MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Uwolnić od złych emocji

BAJA
Fot. z archiwum zespołu
Fot. z archiwum zespołu
Krakowska grupa rockowa Vallium wygrała tegoroczną edycję konkursu Coke Live Fresh Noise. W nagrodę wystąpi 19 sierpnia o godz. 18 podczas Coke Live Music Festivalu, który odbędzie się w dniach 19-20 sierpnia na terenach zielonych Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Z tej okazji rozmawialiśmy z jej basistą i klawiszowcem – Michałem Marczakiem.

Fot. z archiwum zespołu

- Co Was skłoniło do wzięcia udziału w Coke Live Fresh Noise?

- Przypadek. Szperając w Internecie w poszukiwaniu konkursów dla młodych zespołów, w których moglibyśmy wziąć udział, trafiłem na Coke Live Fresh Noise. Słyszałem o nim wcześniej i zaciekawiła mnie ta inicjatywa. Po jednym z koncertów rzuciłem więc kolegom propozycję. Początkowo byli nieufni, ponieważ konkurs ten polegał w dużej mierze na głosowaniu internautów, a my mieliśmy już złe doświadczenia z tego typu plebiscytami. Ale kiedy okazało się, że wszystko jest tak skonstruowane, że nie da się sztucznie nabijać głosów, postanowiliśmy zaryzykować.

- Jak przebiegały eliminacje?

- Najpierw wrzuciliśmy informację o naszym przystąpieniu do konkursu na Facebooku. I od razu zadziałało – dostaliśmy się grona dwudziestu zespołów, które dzięki głosowaniu jury i publiczności przeszły do drugiego etapu. Wtedy zarządziliśmy wśród naszych fanów wielką mobilizację. I znowu się udało – wraz z czterema innymi grupami zakwalifikowaliśmy się do finałowego koncertu w warszawskim klubie Palladium.

- Trzęśliście się ze strachu przed wejściem na estradę?

- (śmiech) Nie mieliśmy pietra. Zawsze, kiedy wchodzimy na scenę, mamy w sobie tyle energii i radości, że zapominamy o stresie. Tak się składa, że czasem gram koncerty z muzyką klasyczną. Tam jest inne nastawienie widowni – od samego początku wszyscy wręcz czekają, żeby ktoś się pomylił. A w rocku jest inaczej – ludzie są entuzjastycznie nastawieni, nie zwracają uwagi na jakieś drobne potknięcia, liczy się ogólny przekaz.

- Kto zdecydował o Waszej wygranej?

- W ostatnim etapie wybierała już tylko publiczność. Co ciekawe – w ciągu całego konkursu jury stawiało na wykonawców prezentujących nowoczesne gatunki, elektronikę albo hip-hop, a fani – na zespoły rockowe. Wydaje mi się, że młodym słuchaczom brakuje grup rockowych tworzonych przez ich rówieśników. Te, które funkcjonują na rynku, T.Love, Hey czy Myslovitz, to już... dinozaury. Brakuje świeżej krwi. Stąd takie rezultaty głosowania.

- Podczas przygotowań do finałowego koncertu mieliście okazję wziąć udział w warsztatach muzycznych z uznanymi producentami.

- Spotkaliśmy się w Radiu Kraków z Marcinem Borsem i duetem Plan B. Ten pierwszy to w tej chwili najpopularniejszy producent w Polsce, współpracował ostatnio z Hey i Myslovitz, wcześniej z Lao Che i Muchami. Puściliśmy mu nasze nagrania, a on powiedział, co jest w nich do poprawki. Kiedy wskazał na konkretne rzeczy, wydawało nam się to oczywiste, ale wcześniej nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, że trzeba je zmienić. Dzięki temu nabraliśmy większej świadomości dźwięku, która pozwoli nam z kolei mieć większą kontrolę nad swymi nagraniami. Co do współpracy z Planem B, początkowo byłem nieufny, bo nie podobało mi się to, co zrobili z Chylińską na jej solowym debiucie. My gramy rock, a oni reprezentowali muzykę klubową. Ale okazało się, że to świetni profesjonaliści, którzy mają dużą wiedzę do przekazania. Patenty dźwiękowe, które nam pokazali można z powodzeniem zastosować w każdym gatunku muzycznym. W sumie to właśnie od nich nauczyliśmy się najwięcej. Poza tym, bardzo otwarli się uczestników tych warsztatów, dużo opowiedzieli nam o swojej działalności w polskim show-biznesie - tak od podszewki, nawet o tych niewygodnych rzeczach, jak trzeba sobie radzić z mediami i z wytwórniami płytowymi. Myślę, że to bardzo się nam przyda.
- No właśnie – w nagrodę za zwycięstwo w Coke Live Fresh Noise będziecie mogli nagrać debiutancki album.

- Dostaliśmy budżet – 25 tys. zł na nagrania, produkcję i mastering oraz 13 tys. na sprzęt. Reszta zależy od nas – w jakim studiu będziemy pracować i z jakim realizatorem. Na razie rozglądamy się, robimy listę ludzi, z którymi chcielibyśmy nagrać ten materiał. Radzimy się starszych kolegów z innych zespołów. W sierpniu podejmiemy ostateczne decyzje. Plan zakłada, że w tym roku nagramy wszystkie ścieżki, a w przyszłym – zrobimy miks i mastering. Umowa zobowiązuje nas do uporania się z tym do wiosny. Kiedy będziemy mieli gotowe nagrania, zaczniemy szukać wydawcy.

- To będzie kłopot.

- Czy ja wiem? Wszystkie programy telewizyjne w rodzaju „Idola” czy „X-Factora” zakładają, że ich zwycięzcy mają już gotowy kontrakt z wytwórnią do podpisania. W efekcie pojawiają się naciski, wydawcy ingerują w muzykę, dochodzi do konfliktów. A my mamy zupełnie wolną rękę – możemy nagrać to, co chcemy. Wszystko zależy od nas samych. To my mamy być zadowoleni z efektów sesji, a nie jakaś wytwórnia. Kiedy będziemy mieli gotowy materiał, przedstawimy go wydawcom – tym dużym i tym mniejszym. Wtedy zobaczymy czy spodoba im się nasza wizja.

- Wasza muzyka wyrasta z tradycji grunge`owej.

- Tak było dotychczas. Ale muzyka ewoluuje, zmieniają się nasze gusty, nabywamy większego doświadczenia. Dlatego obecnie podążamy bardziej w kierunku alternatywnego rocka. Inspirują nas zespoły w rodzaju Dave Matthews Band, Incubus czy Elbow. Ten post-grunge`owy szkielet zostaje, ale nie skupiamy się już tylko na riffowym graniu, pojawia się więcej klawiszy, a nawet... elementy muzyki etnicznej. Chcemy dać ludziom coś świeżego i nowego, czego jeszcze w Polsce nie było.

- Skąd pomysł na etniczne brzmienia?

- Studiuję kulturoznawstwo, sporo podróżuję, we wrześniu wybieram się z dziewczyną na miesiąc do Indii. Już na naszym demo pojawiły się dźwięki wietnamskiej drumli. To prosty instrument, który daje właściwie tylko jeden dźwięk, ale za to o bardzo ciekawej barwie. Udało mi się zdobyć jego autentyczną wersję, nie jakąś chińską podróbkę za dziesięć złotych. Teraz planujemy zakup indyjskiej tampury – a właściwie jej elektronicznego odpowiednika.

- Wspomniałeś o płycie demo. Kiedy ją nagraliście?

- Dwa lata temu w nowohuckim studiu Centrum. Utrwaliliśmy wtedy pięć nagrań, które trafiły potem na EP-kę, którą rozdawaliśmy podczas koncertów. Dzięki niej zakwalifikowaliśmy się do Coke Live Fresh Noise i na Przystanek Woodstock. Oczywiście, teraz byśmy ją zrobili już całkiem inaczej. Ale nie będziemy wracać do tych piosenek na przygotowywanym albumie. Zamieścimy na nim zupełnie nowy materiał.

- Jak powstają Wasze utwory?
- Mózgiem zespołu jest wokalista i gitarzysta – Artur Starżyk. On przynosi na próby wstępne pomysły, ale potem wspólnie je dopracowujemy. Najfajniejsze rzeczy powstają podczas improwizacji. Tworzy się wtedy taki pozytywny flow, że sami nie wiemy kiedy, a rodzą się świetne kawałki. Lubimy też wyjeżdżać do mojego domku poza Krakowem – w Porębie. Zamykamy się tam na trzy dni i muzyka powstaje sama.


Fot. z archiwum zespołu

- Śpiewacie po polsku – to coraz większa rzadkość wśród rodzimy zespołów.

- Śpiewanie po angielsku byłoby pójściem na łatwiznę. Poza tym, na Zachodzie jest tyle świetnych zespołów, po co więc z nimi konkurować? Nam łatwiej odnaleźć właściwą ekspresję w ojczystym języku.

- Wspomniałeś wcześniej, że grasz klasykę. To znaczy, że uczysz się w szkole muzycznej?

- Tak, część z nas uczy się klasyki, a część  – jazzu. Cóż, nie ma w Polsce szkół rockowych. (śmiech) Dlatego chcąc studiować muzykę, do wyboru ma się tylko jazz lub klasykę. Ale z czasem okazało się, że umiejętności nabyte w szkole, przydały mi się w zespole. Choćby w grze na klawiszach – wykorzystuję wtedy wiedzę, którą przekazał mi profesor Andrzej Białko podczas nauki gry na organach. Teraz wszystko to połączyło mi się w jedną całość. Każdy z nas podchodzi do tego w ten sposób. Uczymy się i studiujemy, aby mieć „furtkę”, która pozwoli nam zarabiać na życie, gdyby nie wyszło z zespołem. Ale naszym największym marzeniem jest móc żyć z grania w Vallium.

- Występujecie zarówno w klubach, jak i na dużych scenach.

- Każdy koncert ma swoją specyfikę. Niedawno graliśmy na Slot Art Festivalu. To ciekawa impreza, bo ma chrześcijański charakter. Nie sprzedaje się alkoholu, ludzie są bardzo otwarci, występują mało znane zespoły, a i tak są chętnie oglądane. Publiczność wędruje od sceny do sceny i jak ją coś zainteresuje, zostaje na dłużej. Tak było podczas naszego występu. Wygraliśmy konkurs na małej scenie i w nagrodę wystąpiliśmy potem na dłużej. W klubach gramy głównie w Krakowie, a ostatnio udało nam się zorganizować trasę po południowej Małopolsce. I wyszliśmy finansowo nawet na plus. Wszystko to dzięki promocji w Internecie, głównie w portalach społecznościowych. Życie kulturalne młodych ludzi koncentruje się dzisiaj na Facebooku. Dzięki temu wygraliśmy też Coke Live Fresh Noise. Mamy grupę wiernych fanów, jakieś tysiąc osób, która chce nas słuchać i oglądać. To głównie Małopolska, ale też Wrocław, Rzeszów czy Mielec.

- Na koniec wyjaśnij, skąd wzięła się Wasza nazwa.

- Vallium ma działanie przeciwlękowe, uwalnia od negatywnych emocji, a podkręca te pozytywne. I podobnie jest z naszą muzyką. Na naszym koncercie można się oczyścić z złych uczuć i naładować tymi dobrymi. Zapraszamy!

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski