Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkolą bezdomne psy i wychodzą na ludzi

Anna Agaciak
Wiesław szkolił kundelka Hanoi, którego adoptował
Wiesław szkolił kundelka Hanoi, którego adoptował fot. archiwum
Inicjatywy. W Areszcie Śledczym w Podgórzu od trzech lat jest realizowany program „Z własnej woli skazany na psa”. Dzięki niemu kilkanaście czworonogów z azylu zyskało nowe, lepsze życie.

Dla Wiesława przekroczenie bramy azylu było wstrząsem. Zobaczył setki smutnych, szczekających, pozamykanych w boksach psów, usiłujących zwrócić na siebie uwagę ludzi. _– Pomyślałem, że to ironia losu, że one podobnie jak my siedzą w więzieniu. Tylko my za karę, a one za niewinność. Trafiły za __kraty przez ludzi _– wspomina.

Wiesław jest jednym z osadzonych w podgórskim areszcie, który uczestniczyli w trzeciej edycji programu dotowanego z Norweskiego Mechanizmu Finansowego. Wiesław jest też jedynym, który adoptował psa po zakończeniu programu.

Starsza szeregowa Monika Szewczyk wspomina, że wszystko zaczęło się w 2013 r. w Areszcie Śledczym w Hajnówce. – To oni pierwsi w kraju ruszyli z programem „Przyjaciele, czyli pies w celi” _– opowiada. – _Zaprosili naszych wychowawców do siebie i zarazili tym pomysłem. Uznaliśmy, że ten program pozwoli naszym osadzonym się wyciszyć i __nauczy ich odpowie- dzialności.

Dziś zajęcia są już realizowane w siedmiu polskich więzieniach.

Trudne początki
Zasada jest taka: osadzeni lubiący zwierzęta, przebywający w areszcie w systemie półotwartym, z niewielkimi wyrokami, popołudniami uczestniczą w warsztatach teoretycznych i praktycznych. Trenerzy uczą ich, jak dogadywać się z psem i jak podnieść... jego wartość. Przez kilka miesięcy pod okiem fachowców będą uczyć czworonogi zasad psiego savoir-vivre’u. Wychowane psy z azylu, potrafiące m.in. siadać, dawać łapę na komendę, a nade wszystko pięknie chodzić na smyczy, dużo łatwiej znajdują nowe domy.

W Krakowie osadzeni dojeżdżali do schroniska dwa, trzy razy w tygodniu. Za kilka dni w Podgórzu rusza czwarta już edycja programu. Wychowawcy liczą, że nie ostatnia.

Trzy lat temu osadzeni podeszli do pomysłu wychowawców bardzo ostrożnie. Nie garnęli się do tych zajęć. Udało się jednak wybrać ośmiu kandydatów. Choć zapewniali, że lubią zwierzęta, zadawali trenerom mnóstwo pytań. Na przykład o żywienie psów. Niektórym trudno było uwierzyć, że psa nie karmi się… ziemniakami. Przecież u nich na wsi w ten właśnie sposób żywiło się czworonogi. Poznawali także psią mowę ciała, np. co oznacza podkulony ogon, co położone uszy, a co ziewanie. Gdy uczestnicy programu zdobyli już teoretyczną wiedzę o psiej naturze, mogli rozpocząć właściwe zajęcia: tresurę psów pod okiem trenera. Mieli na swe zadanie 60 godzin.

Więźniowie nie wybierali sobie psów w schronisku. To trenerzy wskazywali wybieg, z którego wszystkie psy szły na szkolenie. Trenerzy dopasowywali także psy do skazanych. Pilnowali, aby psy nie miały więcej niż 3 lata.

Radość i łzy
Pierwsze spotkanie psów i więźniów nie było obiecujące. Psy myślały, że idą na spacer z wolontariuszami, były zdezorientowane. Od drugich zajęć zaczynała się praca i nawiązywanie więzi. Niejednemu osadzonemu zakręciła się łza w oku, gdy na trzeciej wizycie psy rozpoznawały ich z daleka i szalały z radości ze spotkania.

– Podczas zajęć więźniowie uczyli psy posłuszeństwa. Robili to, nagradzając za __dobre zachowanie, nigdy zaś nie stosując kar – opowiada Monika Szewczyk. – Zobaczyli, że łagodnością, konsekwencją i __zabawą mogą zdziałać prawdziwe cuda.

Po pierwszej edycji sława o programie rozniosła się szerokim echem po areszcie i przed pokojem rekrutacyjnym ustawiło się kilkudziesięciu wytatuowanych mężczyzn, pragnących jeździć do azylu. Tymczasem miejsc jest maksymalnie osiem. Dostają się więc do programu w nagrodę.

Wrażliwy twardziel
Wizyty w azylu zmieniają uczestników. Wychowawcy zauważają, że „twardziele” stają się tkliwymi wrażliwcami. Każdy stara się coś zawozić swym ulubieńcom, np. najlepsze kąski ze stołówki.

– Zaczęły z nich wychodzić dobre uczucia, a przecież to mężczyźni, którzy mają na kontach rozboje, drobne kradzieże, niepłacone alimenty – mówi pani Monika.

Wiesław sądził, że uczestnictwo w programie będzie po prostu odskocznią od zakładu karnego. Odpoczynkiem od ciężkiej atmosfery tego miejsca. Choć od dziecka lubił zwierzęta, nie przypuszczał, że tak mocno się zaangażuje. Tymczasem był „ugotowany” już na pierwszych zajęciach w azylu. Zobaczył wesołego, kudłatego kundelka i przepadł. – Żal mi go było, taki młody, a za kratami, musiałem coś zrobić – opowiada mężczyzna. – _Mieszkam na wsi, psa akurat nie mamy, więc pomyślałem, że trzeba przekonać żonę i syna. Zadzwoniłem, zacząłem opowiadać o Hanoi i dali się urobić _– śmieje się Wiesław.

Mężczyzna przekonał pracowników azylu do adopcji. Zabrał psa podczas przepustki. Hanoi pokochał członków rodziny. I zaczął... szczekać, a w schronisku nigdy tego nie robił. Teraz poczuł, że ma dom, którego musi strzec. Na pana trzeba jeszcze poczekać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski