MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Uszy w ciszy

Redakcja
Raz, dwa, lewa, cztery, pięć, prawa, siedem, osiem, dziewięć, prawa, lewa, prawa. Zwrot. I - raz, dwa, trzy, cztery, pięć... niczym w "Krokach" Samuela Becketta... sześć, siedem, osiem, dziewięć... Słyszę je. Gdy patrzę na zdjęcie Mirona Białoszewskiego z 1964 roku, w kilkusettysięcznym nakładzie powielone przez prasę z okazji pierwszego pełnego wydania "Chamowa" (PIW, Warszawa 2009) - opowieści pisanej 33 lata temu przez rok bez mała - słyszę szmer kroków Białoszewskiego.

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

Siedzi na pryczy w pokoju przy placu Dąbrowskiego, z papierosem w palcach, oglądając coś, czego nie widzę - może Świątka spękanego, zioła suche jak popiół, krótki blask czarnej płyty z gregoriańskim śpiewem, bądź słowo zawisłe w powietrzu, przeźroczyste i nieważkie, bo niezapisane... I ten szmer skądś. Dźwiękowa zapowiedź tego, co będzie? Dźwiękowy ślad czegoś, co było? Jest tak, jakby zaraz miał wstać i ruszyć znów, bądź jakby dopiero co przyszedł i usiadł tylko na chwilę. Przed nim - szczypta światła. Za plecami - ciemności bez dna. Skąd szmer? Nieważne. Raz, dwa, lewa, cztery, pięć...
Tak, słychać jego kroki w fotografii sprzed 45 lat i słychać je w słowach sprzed lat 33, na każdej z 386 stron "Chamowa", które - czym jest właściwie? Prostym dziennikiem przeprowadzki z mieszkania przy placu Dąbrowskiego do "dziupli" na dziewiątym piętrze topornego mrówkowca przy ul. Lizbońskiej? Kroniką oswajania nowego kawałka ziemi przed oczami? Zapisem brzmień nieznanego widoku z okna? Odmalowaniem krajobrazu ciała po zawale serca, portretem tej magmy puchnącej, tracącej oddech, coraz bardziej obcej? Szkicem przyszłej prozy? Powieścią w przebraniu codziennych, mniej lub bardziej obszernych zapisków w kalendarzu? Mrukiem spowiedzi, która nie ma sił obrócić się w wiersze? Wszystkim tym naraz? I jeszcze pierwszym, osiem lat przed czerwcową śmiercią układanym taktem pożegnania?
Wszystkim tym naraz jest "Chamowo", ale czy nie lepiej, nie celniej będzie powtórzyć, co sam Białoszewski napisał już na Lizbońskiej, co "wydreptał" ołówkiem na kartce z nagłówkiem "Czwartek"? "Chodziłem po tym korytarzu zapatrzony w perspektywę. Nie za szybkim krokiem, jednostajnie". Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... "To mnie wprawiło w półtrans. To samo może być w mieszkaniu. Chodzenie wahadłowe"... sześć, siedem, osiem, dziewięć... "Kuchnia, pokój, przedpokój, pokój, kuchnia, pokój, z nachodzącym widokiem pokoju w głębi, raz jednej, raz drugiej, nogi, oczy, w rytmie, który się potęguje, uszy w ciszy"... dziesięć, jedenaście, dwanaście. Zwrot. I - jeden, dwa... Co dalej? To samo.
To samo, gdyż: "trzeba złapać wątek. Temat. Z tego ruchu, całego siebie, zegarowego". Więc:...trzy, cztery, pięć, sześć... "Niezłapanie w porę, niepuszczenie wątku w ruch, urwanie ubocznością - i przepada napięcie. Zmieszanie duchowe. Rezygnacja do ociężałości". Zatem lepiej już:...siedem, osiem, dziewięć, dziesięć... "Zaczęło się wszystko od wyjścia. Przed samą północą, na mróz"... jedenaście, dwanaście. Zwrot.
Tak, "Chamowo" jest wszystkim, o co pytałem, ale nade wszystko tym, czym było każde pisanie Białoszewskiego. Opowieścią o wyjściu, historią przejścia, bajaniem kroków. Czymże jest hipnotyczny, niepodrabialny rytm tylko pozornie okaleczonych, połamanych zdań "Chamowa", jeśli nie rytmem niespiesznej włóczęgi - intonacją kroków na byle czym? Właśnie - byle co. To znaczy - potęga małości.
Byle co i "uszy w ciszy" łowiące mruk byle czego. W tym paśmie "Chamowo" jest zawstydzające, bolesne. Dziś, w epoce Idei nowych, przy pomocy największego I wywrzaskiwanych, otwierasz oto starą opowieść Białoszewskiego i czarno na białym masz genialny dowód tezy starej: w pisaniu, w sztuce w ogóle, do jakości większych niż paproch - do obrazów pamiętnych, brzmień, co pozostaną, i smaków nieusuwalnych - da się dojść, idąc po paprochach właśnie, powoli, z czułością. Prócz Białoszewskiego mało kto potrafił tak chodzić, tak pochylać głowę. Raz, dwa, trzy... Pod butami - osty, korek, śrubka. Cokolwiek. I Białoszewskiego cud usłyszenia w tym - wieczności. A za plecami - cierpliwa czerń bez dna. Więc: ... cztery... dwanaście. Zwrot.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski