleko odeszło od typowego powtarzalnego rękodzieła, które niepostrzeżenie zbliżyło się do najczystszej rzeźby, będzie trwać... Przynajmniej w Przemyślu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Inflacja będzie rosnąć, nawet do 6 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski