MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wokół wodzów

Redakcja
Donald Tusk, przewodniczący PO Fot. Anna Kaczmarz
Donald Tusk, przewodniczący PO Fot. Anna Kaczmarz
Przedstawiciele wszystkich klubów parlamentarnych ponieśli dotkliwe straty w wyniku katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Zginęło w niej 18 parlamentarzystów, 15 - posłów i 3 senatorów.

Donald Tusk, przewodniczący PO Fot. Anna Kaczmarz

W Europie, a być może na całym świecie, powszechne jest pomstowanie na partie. Badania przeprowadzane w różnych krajach pokazują lawinowy wzrost nieufności do stronnictw politycznych.

Życie straciło siedmiu parlamentarzystów PiS: Janina Fetlińska, Grażyna Gęsicka, przewodnicząca klubu, Przemysław Gosiewski, Aleksandra Natalii-Świat, Krzysztof Putra, wicemarszałek Sejmu, Zbigniew Wassermann, Stanisław Zając. Straty PiS potęguje to, że śmierć w katastrofie poniósł Lech Kaczyński, prezydent Polski, oraz czterej ministrowie z jego kancelarii, którzy w mniejszym lub większym stopniu byli związani z tą partią. Śmierć poniosło czterech parlamentarzystów PO: Krystyna Bochenek, wicemarszałek Senatu, Grzegorz Dolniak, wiceprzewodniczący klubu, Sebastian Karpiniuk i Arkadiusz Rybicki. W ławach PSL zabraknie: Leszka Deptuły, Wiesława Wody i Edwarda Wojtasa. Klub Lewicy stracił: Izabelę Jarugę-Nowacką, wiceprzewodniczącą klubu, Jerzego Szmajdzińskiego, wicemarszałka Sejmu, oraz Jolantę Szymanek-Deresz. Zginął też Maciej Płażyński, poseł niezależny.

- Polskie partie są swoiste, nasze, niepowtarzalne - lakonicznie charakteryzuje je dr Jarosław Flis, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Trudno je porównywać z odpowiedniczkami z innych krajów europejskich, a tym bardziej z innych części świata.

Z jednej strony są bardziej stabilne i uporządkowane niż ugrupowania francuskie. Bardziej też liczą się w społeczeństwie i państwie niż ich odpowiedniczki w Holandii. Na tle dużych stronnictw niemieckich są nie tylko uboższe, ale mają nieporównywalnie słabsze zaplecze intelektualne. Współpraca pomiędzy światem nauki czy szerzej - ekspertami a stronnictwami politycznymi praktycznie w Polsce nie istnieje. Rola stosunkowo nielicznego grona naukowców, którzy są zaangażowani w partyjną politykę, ogranicza się w zasadzie do bycia tubami propagandowymi formacji. Prof. Andrzej Białas, prezes Polskiej Akademii Umiejętności, tak tłumaczy nikłe związki naukowców z polityką: - Dlatego tego nie robimy, bo jesteśmy mądrzy. Prezes PAU przekonuje, że naukowcy trzeźwo oceniają rzeczywistość. Widzą zatem, że - przynajmniej obecnie - służyliby liderom partyjnym na zasadzie kwiatka do kożucha.

Dr Artur Wołek, politolog z Wyż- szej Szkoły Biznesu - National Louis University w Nowym Sączu, wskazuje na pewną niemal ogólnoświatową prawidłowość: - Partie przekształciły lub przekształcają się w coś w rodzaju firm dla tych, którzy lubią władzę. Niekiedy wiąże się to z korzyściami finansowymi, ale zasadnicze znaczenie ma wola rządzenia.

Według dr. Wołka partie niemal wszędzie są dzisiaj "spółdzielniami aktywnych działaczy". Polska odbiega od tej europejskiej normy. - Nasze partie są straszliwie martwe. Nawet nie można nazwać ich "spółdzielniami działaczy" - głosi politolog z nowosądeckiej WSB-NLU. Narzeka, że po pojawieniu się ugrupowań nowego typu, czyli PO i PiS, życie partyjne skoncentrowane jest wokół wodzów, czy to Donalda Tuska, czy Jarosława Kaczyńskiego. Reszta jest głębokim tłem. Niepotrzebni są nie tylko wyborcy, z jednym wyjątkiem - dniem wyborów, ale też działacze. Życie wewnętrzne w terenowych strukturach partii ogranicza się właściwie do wyniszczania się działaczy. - To nie ma nic wspólnego z uprawianiem polityki - dorzuca dr Wołek. Wskazuje na przykład krakowskiej PO. Jej działacze nie mają konkretnych pomysłów w sprawach ważnych dla miasta. - Zamiast tego toczy się rywalizacja pomiędzy Jarosławem Gowinem i jego stronnikami a ich rywalami politycznymi - mówi dr Artur Wołek. Zaznacza przy tym, że nie lepiej jest w innych partiach.
W Europie, a być może na całym świecie, powszechne jest pomstowanie na partie. Badania przeprowadzane w różnych krajach pokazują lawinowy wzrost nieufności do stronnictw politycznych. Krytyka partii i polityków jest znana od wieków. Jednak ostatnie półwiecze przyniosło zalew negatywnych opinii. Wraz z tym narasta przekonanie, że partie, czy szerzej - polityka, to jedno wielkie bagno. Należy jednak pamiętać, że myślenie o politykach jako karierowiczach i złodziejach jest samospełniającą się przepowiednią. - Kto chce zostać politykiem przy takim nastawieniu do tej profesji? Ludzie - generalizując - którzy sami są przekonani, że mogą działać w sposób karygodny, amoralny, bo przecież nikt od nich nie oczekuje innego zachowania - mówi dr Flis. W Polsce nie jest inaczej.

Dr Wołek zwraca uwagę, że Polacy od partii oczekują bardzo niewiele, właściwie nic, poza jednym: by rządzący nimi politycy nie zrobili nam krzywdy. - Na tym przegrywa Jarosław Kaczyński. Po prostu, łatwo go przedstawić jako tego, który może nam zrobić krzywdę - mówi dr Wołek. - Na tym przegrał Leszek Miller, który chciał na serio rządzić; był pod tym względem rewolucjonistą na rodzimej scenie politycznej. PO nadal cieszy się popularnością i tak pewnie będzie, dopóki uda się jej zachować opinię stronnictwa sympatycznych karierowiczów.

W Polsce międzywojennej partii było całe mnóstwo, znacznie więcej niż obecnie. Prof. Jerzy Holzer, który jest autorem książki "Mozaika polityczna Drugiej Rzeczypospolitej", dokonuje porównania partii w II i III RP: - Obecne z tymi sprzed wojny niewiele mają wspólnego - tłumaczy. - Pewne sprawy ich jednak łączą, jak np. posługiwanie się - w mniejszym czy większym zakresie - demagogią czy dążeniem do zapewnienia prestiżu szefowi - formalnemu lub faktycznemu. Przed wojną był to Józef Piłsudski, Roman Dmowski, Wincenty Witos czy Wojciech Korfanty. Po roku 1989 m.in. Tadeusz Mazowiecki, Aleksander Kwaśniewski, a w ostatnich latach Donald Tusk oraz Jarosław i tragicznie zmarły prezydent Lech Kaczyński. W ocenie prof. Holzera inne są emocje polityczne. Kiedyś koncentrowały się bardziej na sprawach narodowych i religijnych, współcześnie - na socjalnych i europejskich: - Różny jest też wpływ mediów na polityków. Teraz znacznie większy. Inny jest też poziom intelektualny całego społeczeństwa, co przekłada się na ocenę partii i polityki. Obecnie jest wyższy, ale warto pamiętać, że ludzi teoretycznie dobrze wykształconych można czasami równie łatwo ogłupić jak analfabetów.

Dr Flis, analizując scenę partyjną, dokonuje kolejnego obrazowego porównania: - Partia jest jak pasjans. By odniosła sukces, musi się składać z całego szeregu pasujących do siebie kart. Niewątpliwie silna partia musi mieć wyraźną tożsamość. Powinna mieć też znanych i mocnych przywódców na każdym szczeblu. Potrzebne są również emocje, które skupią działaczy, zapewnią ich lojalność i gwarantują przekonanie o podziale na "nas" i "ich". Emocje muszą powstać też po stronie wyborców, by mogli identyfikować się z daną partią, nazywać jej polityków "nasi".
Konieczne są pieniądze. Bardzo duże. W grę wchodzą nie dziesiątki, ale setki milionów. Tylko z samej kasy państwa, czyli z pieniędzy podatników, na partie idzie w ciągu roku - w formie subwencji i dotacji - około 200 mln zł. - Państwo daje tak wielkie pieniądze partiom i w gruncie rzeczy dalej nie interesuje się tym, co one z nimi zrobią, na co wydadzą - mówi Adam Sawicki z Fundacji Stefana Batorego. Sawicki twierdzi, że wydawanie pieniędzy przez partie jest praktycznie poza kontrolą. Patologiczny jest także system przeznaczania pieniędzy na tzw. fundusz ekspercki, który stronnictwa muszą posiadać i muszą z niego wydać tylko w tym roku około 6 mln zł. Najczęściej w roli ekspertów występują działacze partyjni, których w żaden sposób nie można nazwać ekspertami. Jan Rokita po wybuchu afery Rywina powiedział, że 17,5 mln dolarów, które miały zasilić nielegalne konto SLD (taki przynajmniej cel łapówki podawał Rywin Michnikowi), to niewielkie pieniądze dla partii. Przypomnijmy, było to 8 lat temu i te 17,5 miliona dolarów warte wtedy było około 68 mln zł.

Kilkanaście lat temu było w Polsce kilkaset partii. Kilka lat temu 294. Obecnie 81. Wśród nich są m.in.: Partia Piratów, Partia Dzieci i Młodzieży, Sztandar Matki Boskiej Licheńskiej Bolesnej Królowej Polski, Nowa Wizja Polski, Ruch Odrodzenia Gospodarczego im. Edwarda Gierka, Ruch Obrony Suwerenności, Polska Socjalistyczna Partia Robotnicza, Polska Patriotyczna, Obrona Narodu Polskiego, Związek Słowiański, Jedność Rzemieślniczo-Kupiecka, Związek Weteranów Wojny, Polska Partia Odnowy Kraju, Partia Rozwoju czy Elektorat. Wszystkie one są zarejestrowane w Sądzie Okręgowym w Warszawie i wpisane do ewidencji partii politycznych. Powszechnie znanych jest kilkanaście stronnictw, ale liczą się tylko cztery: PO, PiS, SLD i PSL. Większość partii jest mało lub kompletnie nieznana, a przypomnijmy, że aby ugrupowanie mogło zostać wpisane przez sąd do ewidencji partii, musi zebrać poparcie co najmniej 1000 dorosłych Polaków. - Każda legalnie działająca partia musi do 31 marca każdego roku złożyć sprawozdanie finansowe za ubiegły rok - wyjaśnia Krzysztof Lorentz, dyrektor zespołu kontroli finansowania partii politycznych i kampanii wyborczych w Krajowym Biurze Wyborczym. - Jeżeli nie złoży sprawozdania lub choćby spóźni się z nim o jeden dzień, wtedy Państwowa Komisja Wyborcza kieruje wniosek do sądu o wykreślenie partii i sąd ją skreśla. W ubiegłym roku z tego powodu przestało istnieć 8 ugrupowań, m.in. ZChN, Partia Victoria czy Wierni Polsce.

Najwięcej członków ma PSL. Przywódcy ludowców chwalą się, że Stronnictwo skupia około 140 tys. osób. SLD po zrobieniu remanentu u siebie stopniała ze 150 do około 60 tys. Platforma - o czym było głośno niedawno w czasie prawyborów - miała w lutym około 47 tys. członków. Z nich - jak wiadomo - jedynie 47 proc. oddało głos. Nawet liderzy PO przyznają, że w partii mają martwe dusze. Według nich jest to grupa około 5-7-procentowa. Eksperci szacują, że co najmniej 20-procentowa. PiS, które powstało dziewięć lat temu, miało być formacją kadrową. W lutym tego roku PiS policzyło się. Ma 22 tys. członków.
Wszystkie cztery duże partie na swoim koncie mają sukcesy i klęski. Mimo wszystko przetrwały. SLD i PSL w dodatku przeżyć musiały zmianę przywództwa. To nie jest łatwe dla każdego ugrupowania. Platforma Obywatelska przeszła sporą drogę - od pospolitego ruszenia, luźnej konfederacji przede wszystkim liberałów i konserwatystów pod sztandarem trzech tenorów: Andrzeja Olechowskiego, Macieja Płażyńskiego i Donalda Tuska, po formację rządzoną silną ręką przez tego ostatniego. Dr Jarosław Flis określa ją też mianem "partii kondotierów". To oznacza, że jej kierownictwo nie może liczyć na pełną lojalność z ich strony. - Kiedy Platforma przestanie być partią władzy, kondotierzy mogą masowo odchodzić. Taki jest ich urok - charakteryzuje dr Flis. Dopóki jednak jest przy władzy, tego problemu nie ma. Z działaczami nie patyczkuje się nie tylko Tusk, ale również osoba numer dwa, czyli Grzegorz Schetyna. Gdy jest w sali w czasie trwania głosowania, bywa, że lokalni politycy PO pokazują mu, kogo wybierają. Głosowanie nie po myśli lidera może kosztować utratę posady. - Mamy niekiedy do czynienia z manifestacyjnie demonstrowaną pogardą dla demokracji i brutalnymi metodami prowadzenia partii - twierdzi dr Flis.

Dr Wołek uważa, że prawybory pokazały, iż poza Warszawą i Gdańskiem partia jest co najwyżej półtrupem. Zgadza się, że obecna Platforma nie ma już nic wspólnego z tym, czym była w swoich początkach. Przypomnijmy, że miała być ruchem, a nie partią. Politolog z nowosądeckiej WSB-NLU twierdzi, że konsekwencją trzymania partii za pysk przez Tuska i Schetynę jest m.in. postępująca degrengolada struktur regionalnych partii. Działacze zajmują się przede wszystkim wycinaniem się.

PiS powstało na kapitale zaufania do Lecha Kaczyńskiego, gdy ten stał na czele Ministerstwa Sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka. Od kilku lat nie można mieć jednak wątpliwości, że stronnictwem bezdyskusyjnie rządzi Jarosław Kaczyński. Tragicznie zmarły prezydent Lech Kaczyński miał ograniczony wpływ na partię, ale w dużej mierze dlatego że tak chciał. Chciał tak natomiast, bo wierzył w brata Jarosława, w jego zdolności przywódcze, strategiczne i analityczne. - PiS jest partią jeszcze bardziej scentralizowaną, rządzoną jeszcze mocniej przez jednego człowieka niż PO - opisuje dr Wołek. Politycy, którym jedynowładztwo byłego premiera nie podoba się, a nie chcą odejść z PiS, jak Ludwik Dorn, Marek Jurek, Kazimierz Ujazdowski czy Radosław Sikorski, mogą jedynie liczyć na nieubłagalne prawa demografii. To jest choćby przykład Zbigniewa Ziobry, który poszedł do Parlamentu Europejskiego, by grać na czas. Ziobro jest młodszy od Kaczyńskich o blisko ćwierć wieku. - Po odejściu Dorna życie wewnątrzpartyjne w PiS zamarło. Nikt na serio nawet nie próbuje przekonywać, że jest inaczej - mówi dr Wołek. Wskazuje on też na inną sprawę. Działacze PiS są gotowi poprzeć nawet swoich jeszcze niedawnych fundamentalnych wrogów politycznych. Tak jest np. w Krakowie, gdzie być może prezydent Jacek Majchrowski uzyska wsparcie PiS - w takiej lub innej formie - w walce o reelekcję. - Działacze PiS kalkulują prosto: w zamian mogą uzyskać stanowiska - mówi dr Wołek. - PiS funkcjonuje następująco: partią rządzi wódz, a lokalni działacze nie zajmują się polityką, lecz dbają o własne interesy; zresztą za cichą zgodą prezesa. Politolog z nowosądeckiej uczelni przewiduje, że przegrana PiS w trzech kolejnych wyborach: prezydenckich, samorządowych i parlamentarnych spowoduje, iż nawet ci działacze, którzy są dzisiaj głęboko przekonani o geniuszu wodza, stracą swoją wiarę w nieomylność Jarosława Kaczyńskiego. Partia może się rozpaść. Na tym skorzystać mogą politycy, którzy ją wcześniej opuścili, jak Jurek czy Dorn.
Ciekawy portret PSL dała prof. Ewa Nalewajko z Instytutu Studiów Politycznych PAN. Z rozmów przeprowadzonych przez nią z działaczami regionalnymi Stronnictwa wynika, że przywiązani do PSL są nie z uwagi np. na to, iż partia ma dobrego przywódcę, jak teraz Waldemara Pawlaka, ale czują więź z ruchem ludowym. Ich ojciec był w PSL, a także dziadek, a może i pradziadek, a teraz dzieci. Lokalni działacze PSL nie oglądają się na to, co dzieje się w Sejmie, w wielkiej polityce. Kierują się przywiązaniem do tradycji ruchu ludowego. - Paradoksalnie, ale to PSL jest najbardziej typową, europejską partią. Ma sporo członków, liczne grono działaczy, jest zakorzeniona w terenie, toczy się w niej jakieś życie partyjne - mówi dr Artur Wołek. Dr Jarosław Flis wskazuje jednak na to, że wszystkie te zalety PSL świadczą też o jego słabości. - Jest to formacja, która kisi się we własnym środowisku - zauważa naukowiec z UJ. Zwraca uwagę, że nie ma politycznych transferów do PSL. Z drugiej strony - Stronnictwu też nie ubywa działaczy. - Mamy to, co mamy. To jest nasza ojcowizna, ale nowych pól nie obsiewamy - opisuje obecny PSL dr Flis.

Podobny dylemat jak PSL ma SLD. Stoi przed wyborem: pilnować tego, co ma, albo ruszyć na nowe łowiska. Obecne, młode kierownictwo SLD jest "kawiorową lewicą". Jego czołowi politycy, na czele z Grzegorzem Napieralskim, są maksymalnie oddaleni od ludzi ubogich w Polsce. - Z punktu widzenia "lewicy kawiorowej" najubożsi są najbardziej oddaleni kulturowo od nich. Dla nich biedni Polacy są z reguły zacofani i ksenofobiczni. Wybitnie nieatrakcyjni z punktu widzenia kierownictwa Sojuszu - przekonuje dr Jarosław Flis.

Na pojawienie się w dającej się przewidzieć perspektywie czasowej nowej czy nowych liczących się formacji nie liczy politolog z UJ. - Zobaczymy - mówi natomiast dr Wołek. Zwraca uwagę, że jest wreszcie partia, która ma pieniądze. To Stronnictwo Demokratyczne, które za miliony pozbywa się majątku. Za zdobyte pieniądze najpierw ma opłacić kampanię wyborczą Andrzejowi Olechowskiemu. Nowosądecki politolog prognozuje, że zmiany na scenie partyjnej mogą pojawić się po ewentualnym kryzysie czy rozpadzie PiS, gdyby ta partia przegrała wszystkie wybory, jakie odbędą się w najbliższych miesiącach. Dr Flis dostrzega natomiast szansę na nową jakość w starych partiach. PO - w jego ocenie - organizując prawybory, wypuściła dżina. Szeregowi, ale ambitni działacze poczuli krew. Uważa, że nie tylko w PO, ale w pozostałych ugrupowaniach będą chcieli odgrywać coraz większą rolę w swoich stronnictwach. Według dr. Flisa najgorsze, co mogłoby się stać, to powstanie nowych partii ze starych polityków. - Opowiada się za "myciem starych partii" przy pomocy nowych polityków.

WŁODZIMIERZ KNAP

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski