Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielkich przenosin nie będzie

Redakcja
"Kochani marines itp., przybywajcie do nas razem z waszym dobrobytem!" - zapraszają Amerykanów mieszkańcy miejscowości opuszczonych ponad dekadę temu przez Sowietów

ZBIGNIEW BARTUŚ

ZBIGNIEW BARTUŚ

"Kochani marines itp., przybywajcie do nas razem z waszym dobrobytem!"

   Najpiękniejszy sen władz Bornego-Sulinowa: tysiąc amerykańskich żołnierzy (a może i trzy tysiące!) przybywa do gminy i - na wieki wieków - stacjonuje w Kłominie. Są z tego same zyski. Pal sześć podatki, które Amerykanie - w przeciwieństwie do "Ruskich", którzy siedzieli tu pół wieku za darmo - chcieliby pewnie płacić co do centa i w terminie; z tych podatków można by ich nawet zwolnić. Najważniejsze jest bowiem to, że po latach bezowocnego szukania pomysłów na zagospodarowanie Kłomina ktoś wreszcie wziąłby na siebie ten koszmarny stuhektarowy posowiecki garb.
   -Pewnie praca z tego by była dla ludności i zarobek dla lokalnego biznesu, bo żołnierz jeść musi... - rozmarza się zastępca burmistrza Bogusław Rola.
   Straszny sen mieszkańca Bornego, który jako "Młody Pacyfista" wziął udział w jednej z kilkunastu supergorących dyskusji pod hasłem "Amerykańskie bazy w Polsce - tak czy nie?": ruski generał, który 10 lat temu żegnany nieczule przez Polaków zabrał z Bornego swoje rakiety, siedzi teraz w Kaliningradzie albo na Syberii i nacelowuje te same głowice na Borne. Albo Al-Kaida robi nam tu spektakularne łubu-du. No, bo tu jest jankeska baza. Jak wam się to podoba?
   Władze Bornego-Sulinowa uważają takie teorie za niepoważne i - nie zawracając sobie głowy ewentualnymi zagrożeniami - już dwa razy apelowały do ministra obrony narodowej, by rozważył powtórne przejęcie Kłomina na cele wojskowe - najlepiej dla armii amerykańskiej, która ma ponoć ochotę przenieść niektóre bazy z Niemiec na terytorium nowych natowskich sojuszników.
   Burmistrz Bornego Józef Tomczak trzyma rękę na pulsie światowej polityki i kiedy tylko pojawiają się pogłoski, że Amerykanie zamierzają wyruszyć na wschód - śle pisma do Warszawy i krzyczy przez media: "Serdecznie zapraszamy!". Burmistrz apelował do ministra w lutym zeszłego roku, gdy w Komisji Sił Zbrojnych Izby Reprezentantów USA dyskutowano o tym, gdzie, kiedy i jak rozmieścić amerykańskie wojska. Apelował i teraz, po grudniowej wizycie amerykańskiego podsekretarza obrony, który przyjechał do nas na konsultacje.
   Owe konsultacje przyspieszyły puls władzom i mieszkańcom nie tylko w Bornem, ale i w wielu innych miejscowościach, w których kiedyś stacjonowali czerwonoarmiści. Mimo upływu lat - a ostatnich rosyjskich wojaków żegnaliśmy we wrześniu 1993 r. - mało której gminie udało się uporać z kłopotliwą spuścizną - a dokładniej, jak mówią, "upiorami po Sowietach". Gigantyczne problemy z sensownym wykorzystaniem potężnej części czerwonego spadku mają również agencje skarbu państwa.
   Według najbardziej wiarygodnych szacunków do dziś udało się zagospodarować - w zależności od miejsca - od kilku procent do około jednej czwartej byłych baz rosyjskich. Z ponad 70 tys. ha gruntów, 6 poligonów, 13 lotnisk, 7,8 tys. budowli o powierzchni 4,5 mln m kw., polskie wojsko zdecydowało się przejąć zaledwie 16,5 tys. ha z budowlami zajmującymi 640 tys. m kw. 90 procent niechcianych przez armię gruntów i obiektów przejęły samorządy i instytucje państwowe, ale niewiele z tego udało im się sensownie wykorzystać. Co począć z resztą? Nie wiadomo.
   Dlatego co chwila w terenie odżywają nadzieje, że majątek ten na powrót przygarnie armia, tym razem - naprawdę bratnia. Na demokratycznych, a przede wszystkim - kapitalistycznych zasadach. To znaczy: z pożytkiem dla lokalnych społeczności.
   Wszystko jednak wskazuje na to, iż jest to marzenie, które nigdy się nie ziści.

Pożytki i strachy

   "Piękne sny" - o tysiącach stacjonujących Amerykanów i dziesiątkach tysięcy żyjących z tego Polaków - mają burmistrzowie i wójtowie około czterdziestu gmin w Polsce. Lokalni hurraoptymiści, mający mgliste pojęcie o obecnych celach strategicznych USA i NATO, wyobrażają sobie nawet, że skoro w Niemczech siedzi na stałe 70 tysięcy amerykańskich żołnierzy, to wszyscy oni mogliby się przenieść do Polski, bo - jak powszechnie wiadomo - jest ona o wiele wierniejszym sojusznikiem Stanów niż jej zachodni sąsiedzi.
   Poza tym Polacy, jako jedyny naród Europy, są niemal ślepo proamerykańscy, więc Amerykanie byliby u nas noszeni na rękach, a nie - jak w "Starej Europie" - traktowani z niechęcią. - No, i taniej by im u nas było stacjonować, bo w Niemczech to straszna drożyzna - argumentuje jeden z zainteresowanych wójtów. Inni dorzucają jeszcze zalety naszego położenia: bliżej Wschodu, czyli domniemanych wrogów i celów bojowych.
   Po drugiej stronie barykady w gorących dyskusjach, które wybuchają co pewien czas pod wpływem doniesień prasowych, uczestniczą coraz liczniejsi pacyfiści - przedstawiający się jako "przeciwnicy Pax Americana, amerykańskiej hegemonii w świecie". Już dziś - choć to dopiero wstępny etap konsultacji i nic jeszcze nie zostało przesądzone - starają się mobilizować opinię publiczną, zwłaszcza młode pokolenie, licząc na to, że nie odziedziczyło ono po rodzicach i dziadkach proamerykańskiego entuzjazmu.
   Polscy pacyfiści i antyglobaliści akcentują uciążliwości oraz zagrożenia związane z ewentualną obecnością jankeskich żołnierzy nad Wisłą: "prawdopodobieństwo rosyjskiego ataku na Polskę" oraz "wzrost zagrożenia terroryzmem". Przypominają też incydenty z miejsc, w których od dawna stacjonują Amerykanie, np. zestrzelenie kilka lat temu przez amerykański myśliwiec kolejki górskiej z turystami we Włoszech.
   Grono zagorzałych przeciwników umieszczenia w Polsce amerykańskich baz uzupełniają "zagorzali obrońcy suwerenności". Część z nich wywodzi się ze środowiska Radia Maryja, a część z dawnego komunistycznego betonu (duchowi spadkobiercy stowarzyszenia "Grunwald"). Łączy ich wspólny argument przeciwko Jankesom: "dopiero co pożegnaliśmy jednego "sojusznika", a już chcemy wpuścić następnego". Prawicowy odłam "obrońców suwerenności" zwraca uwagę, że wpuszczać chce ekskomunista Leszek Miller...
   Dla przytaczających takie argumenty przeciwników amerykańskiej obecności w Polsce nie ma najwyraźniej żadnej różnicy między zniewoloną i okupowaną przez Sowietów PRL a demokratyczną III RP, która może, ale nie musi przyjąć amerykańskich żołnierzy. Między "sojusznikiem", który trzymał nas za twarz, a sojuszem, dzięki któremu ma się to więcej nie powtórzyć. Różnicę tę rozumieją natomiast doskonale władze i mieszkańcy gmin, gdzie znajdowały się bazy rosyjskie.
   - Za Rosjan nie mieliśmy nic do gadania: byli i już - wspomina Sylwester Dąbrowski, wójt gminy Mińsk Mazowiecki, na terenie której leży m.in. słynne z międzynarodowych pokazów Air Show lotnisko w Janowie, - No, i jak któryś czerwonoarmista miał fantazję przelecieć migiem metr nad kominem chałupy, to trudno: przelatywał. A teraz? Wielka różnica!
   Dość powiedzieć, że w sprawie ewentualnej obecności Amerykanów gminne władze, wraz z miastem i powiatem, zleciły wykonanie specjalnego opracowania pod hasłem: czy to się opłaci? Co władze uważają za "minimum opłacalności"? - Jeśli 1,5-2 tysiące miejscowych znajdzie dzięki temu stałą pracę i będzie realna szansa na rozwój gospodarczy terenu - wylicza wójt Dąbrowski. Jego zdaniem wojsko powinno również spełnić odpowiednie wymagania związane z ochroną środowiska i hałasem.
   - Na razie hałas jest niemiłosierny i to wielu mieszkańców zniechęca, mogą być przeciwko rozbudowie bazy i zwiększeniu liczebności przelotów. Jeśli społeczność uznałaby, że straty są większe od ewentualnych zysków, to Amerykanów, ani nikogo innego, nie zaprosimy. I koniec - mówi z naciskiem Dąbrowski, wyrażając zarazem nadzieję, że wejście Polski do Unii Europejskiej oraz przyjęcie wszystkich norm natowskich doprowadzi do zmniejszenia uciążliwości lotniska.
   Opracowanie z prognozą zysków i strat będzie gotowe w lutym. - Przedstawimy je mieszkańcom do konsultacji - mówi wójt. Gdyby mieszkańcy powiedzieli "tak", władze - z pomocą Józefa Oleksego, posła tej ziemi - będą próbowały przekonać MON, by zainteresował Mińskiem Amerykanów "w kontekście bazy".
   Jednak to nie od ilości i życzliwości polskich zaproszeń ani nawet od woli władz centralnych zależy, czy Amerykanie zechcą masowo stacjonować nad Wisłą. Z ich wypowiedzi wynika bowiem wyraźnie, że będą redukować swoje siły w Europie i odchodzić od dużych stałych baz. Jeśli nawet postanowią przenieść do nas część sił, to ich obecność będzie raczej symboliczna. Przesądzają o tym zresztą obowiązujące nas międzynarodowe umowy rozbrojeniowe, nie zezwalające na stałe stacjonowanie większej liczby obcych wojsk.
   Więc - ku zmartwieniu samorządowców i radości pacyfistów - dziesiątki tysięcy amerykańskich żołnierzy w Polsce to, przynajmniej dziś, totalna utopia. A jednak jest to utopia nośna, więc co pewien czas media karmią nas - na przemian - nadzieją na dobry interes i widmem zagłady. Ostatnie "przecieki z Moskwy": jeśli Amerykanie przeniosą do nas jakąś bazę, to Rosjanie przeprogramują swe rakiety, wycelowując w Polskę, choć na razie, przynajmniej oficjalnie, nie celują w Europie w nikogo...

Do NATO czy na złom?

   Rosyjskie naciski, by w byłych sowieckich bazach nie pojawili się przypadkiem Amerykanie, mają już swoją tradycję. Najdrażliwszym tematem, obok ewentualnego rozmieszczenia głowic jądrowych, wydaje się wykorzystanie naszych lotnisk, bo pozwoliłoby ono pilotom USA skrócić lot do strategicznych celów w Rosji o kilka minut (do około ośmiu); a w dzisiejszych czasach kilka minut może decydować o losach całej wojny - i świata.
   W marcu 1997 r. na spotkaniu z prezydentem USA w Helsinkach ówczesny prezydent Rosji Borys Jelcyn zażądał oficjalnie, by "NATO nie wykorzystywało infrastruktury pozostawionej przez Układ Warszawski". Według części polskiej opinii publicznej zawisło wówczas nad nami widmo "nowej Jałty". Wtajemniczeni, którzy znali stan posowieckich baz w Polsce i w innych "bratnich krajach", odpowiadali pustym śmiechem...
   Kilka lat temu, pisząc o majątku pozostawionym w Polsce przez armię sowiecką, pytałem wojskowych i cywilnych pracowników MON, na ile opustoszałe bazy mogłyby być przydatne naszym sojusznikom. Odpowiadali malowniczymi przykładami: najpilniej strzeżone za PRL miejsce w Polsce - po supertajnej bazie, z której sowiecka generalicja kierować miała "zachodnim teatrem wojennym", z ewentualną zagładą świata włącznie - porasta dziś wysoka trawa, którą mija codziennie sympatyczny gajowy. W rozbudowywanych jeszcze w latach 80. i doposażanych w cuda techniki podziemnych bunkrach zastanawiano się, jak skutecznie trzymać Polaków za twarz i jak zachować w kupie bratnie kraje; dziś puste silosy po rakietach przypominają oczy potwora - zdumionego nagłym wtargnięciem gapiów i uczestników przetargów.
   Całe pozostawione wyposażenie baz - które naście lat temu mogły wysłać na Zachód eskadry uzbrojonych w głowice atomowe migów - trafiło na wyprzedaże. Kable poszły za kilka groszy, zdekompletowane radiostacje, nadajniki, elementy anten - niewiele drożej. Hitem były potężne agregaty prądotwórcze. Stoją teraz po kurnikach i chlewniach - jako zasilanie awaryjne. Przęsła mostów pontonowych służą wędkarzom. Polowe garkuchnie pichcą grochówkę bieszczadzkim piechurom. Czołgi T-55 uchodzą za ozdobę ogrodowych skalniaków. Wypatroszone migi-21 "chodzą" na przetargach po marne 8 tysięcy złotych. Potem stoją przy drogach okraszone napisami: "Auto gaz" albo "Bar mleczny - tanio"...
   Tereny pozostawione przez Rosjan były lub nadal są totalnie zdewastowane, co od początku mocno utrudnia ich wykorzystanie do celów wojskowych i cywilnych. Nawet atrakcyjnie położone grunty przejęte przez samorządy i przeznaczone np. na zabudowę jednorodzinną trzeba najpierw rekultywować i... rozminować.
   Nie zdarzyło się, by polski żołnierz mógł zamieszkać w koszarach zaraz po ich opuszczeniu przez czerwonoarmistów. To samo dotyczy gruntów i obiektów przejętych na cele cywilne: wszystkie wymagały - bądź nadal wymagają - przebudowy, modernizacji, remontów, doprowadzenia wody, elektryczności, gazu - na koszt gmin i nowych najemców, czasem przy wsparciu Strategicznego Programu Rządowego, czyli budżetu państwa.
   Najcenniejsze "poradzieckie" budowle: kamienice, wille i inne budynki mieszkalne oraz obiekty użyteczności publicznej to pozostałość po hitlerowcach z lat 30. Rosjanie budowali głównie hale, hangary, magazyny. Jedyne domy mieszkalne, jakie postawili, to kilkadziesiąt "leningradów" (45-mieszkaniowych bloków składanych z elementów przywożonych z ZSRR), ale koszty ich adaptacji są olbrzymie. Budując u nas, Rosjanie niczego z nikim nie uzgadniali. Odziedziczone po nich obiekty rzadko spełniają więc jakiekolwiek polskie normy.
   Tym bardziej nie spełniają norm natowskich.

Hollywood zamiast marines?

   Mimo to włodarze wielu gmin w Polsce są dziś święcie przekonani, że jeśli ten majątek komukolwiek się przyda, to tylko wojsku. - W czerwcu zeszłego roku obchodziliśmy 10-lecie otwarcia Bornego-Sulinowa dla ludności cywilnej - opowiada wiceburmistrz Bogusław Rola. - Udało nam się zmienić Borne w normalne czterotysięczne miasteczko. Ludzie zjechali z różnych zakątków kraju, dzięki sprzedaży części majątku uzyskaliśmy środki na budowę infrastruktury, ale w przypadku Kłomina powtórzenie sukcesu wydaje się niemożliwe.
   Kłomino zajmuje 100 hektarów, czyli jedną trzecią powierzchni gminy. W latach 1934-36 Niemcy rozbudowali je do celów wojskowych, od 1945 r. do 1992 r. stacjonowali tu Rosjanie, nie wpuszczając nikogo. Teoretycznie mogłoby tu powstać dwu-, trzytysięczne miasteczko, ale na razie nikt się Kłominem nie interesuje. Mieszkają tu zaledwie 22 osoby. - Zachowała się stosunkowo dobra infrastruktura, ale jest to infrastruktura typowo wojskowa. W pobliżu, o pół godziny jazdy, znajduje się poligon drawski. Sieć dróg jest tu dobra. Idealne miejsce dla amerykańskich żołnierzy - przekonuje Bogusław Rola.
   Mieszkańcy pamiętają, jakie były "problemy obyczajowe z Ruskimi", ale - ich zdaniem - Amerykanie to całkiem inna kultura. - A jeśli nawet byłyby problemy, to byłaby i zarazem praca. Bezrobocie w Bornem i okolicy przekracza oficjalnie 25, a faktycznie 40 procent - mówią w gminie, podkreślając, że nie "boją się ani ruskich rakiet, ani terrorystów".
   - Amerykańskie bazy są zagrożone, ale i najlepiej strzeżone - dodaje wiceburmistrz Rola. - Poza tym jeśli ktoś miałby posłać "atomówkę", to pośle ją na Warszawę, Poznań, Kraków, a nie na taką pipidówkę jak Borne. Bo niby po co? Zresztą: Drawsko działa i nic się złego nie dzieje.
   Nie wiadomo, jak te i inne argumenty płynące z polskich gmin działają na Amerykanów. Wiadomo natomiast, że na ich wielkie przenosiny z Niemiec raczej się nie zanosi. Nie ma też co liczyć na ulokowanie na naszym terenie bazy na miarę niemieckiego Ramstein, z liczną obsadą i olbrzymim zapleczem socjalno-bytowym (a tylko to zapewnia dochody lokalnej społeczności). Bazy USA w Polsce miałyby wprawdzie znaczenie strategiczne, ale najprawdopodobniej - zgodnie z nową doktryną amerykańską - byłyby to bazy małe, zdolne do szybkiego przemieszczania (by rozbijać ewentualne siedliska terrorystów), bez stałego zaplecza. Stany po prostu ograniczają swą obecność w Europie, bo po rozszerzeniu NATO i w perspektywie jego dalszego rozszerzania utrzymywanie baz w dotychczasowej formie nie ma sensu.
   Nie należy się zarazem spodziewać masowych przenosin US Army z Niemiec - w ramach, jak chcieliby niektórzy, "odwetu za brak poparcia w Iraku i ogólną niechęć niemieckiego społeczeństwa do Ameryki". W czasie wspomnianej dyskusji w Komisji Sił Zbrojnych Izby Reprezentantów emerytowany generał Montgomery C. Meigs, były dowódca amerykańskich sił zbrojnych w Europie, wypowiedział się zdecydowanie przeciwko - jego zdaniem - kosztownemu i nieefektywnemu przenoszeniu baz na wschód. Ostrzegał, że grozi to zepsuciem stosunków z Niemcami, zniszczeniem efektywności NATO, podważeniem zaufania światowej opinii publicznej, a może i destabilizacją sytuacji międzynarodowej (mogłoby to zadziałać jak "płachta na Iwana").
   Poza tym, przy wyborze ewentualnych nowych miejsc na bazy amerykańskie decydującą rolę odegra położenie. Z punktu widzenia obecnych interesów USA, ciekawsze dla Amerykanów - choćby z uwagi na odległość do Bliskiego Wschodu czy Afganistanu - wydają się lokalizacje w Bułgarii i Rumunii...
   Jakby przeczuwając to, samorządowcy z gmin opuszczonych ponad 10 lat temu przez wojska sowieckie szukają "wyjść awaryjnych". Wójt Mińska Mazowieckiego Sylwester Dąbrowski nie kryje, że dobrym rozwiązaniem byłoby ulokowanie na lotnisku w Janowie - całkowicie cywilnej - bazy cargo, bo w okolicy Warszawy niczego takiego nie ma, z wyjątkiem Okęcia, które jest "potwornie drogie". Taka baza towarowa mogłaby obsługiwać nie tylko stolicę, ale i "cały kierunek na Terespol".
   W lubuskim Kostrzynie ekscytują się natomiast kolejnymi rekonesansami wysłanników słynnego reżysera George’a Lucasa, twórcy "Gwiezdnych wojen". Ponoć upatrzył sobie tamtejszy poligon.
   A w końcu lepiej zostać Hollywood-bis niż potencjalnym celem ataku atomowego.
ZBIGNIEW BARTUŚ

"Sojusznicy" i sojusznicy

   Pobyt wojsk rosyjskich w Polsce nie był prawnie uregulowany aż do 1956 r. Rząd PRL nie zawarł z ZSRR żadnej umowy, więc z punktu widzenia prawa międzynarodowego Armia Czerwona była okupantem (i tak ją powszechnie odbierali Polacy). Dopiero w wyniku popaździernikowych rozmów Gomułki z Chruszczowem doszło do zawarcia umowy "o statusie prawnym wojsk radzieckich czasowo stacjonujących w Polsce". Uzgodniono m.in. liczebność żołnierzy sowieckich na naszej ziemi: dowódcy Północnej Grupy Wojsk mieli o tym (ustnie) informować co pół roku. Do 1991 r. ani razu nie dotrzymali tego warunku...
   Sowieckie wojska stacjonowały w 59 miejscach. Kiedy w 1990 r. powstawał rząd Tadeusza Mazowieckiego, przebywało w naszym kraju 56 tys. żołnierzy i 40 tys. członków ich rodzin. Rosjanie zwolnieni byli z kontroli celnej (i jakiejkolwiek innej) i nie płacili za dzierżawę zajętych 70 tys. ha gruntów. Mieli płacić jedynie czynsz za część obiektów, z tym że jego połowę mieli sobie zatrzymywać i przeznaczać na remonty. W praktyce remontowano jedynie wille najwyższych dowódców. We wszystkich posowieckich bazach do dziś straszą budynki remontowane ostatni raz przez hitlerowców w latach 30. Dotyczy to nie tylko magazynów, hangarów czy garaży, ale i obiektów koszarowych oraz bloków mieszkalnych w centrach miast.
   Przez 48 lat nikt nie sprawował jakiejkolwiek kontroli nad poczynaniami Rosjan na terytorium Polski. Dopiero po wyjeździe ostatniego oddziału Sowietów udało się oszacować - na 44 biliony ówczesnych złotych, czyli - na dzisiejsze - ok. 10 mld zł szkody ekologiczne.
   W chwili gdy Armia Czerwona opuszczała swe bazy w Polsce, same jej zaległości w opłatach za dzierżawę przekraczały 15 mln dzisiejszych złotych. Nie zwrócono z tego ani grosza - zgodnie z "opcją zero". Nikt nawet nie wspomina o doliczeniu odsetek do tej kwoty (urosłaby ona dziesięciokrotnie).
   Mieszkańcy kilkudziesięciu miast na zachodzie dobrze pamiętają działalność "sojusznika" i wybuchają hałaśliwym śmiechem, gdy ktoś próbuje ją porównywać z zasadami, na jakich korzystają z naszych obiektów Brytyjczycy, Niemcy czy Holendrzy: ok. 25 dol. od żołnierza dziennie plus płacone na bieżąco kary za uszkodzenia leśnych traktów, drzew itp. oraz inne ewentualne zniszczenia. Ze środków tych rekultywowane są i doposażane nasze "bazy eksportowe", na których żołnierze z NATO odbywają ćwiczenia.

NATO inwestuje

   Niezależnie od konsultacji dotyczących ewentualnego ulokowania amerykańskich baz w Polsce kontynuowane są inwestycje NATO. Do 2008 r. sojusz zainwestuje u nas w infrastrukturę wojskową 2 miliardy złotych. Pieniądze te pójdą m.in. na rozbudowę 7 lotnisk (Krzesiny, Łask, Malbork, Mińsk Mazowiecki, Mirosławiec, Powidz, Świdwin), 5 baz paliwowo-materiałowych (Cybowo, Gardeja, Porażyn, Puszcza Mariańska i Wędrzyn) i 2 portów (Gdynia i Świnoujście). Powstanie supernowoczesna sieć radarów i łączności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski