MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wina - kara - zadośćuczynienie

Redakcja
Grzegorz Kogut (w białym stroju) jako piłkarz Kolejarza, jeszcze przed wypadkiem Fot. KOW
Grzegorz Kogut (w białym stroju) jako piłkarz Kolejarza, jeszcze przed wypadkiem Fot. KOW
Półtora roku więzienia z zawieszeniem na 3 lata, grzywna w wysokości 5 tys. zł, dodatkowe 5 tys. zł na rzecz gorlickiego stowarzyszenia "Pomocna dłoń" i trzyletni zakaz pełnienia kierowniczych stanowisk przy organizowaniu imprez sportowych - to kara adekwatna za ustawienie wyników czterech piłkarskich spotkań w III lidze?

Grzegorz Kogut (w białym stroju) jako piłkarz Kolejarza, jeszcze przed wypadkiem Fot. KOW

Rozmowa z GRZEGORZEM KOGUTEM, byłym piłkarzem i menedżerem Kolejarza Stróże, skazanym za udział w futbolowej aferze korupcyjnej

- Taki wyrok zaproponował prokurator, a ja go zaakceptowałem. Nie ma więc sensu dyskutowanie nad jego zasadnością. A jeśli już muszę się do niego ustosunkować, to uważam, że za to, co zrobiłem, kara jest trochę za surowa.

- Uważa Pan zatem, że oszukanie kilku tysięcy kibiców, skrzywdzenie rywalizujących z Kolejarzem drużyn to nic złego?

- Tego nie powiedziałem. Mam świadomość tego, czego się dopuściłem. Zdaję sobie sprawę, że postępowanie moje było, delikatnie mówiąc, naganne i powinienem ponieść konsekwencje. Ludzie popełniają jednak gorsze przestępstwa, kradną, narażają na szwank zdrowie bliźniego i otrzymują łagodniejsze wyroki. Ale nie mówmy już o tym. Klamka zapadła, zostałem skazany i nie mam zamiaru odwoływać się od decyzji sądu.

- Nie uczestniczył Pan w końcowej rozprawie. Dlaczego? Czyżby jednak chciał Pan w ten sposób zamanifestować swoją dezaprobatę dla wyroku, który poznał Pan już wcześniej?

- Powtarzam raz jeszcze: nie dyskutuję z sądem. A przy ogłaszaniu wyroku nie byłem obecny, bo to, co miałem do powiedzenia, zeznałem już w prokuraturze wrocławskiej.

- Porozmawiajmy więc o sportowym rozdziale Pańskiego życia. Był Pan obiecująco zapowiadającym się piłkarzem...

- Podobno. Jestem wychowankiem Kolejarza, ale zwrócili na mnie uwagę trenerzy Sandecji i namówili do występu w jej drużynie juniorów młodszych, która w 1998 roku wywalczyła czwarte miejsce w Polsce. Potem, już jako senior, pozostawałem wierny barwom Kolejarza. Aż do czasu, kiedy w październiku 2006 r. uległem paskudnemu wypadkowi. Cudem uniknąłem śmierci. Uratował mnie ojciec, dzięki któremu trafiłem pod nóż najlepszych specjalistów w Krakowie. Początkowo wydawało się, że nie pomoże nawet dwukrotna trepanacja czaszki. Silny organizm wygrał na szczęście walkę z urazem i po długim okresie rehabilitacji powróciłem do normalnego życia. O dalszej grze w piłkę nie było już natomiast, oczywiście, mowy.

- Skoncentrował się Pan na działalności menedżerskiej.

- Jeśli tak to można nazwać. Miałem w całej Polsce różnych znajomych, dzięki którym udawało mi się załatwiać pewne korzystne dla Kolejarza sprawy.

- Wówczas już na uczciwej drodze?

- Tak. Czas, który obejmował akt oskarżenia, to sezon 2005/06.

- Tak nagle Pan sporządniał?

- Może zabrzmi to banalnie, ale kiedy śmierć zaglądnęła mi w oczy, poczułem coś na kształt strachu. Wcześniej takie uczucie było mi obce. Spokojnie spałem w nocy, będąc przekonany, że sprawa nie ujrzy światła dziennego. Jednak po wypadku, wokół którego narosło zresztą mnóstwo bzdurnych plotek, zacząłem się zastanawiać, co może mnie w przyszłości spotkać. Poszedłem do księdza, w konfesjonale wyznałem wszystkie grzechy, dostałem rozgrzeszenie, przy czym kapłan nie zalecił jakiegoś szczególnego zadośćuczynienia. Odmówiłem tylko pokutę i trochę się uspokoiłem. Obawa powróciła, gdy aresztowany został człowiek, który wciągnął mnie w przekupczy proceder. Jego nazwiska nie ujawnię, bo wciąż ciąży na nim rekordowa liczba zarzutów. CBA zgłosiło się po mnie 3 czerwca 2009 r. Przewieziono mnie do Wrocławia, skąd po złożeniu obszernych wyjaśnień i orzeczeniu kaucji w wysokości 10 tys. zł zostałem zwolniony do domu.
- Uniknąłby Pan zatrzymania, gdyby sam dobrowolnie zgłosił się do prokuratury. Nie przyszło to Panu do głowy?

- Ależ przyszło. Funkcjonariusze CBA wyprzedzili mnie o dosłownie kilkanaście dni. Naprawdę planowałem dobrowolną wyprawę do Wrocławia.

- Jak na wieść o zarzutach prokuratorskich przedstawionych synowi zareagował Pański ojciec, senator Prawa i Sprawiedliwości, człowiek znany z prowadzenia działalności charytatywnej?

- Okropnie. Naszą pierwszą rozmowę wspominam jak najgorszy sen. Nie wiedziałem, gdzie uciekać ze wzrokiem. Tata był załamany. Zapytał, czy to prawda, a gdy usłyszał potwierdzenie, chciał wiedzieć, dlaczego to zrobiłem. Odpowiedziałem, że kierowałem się dobrem klubu i że wykorzystałem fatalne morale polskiego futbolu. Liga nasza była wówczas jak pudełko z puzzlami. Gdybym się w te puzzle nie wkomponował, Kolejarz zostałby zdegradowany z ówczesnej III ligi. Tata się mnie nie wyrzekł, za co do końca życia będę mu wdzięczny. Pragnę przy tym stanowczo oświadczyć, że ani on, ani moi partnerzy z drużyny nie mieli pojęcia o handlowaniu punktami.

- Jak to się stało, że 22-letni wówczas człowiek, dał się wciągnąć w tryby machiny korupcyjnej?

- Trudno mi w racjonalny sposób wytłumaczyć tamto moje postępowanie. Złożyć mogę je jedynie na to, że byłem młody, głupi, podatny na różne złe wpływy i że dałem się zastraszyć. Raz jeszcze powrócę do mojego taty, bo wciąż pozostaje moim największym wyrzutem sumienia. Nie docierało wtedy do mnie, jak wielką krzywdę mu wyrządzam. Jest dla mnie wzorem człowieka uczciwego, bezinteresownie zaangażowanego w spieszeniu ludziom z pomocą. Kiedy składałem zeznania we Wrocławiu, myślałem wyłącznie o nim. Dzisiaj, gdy już na spokojnie wracam myślami do tamtych złych dni, coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że moje zatrzymanie miało także polityczne podłoże. Nastąpiło przecież 3 czerwca 2009 r., zatem dokładnie tego samego dnia, w którym w Nowym Sączu przebywał prezydent RP śp. Lech Kaczyński, a tata znajdował się w gronie na krok nie odstępujących go osób. Czy to zbieg okoliczności? Nie, nie wierzę w taką przypadkowość.

- Nie odpowiedział Pan na pytanie: w jakich okolicznościach dał się Pan uwikłać w ustawianie wyników ligowych spotkań?

- Pewna osoba, której nazwisko zmilczę, poznała mnie ze wspomnianym już człowiekiem, który czeka obecnie na proces. Człowiek ten przymuszał mnie do przyjęcia propozycji kupowania kolejnych meczów. Jeślibym z tej oferty nie skorzystał, Kolejarz nie miałby szans na punkty. No więc ulegałem presji. "Kontrahent" telefonował następnie do sędziego lub obserwatora, a ci robili już to, co do nich należało.

- Ile kosztowało ustawienie jednego meczu?

- Globalna kwota nie przekroczyła 12 tys. zł. Za "wydrukowanie" zawodów z Górnikiem Wieliczka, Tłokami Gorzyce i Pogonią Leżajsk miałem zapłacić 2-4 tys. zł. Dwa razy więcej musiałem wydać za wygraną w spotkaniu ze Stalą Sanok. W dwóch przypadkach pieniędzy jednak nie dałem, bo zawody zakończyły się remisowo.
- W jaki sposób przekazywał Pan pieniądze? Bezpośrednio do ręki sędziego?

- Ależ skąd! Ustaloną kwotę przelewałem na konto pośrednika i to on, po odliczeniu haraczu dla siebie, przekazywał pieniądze arbitrowi.

- Czyli Kolejarz utrzymanie się w lidze zawdzięcza właśnie tym kupionym punktom?

- W pewnym sensie. Gdybym nie wszedł w układ, piłkarska mafia nie oszczędziłaby mojego klubu. Spadlibyśmy z hukiem i nikt by za nami nie zapłakał.

- Z jakiego źródła pochodziły pieniądze przeznaczone dla sędziów?

- Na to pytanie nie odpowiem.

- Z własnej kieszeni ich Pan jednak nie wyciągał?

- A skąd pan wie, że nie? Bardzo jednak proszę, zmieńmy temat, bo za chwilę zapyta pan, w jakich nominałach pieniądze były wypłacane.

- Wciąż się zastanawiam, jak mógł Pan tak spokojnie żyć ze świadomością wiszącego nad Panem miecza Damoklesa...

- Mówiłem już, że często, zwłaszcza po wypadku, zastanawiałem się, czy samemu nie zgłosić się do prokuratora. W ten sposób postąpiło przecież wielu umoczonych ludzi i dobrze na tym wyszli. Łudziłem się wszak, że moje przewinienia są niczym w porównaniu z wielkimi przekrętami, że CBA jednak się po mnie nie pofatyguje. Jak widać, źle kombinowałem. Dzisiaj żałuję, że wcześniej nie poddałem się dobrowolnie karze, bo pewnie nie przylgnęłaby do mnie etykieta człowieka nieuczciwego, uwikłanego w ustawianie meczów.

- Bezpośrednio po powrocie z przesłuchania powiedział Pan w wywiadzie dla "Dziennika Polskiego", że Nowym Sączem wstrząśnie wkrótce futbolowa afera, w którą uwikłani będą także zawodnicy innych tutejszych klubów. Co Pan miał wówczas na myśli? Co przewidywał?

- Mówiłem tak, ponieważ we Wrocławiu natknąłem się w prokuraturze na kilka osób związanych z sądeckim futbolowym światkiem i mogłem spodziewać się, że i oni mają coś wspólnego z prowadzonym przez nią śledztwem. Najwyraźniej się myliłem. Ale zaznaczam, że podczas zeznań z moich ust nie padło ani jedno nazwisko, nikogo nie pogrążyłem.

- A było kogo pogrążać?

- Poproszę o następne pytanie.

- Który z elementów składających się na wyrok jest dla Pana najbardziej dotkliwy?

- Ten o zakazie działalności w sporcie. Po upłynięciu terminu kary chcę jako społeczny aktywista powrócić do piłki nożnej.

- Myśli Pan o jakiejś społecznej rekompensacie?

- Tak, nie tylko myślę, ale podjąłem już konkretne czynności. Osobiście poznałem Agnieszkę Rokitę, ubiegłoroczną laureatkę plebiscytu "Miłosierny Samarytanin", która zaproponowała mi wspomaganie szpitala dziecięcego w Prokocimiu. Wziąłem na siebie odpowiedzialność za przeprowadzenie generalnej renowacji tej placówki medycznej. Moim zadaniem jest docieranie do sponsorów przedsięwzięcia. Na razie idzie mi to zaskakująco sprawnie. Sporządzany jest obecnie projekt architektoniczny remontu, a kiedy będzie już gotowy, chęć finansowego wsparcia inicjatywy zadeklarowało dziesięciu dobroczyńców. Sam też na ten cel przeznaczę niemałą kwotę. Żeby nie było za różowo, wspomnieć muszę o pewnym niemiłym incydencie dowodzącym, że dosięgnął mnie swego rodzaju ostracyzm. Niedawno, na zlecenie Urzędu Marszałkowskiego, TVP Kraków kręciła program właśnie o Agnieszce Rokicie. Znalazło się w nim dla mnie miejsce jako osoby wspomagającej przywołany już remont szpitala. Autorka reportażu dostała jednak polecenie z tegoż urzędu, żeby wyciąć sekwencję z Kogutem, ponieważ to osoba sądownie karana. Być może jestem przewrażliwiony, ale i to zalatuje mi polityką.
- Jaki nowy cel w życiu stawia przed sobą resocjalizujący się Grzegorz Kogut?

- Chcę definitywnie zamknąć ten nieszczęsny, związany z ustawianiem meczów rozdział, zacząć istnieć bez wyrzutów sumienia, zmazać wszystkie plamy i być społecznie użyteczny. Okrągłe słówka? To proszę znaleźć odpowiedniejsze. Kocham sport i to właśnie w nim mam nadzieję się realizować. Awans Kolejarza Stróże z klasy okręgowej do I ligi jest najlepszym dowodem na to, że rzeczy na pozór nieziszczalne stają się faktem. Marzę o tym, by w przyszłości nazwisko Kogut kojarzyło się ludziom wyłącznie z działalnością na rzecz poprawy warunków ich życia.

Rozmawiał Daniel Weimer

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski