18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tak się kiedyś handlowało w Krakowie

Redakcja
Targ na placu Szczepańskim w Krakowie, lata 20. FOT. ARCHIWUM
Targ na placu Szczepańskim w Krakowie, lata 20. FOT. ARCHIWUM
W samym sercu Zwierzyńca, pośrodku świata mojego dzieciństwa, leżał plac Na Stawach, odmienny od dzisiejszego, bez wiszącego nad nim biurowca, za to z buchającą z końskich pysków parą, ze zbitą masą pachnących sianem wozów, z dzwoneczkami sań, łoskotem baniek na mleko, z zapachem kiszonej kapusty i zimowych jabłek, z kramami jak Pan Bóg przykazał, a nie dzisiejszymi budyneczkami...

Targ na placu Szczepańskim w Krakowie, lata 20. FOT. ARCHIWUM

TARGOWISKA * Plac Na Stawach - serce Zwierzyńca * Knajpa, która wjechała do Literatury * Przekupka i generał * Baba w kojcu * Kleparz, Plac Szczepański i głąbiki z Czarnej Wsi

Chodziło się tutaj po owoce, po jarzyny, po ziemniaki, po żur (ach, co to był za żur!), który przekupki czerpały z wielkich blaszanych baniek. I po cielęcinę się chodziło, i po kiełbasę z niedalekich Liszek - sprzedawane nielegalnie, ukryte pod sianem, pod workami z końskim obrokiem. A kiedy Wisłą zaczęły płynąć ławice martwych ryb, kiedy woda z kranu buchała odorem fenolu, my, dzieci, chodziliśmy na plac po wodę. Przed pompą ustawiała się długa kolejka, z bańkami, wiadrami, nawet z garnkami i było jak w małym dziewiętnastowiecznym miasteczku Tomka Sawyera.

Jeżeli plac był sercem dzielnicy, to sercem placu był bar, bar "Na Stawach". Buchający gwarem, kwaśnym zapachem kapusty i piwa, wonią sznyclowej i kaszankowej smażeniny, tytoniowym dymem. Siedziba zwierzynieckich kindrów, łaziorów, andrusów. I właśnie dzięki tej knajpce plac Na Stawach wszedł do polskiej literatury.

Knajpce przydałby się Bohumil Hrabal, tak jak dzielnicy przydałby się Marek Nowakowski. Na szczęście zjawił się, błądzący kiedyś po Łemkowynie, po opustoszałych cerkiewkach, Jerzy Harasymowicz. Zjawił się, napatrzył, nasłuchał i napisał kilka wierszy, które rozsławiły bar na całą Polskę.

Nie było to łatwe. Po pierwsze - musiał postawić. I to dużo - sto piw! Po drugie - jak już powstały wiersze, zaczęły się kłopoty, ale z czym wówczas nie było kłopotów!

Kłopot pierwszy - Czarny Czesiek:

Życia się snuje czarny dym

Tu Czarny Czesiek rządzi     wiele zim

Tu jest wszystko wokół

    cześkowe

Kłaniają się grzecznie goście

    nieznajome

Poemat "Bar na Stawach" ukazał się w "Kulturze", bo warszawskiej cenzurze Czesiek, nawet Czarny, zupełnie się nie kojarzył. Kojarzył się natomiast w Krakowie. Poszedł po mieście hyr, że Harasymowicz pozwolił sobie na śmiałe i szydercze aluzje. Ówczesny pierwszy sekretarz miał na imię Czesław, niewątpliwie był czarny, o nieco ormiańskiej urodzie, i rządził wiele zim. Niewątpliwie też kłaniali mu się grzecznie goście nieznajome. Naród rzucił się do kiosków - a w kioskach nie ma "Kultury"... Jedni powiadali, że już wykupiona, inni - że z "Ruchu" wycofano nakład. Podobno wycofano...

Nawiasem mówiąc, Czarny Czesiek był autentyczną postacią, w rzeczywistości nazywał się Czesław Zając. Także wprost ze zwierzynieckiego półświatka do wierszy Harasymowicza zawędrowali inni: Belmondo, Rufino, Maks zwany Wózkiem lub Wujem, stary wózkarz, jakich nie brakowało na Zwierzyńcu. Wózek - płaska platforma, na dwóch kołach, z dyszlem, stary obity wózek, był dla nich jedynym majątkiem, narzędziem pracy, czasami nawet domem. Dla Maksa też. I kiedyś, gdy mocno zmęczony zasnął pod brezentową plandeką, już się nie obudził. Po trzech dniach ktoś, zaniepokojony brzękiem much, podniósł brezent...

Plac Na Stawach jest młody, zwłaszcza jak na Kraków. Jeszcze na początku XX wieku rozciągały się tutaj rybne stawy, należące do sióstr norbertanek, wśród nich staw zwany Sasorskim od nazwiska znanej krakowskiej rodziny rybaków. Co innego stare targowiska: plac Szczepański, Stary Kleparz (jest jeszcze Nowy), Mały Rynek, no i przede wszystkim krakowski Rynek Główny, place, na których od dawna królowały przekupki, baby zadzierzyste, pyskate, bezczelne. Takie jak Kraszeska z czasów Rzeczypospolitej Krakowskiej, z uciechą wspominana przez Sobiesława Mie-roszewskiego:
Stara przekupka, kłótnica i przy tym pijaczka. Krzykami swymi i wywoływaniami zakłócała spokój mieszkańców Krakowa, skutkiem czego w nieustannej zostawała kolizji z rewizorem policji Długoszewskim, który ją z oka nie spuszczał, do porządku przywoływał, gromił ostrymi słowy, a gdy i to nie pomagało, do kozy pakował. Ale i perspektywa kozy nie zdołała ugiąć hardego animuszu tej sekutnicy, bo i wtedy, kiedy ją dwóch policjantów na rozkaz Długoszewskiego prowadziło do kozy, ona jeszcze mu się przedrzeźniała, wyśpiewując ulubioną piosneczkę:

Siekiereczka z toporzyskiem,

Długoszewski z krzywym

    pyskiem.

Takie były krakowskie przekupki. Jednak kiedyś trafiła kosa na kamień. Generał Grabowski, postać nieco tajemnicza, miał podobno wtrącić się w zwadę pomiędzy Kraszeską a jej koleżanką. Wytworny wojskowy zaczął tłumaczyć rozpyskowanym babom, że paniom nie przystoją takie swary i taki język, a wtedy Kraszeska wypaliła: "Całuj mnie w..." Generał nie stropił się, odpowiadając "A dlaczego nie, jeśli tłusta, biała, umyta". Podobno przekupka, wtedy jeszcze młoda i ponętna, zapomniała języka w gębie. Może pierwszy i ostatni raz w życiu...

Chyba propozycja całowania w pewną część ciała była dość powszechna wśród krakowskich przekupek, skoro Władysław Broniewski odnotował w swych wspomnieniach taką scenę:

...źródło niepowtarzalnych recitali gwarowych stanowiły dialogi sąsiedzkie, wybuchające na tle walki konkurencyjnej o nabywców.

- Pani Janowa, nie jesteś nawet godna mnie pocałować w ...

- Niegodna jestem?! Godna jestem, pani Michałowa, godna jestem!

Nie inna była legendarna żona legendarnego krakowskiego czarnoksiężnika, pana Twardowskiego, który wdał się w paktowanie z diabłem i źle skończył. Według znanej opowieści Twardowski miał się ożenić z niejaką Kłótnicką herbu Zadora - i nazwisko, i klejnot są wyraźną aluzją do charakteru tej paskudnej baby. Trzeba jednak przyznać, że mistrz czarnej magii odpłacał się swej małżonce pięknym za nadobne - kiedy dzięki czartowskim pieniądzom przemierzał Rynek w pięknej karecie, kazał pachołkom tłuc gliniane garnki, którymi jego połowica handlowała przed kościołem Mariackim.

Trzeba dodać, że niegdyś przekupki mogła spotkać sankcja - niezbyt bolesna, ale hańbiąca i przede wszystkim dająca wiele uciechy gawiedzi - kara kojca. Skazaną babę pakowano do og-romnego kosza, z którego sama musiała się wydostać. Wyobraźmy sobie kosz pełen wrzasku, toczący się po błotnistej nawierzchni Rynku, pauprów ciskających w skazaną czym popadnie, chóralny śmiech gapiów...

Przekupki lubiły wypić, bo wymagała tego ich praca - pod gołym niebem, na ziąbie i deszczu. Tak było na Rynku, tak było na pobliskim placu Szczepańskim, który obsiadły liczne "kawiarnie" i na Małym Rynku, gdzie spragnione panie odwiedzały "Barbera", czyli słynny szynk Barberowskiego, w którym krzepiły się herbatą z rumem, aby później podśpiewywać:

Czym to ja niegodna,

czy to ja marnuję,

że kubek wypiję,

jak na to pracuję.

Jeszcze trwa - chociaż zmieniony, podobnie jak plac Na Stawach - Rynek Kleparski, zwany Starym Kleparzem. Rzeczywiście jest stary, prawdopodobnie został wytyczony w 1366 i stanowił centrum odrębnego miasta, Kle-parza. Jeszcze w 1803 roku stał na nim - w miejscu dzisiejszej szkoły - kleparski ratusz, a sam plac, z czasem okrojony do dzisiejszych rozmiarów, niegdyś wielkością (obejmował także dzisiejszy plac Matejki) zbliżał się do krakowskiego Rynku.

Plac Szczepański nie jest tak sędziwy jak Stary Kleparz, ale nikt już prawie nie pamięta, że ten niegdysiejszy parking, od niedawna miejski salon, kiedyś tętnił targowym życiem. Zanim na początku XIX wieku wytyczono plac Szczepański (pierwotna nazwa, plac Gwardyi Narodowej, nadana w 1811 roku, nie przyjęła się) stał tutaj kościół św. Szczepana, kościół św.św. Macieja i Mateusza oraz budynki należące do jezuitów. A później zapanowały przekupki, handlujące wszystkim, co rosło w pod-krakowskich wsiach, dzisiaj połkniętych przez miasto. Także sławne głąbiki z Czarnej Wsi, ponoć specjał niedościgły.

Andrzej Kozioł

Dziennikarz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski