MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Włoski szantaż

Redakcja
To jasne, że siła przetargowa chorego południa Europy rośnie wraz z każdym kolejnym alokowanym tam niemieckim euro. Tę znaną z żydowskich anegdot prawdę, iż na końcu to dłużnik zaczyna rządzić wierzycielem, potwierdził właśnie szczyt Unii Europejskiej.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Jeszcze niedawno było nie do pomyślenia, żeby Włochy mogły stawiać jakieś warunki, trzymać w szachu, a co dopiero szantażować Europę. Włoski premier (podobnie zresztą jak grecki, hiszpański , irlandzki) wiedział do niedawna, iż sytuacja jego kraju zmusza go, aby na takich konwentyklach nie tracić okazji do siedzenia cicho i okazywać posłuszeństwo. Jednak tym razem Mario Monti okazał się głównym graczem szczytu. Najpierw zapowiedział, że nie wyjedzie z Brukseli nawet w niedzielę w nocy, jeśli nie uzyska decyzji natychmiast zmniejszających cenę włoskiego długu. A kiedy to nie wystarczyło – zagroził zawetowaniem dopiero co uzgodnionego "wzrostowego” eurotraktatu i sparaliżowaniem w ten sposób antykryzysowych procedur ratyfikacyjnych w Niemczech i we Francji. Duża stawka i twarda antyniemiecka gra, możliwa dzięki nieskrywanej sympatii Paryża i Madrytu.

Czy wygrał? Na bardzo krótką metę tak. Ceny włoskiego długu idą w dół po tym, jak przywódcy Europy ogłosili zgodę na skup włoskich i hiszpańskich papierów dłużnych przez Fundusz Stabilności strefy euro, bez dodatkowych warunków i restrykcji dla tych krajów. Decyzja, na którą kanclerz Merkel dała zgodę w niedzielę nad ranem, po przewlekłym oporze. Dla Montiego oznacza to tyle, że ciągle jeszcze ma z czego pokrywać wydatki państwa i w najbliższym czasie nie grożą mu kolejne upokarzające negocjacje nad warunkami zagranicznej pomocy. Tyle tylko, że pół biliona euro na koncie Funduszu Stabilności to kwota za mała na ustabilizowanie finansów Włoch i Hiszpanii, a nowy fundusz ratunkowy , który miał działać od 1 lipca, nie działa, bo kontestują go parlamenty kilku krajów. Natomiast inne kluczowe żądanie Montiego, iżby Europejski Bank Centralny drukował w razie potrzeby kolejne pomocowe euro, napotkało na nieubłagane "NEIN” ze strony pani kanclerz. Rozpychając się narodowo i egoistycznie Monti uzyskał ledwie odroczenie wyroku dla Italii i Hiszpanii. Tylko tyle, ale w jego sytuacji zapewne aż tyle!

Solidarność czy federalizm? Co ma dzisiaj mieć w Unii polityczne pierwszeństwo? Na szczycie walczyły ze sobą dwie antykryzysowe terapie. Monti próbował wymusić, aby w końcu Europa jasno zapowiedziała, że zasypie pieniędzmi wszelkie dziury tak w budżetach państw, jak w portfelach wielkich banków. Kraje-dłużnicy i banki-wierzyciele jadą przecież teraz na jednym wózku. Ale pieniądze ratunkowe będą zapewne wkrótce na wyczerpaniu. Kanclerz Merkel ripostuje zatem: "Najpierw europejska federacja, a potem ewentualne pieniądze! Inaczej przecież nie mogę niczego kazać hiszpańskim bankom!”. Od kilku tygodni coraz częściej można usłyszeć, że "unia polityczna” jest tym prawdziwym panaceum na kryzys euro. Federacja ma bowiem zapewnić nadzór tak nad finansami niesfornych narodów, jak i nad działalnością nadmiernie ryzykanckich banków. Hiszpańskie banki nie skorzystają zatem z przyjętych na szczycie nowych zasad pomocy dopóty, dopóki nie zostanie ustanowiony nad nimi europejski nadzór. Kiedy to będzie? Unia chce jeszcze tego w tym roku, choć taki termin wygląda raczej mało realnie.

Tymczasem ekonomiści pod jednym względem są niemal zgodni: południe Europy choruje na utratę gospodarczej konkurencyjności. Nie może jej odzyskać sprawdzoną i klasyczną metodą – dewaluacją własnej waluty, bo własnej waluty nie ma. Skazane jest zatem na długotrwałą, wieloletnią recesję i bezrobocie, która w końcu być może wymusi spadek wewnętrznych płac i cen na taką skalę, by mogło znów podjąć międzynarodową konkurencję. W tej kuracji – aby ozdrowieć, trzeba najpierw dojść do stanu bliskiego śmierci. Można więc drukować i sypać ratunkowe euro bez końca, tyle tylko, że od takich transferów nikt nigdy jeszcze nie zyskał konkurencyjności. Niemieckie landy wschodnie są podręcznikowym świadectwem fiaska takiego przedsięwzięcia. Można też na gwałt przekształcać euroland w federację, ale chyba tylko po to, aby armia i policja owej federacji spacyfikowały narodowe bunty przeciw wieloletnim cięciom i recesji. Prawdziwy kłopot Europy polega bowiem na tym , że ani wezwania do solidarności, ani apele federalistyczne nie wskazują żadnego jednoznacznego wyjścia. Na szczycie starły się po prostu dwie nieskuteczne antykryzysowe terapie.

A strefa euro albo powinna pogodzić się z perspektywą wieloletniego borykania się z przewlekłym i paraliżującym Europę kryzysem.

Albo samorozwiązać się w jakimś chwilowym przypływie odwagi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski