MKTG SR - pasek na kartach artykułów

To był przełom

Redakcja
Dziesięć lat temu zaczęła pracę pierwsza w Polsce komisja śledcza do sprawy afery Rywina. To w rezultacie jej pracy powstała diagnoza „wielkiego przebudzenia społecznego”. A także zrodził się ostatni – jak dotąd – całościowy plan naprawy państwa.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Dziś wiadomo, że wielkiego przebudzenia tak naprawdę nie było, a plan naprawy państwa spalił na panewce i uleciał z dymem. Kluczowe wybory roku 2005 okazały się mieć niską frekwencję. A wielka mobilizacja wprawdzie nastąpiła, ale dopiero dwa lata później, kiedy Tusk wypowiedział wojnę na śmierć i życie Kaczyńskiemu i jego idei Czwartej Rzeczypospolitej. Dopiero wokół tej kwestii, czy Tuskowi uda się zabić Kaczyńskiego i złamać kręgosłup Czwartej Rzeczypospolitej, nastąpiła gwałtowna polityzacja Polaków, pełna nieudawanych, czasem wściekłych namiętności. Statystyki wyborcze są dobrą szkołą chłodnego i krytycznego spojrzenia na samych siebie. W 2005 roku PO i PiS, walczące wtedy o naprawę kraju, miały razem sześć milinów wyborców. Dwa lata później, kiedy już tylko waliły się cepami po łbach – zdobyły ich aż dwanaście milionów.

Ale pomimo to tamten moment miał się okazać jednym z węzłów polskiej najnowszej historii. Wówczas żyliśmy w przeświadczeniu, że na naszych oczach rozpada się cały paradygmat dotychczasowej polskiej polityki. Że za chwilę nastąpi coś na kształt zamachu majowego, który nie tylko zepchnie ze sceny większość dotychczasowych aktorów, ale wprowadzi do polityki całkiem inne niż dotąd reguły. Kwestią numer jeden całej polityki stało się podniesienie standardów. Sam chętnie używałem wtedy terminu „uszlachetnienie demokracji”, dla określenia własnych zamierzeń. I mimo że nie miało dojść do żadnej sanacji polityki ani reformy państwa, to jednak tamta intuicja głębokiego przełomu, okazała się trafna. Tyle że jak zwykle w historii, dokonał się on inaczej, niż się wtedy spodziewaliśmy.

Rozsupływanie afery przez komisję śledczą doprowadziło przede wszystkim do skłócenia i podziału SLD. Z tamtego konfliktu postkomuniści nigdy już nie mieli się podnieść. Działali wtedy pod wpływem błędnej diagnozy „wielkiego społecznego przebudzenia” i spodziewali się strasznego ludowego gniewu z powodu licznych grzechów Millera. Więc postanowili go rzucić wilkom na pożarcie. Sam Miller nie potrafił zapanować nad swoją partią, a dla jego licznych wrogów na lewicy, afera stała się wymarzoną okazją do pozbycia się go. Tomasz Nałęcz, który został szefem komisji po to, aby ochraniać interesy partyjne, nagle udzielił przyzwolenia, aby na jego oczach dokonywała się spektakularna dewastacja SLD. Na swoją zgubę postkomuniści zachowali się zupełnie odmiennie, aniżeli w przełomowych latach 1989/1990. Wtedy zaatakowani przez szalejącą burzę historii, zbudowali wspólną szalupę ratunkową i zgodnie powierzyli dowodzenie dwóm kompletnie różnym od siebie, ale uzupełniającym się politykom: dandysowi Kwaśniewskiemu i hunwejbinowi Millerowi. Teraz, dwaj wyłonieni wówczas liderzy, potraktowali kraksę jako okazję do stoczenia ostatecznej i bezpardonowej walki o władzę. I dominujący nad Polską obóz SLD rozsypał się jak jakiś domek z kart.

Ale to nie była ani jedyna, ani nawet najważniejsza zmiana, jaka wtedy nastąpiła. Wraz z aferą Rywina nastąpił przecież także ostateczny kres partii postsolidarnościowych. W polskiej polityce stworzyły one epizod krótki, acz niezwykły w swoim idealizmie. Na horyzoncie zaczęły się pojawiać całkiem nowe zjawiska, temu ruchowi kompletnie nieznane. Przede wszystkim profesjonalny polityczny piar, którego triumfalny późniejszy pochód wziął się nie z czego innego, jak z chorobliwego zauroczenia spektaklem politycznym, jaki stworzyły obrady rywinowskiej komisji. Wielkość tamtego spektaklu polegała jednak tylko na tym, że był on prawdziwy. Teraz za seryjną produkcję politycznego serialu mieli się zabrać spece od piaru. Więc wkrótce teatr zwyciężył politykę, by zaraz potem sam przeistoczyć się w reality show dla gawiedzi.

To właśnie wtedy postsolidarnościowa polityka dotarła do swego historycznego kresu. Nieudawana, niepudrowana, swobodna debata o polskich sprawach, prowadzona na zebraniach i za pośrednictwem gazet, była przecież prawdziwym żywiołem „Solidarności” od 1980 roku. Spierać się o idee i poglądy to znaczyło dotąd po prostu dla polityków – żyć. A teraz trzeba było zacząć wymyślać idiotyczne happeningi, albo rzucać wyzwiskami tylko dlatego że to polubiła właśnie publiczność i tego zaczęli oczekiwać przywódcy partyjni. Solidarnościowy idealizm w 2005 roku raz jeszcze poszybował bardzo wysoko, aby zaraz po wyborach gwałtownie upaść. Właśnie zaczynała się era tabloidów. I dwóch panujących przywódców, którzy potrafili na tabloidy przerobić także swoje partie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski