Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wsparcie złodziejskich prywatyzacji

Liliana Sonik
Jakim cudem przez 30 lat działały sobie spokojnie, przez nikogo nie niepokojone, grupy naciągaczy „odzyskujących” kamienice, które nigdy do nich nie należały i należeć nie powinny? - Oto jest pytanie!

Notabene, nie powinno się mówić o aferach reprywatyzacyjnych, tylko prywatyzacyjnych. Przecież re-prywatyzacja jest przywróceniem własności, a bulwersujące zdarzenia dotyczą prywatyzacji dzikiej, czyli uwłaszczaniu się na dobrach nienależnych.

Zetknęłam się z tym dawno temu. Mąż opowiadał jak wali głową w mur starając się uzyskać informacje o wypłaconych przez Polskę odszkodowaniach. Ale prasa miała temat w nosie a Ministerstwo Finansów - gdzie znajdowały się odnośne dokumenty - bojkotowało wszystkie pisma i monity. Tylko kilka świetnych urzędniczek z Urzędu Miasta rozumiało jak rzecz jest ważna i jak poważne niesie konsekwencje. W końcu, chyba żeby się odczepił, ktoś dał zgodę na kilkugodzinne poszukiwania w archiwach Ministerstwa. Za krótko, zbyt przypadkowo, ale jednak, krakowskie urzędniczki znalazły trochę zapisów dotyczących Krakowa. Tyle że bez wsparcia machiny państwa niewiele można było zrobić. Odszkodowania rozdzielały bowiem rządy krajów, w których osiedlili się byli właściciele. Z poziomu Krakowa przeprowadzenie takiej kwerendy było niewykonalne.

Kamienice i tereny, zwłaszcza te świetnie położone, są warte ogromne pieniądze. A to uruchamia wyobraźnię wszelkiej maści złodziei i oszustów. Sądzę jednak, że podstawowy problem tkwi gdzie indziej. Nie w łapówkach, nie znajomościach i tzw. układach, bo to jednoznacznie kryminalne historie, które zdarzają się wszędzie. Nie bagatelizuję oszustw, tylko zwracam uwagę, że takiej skali przekrętów nie udałoby się bezkarnie budować, gdyby nie sprzyjające warunki. To sedno sprawy.

W kraju w którym prezydent, niby w żartach, mówi, że pierwszy milion trzeba ukraść, zapanował dziwny stan umysłów. Ludzie pozwolili sobie wmówić, że dobro wspólne nie istnieje, a wspólna własność jest patologią odziedziczoną po komunizmie. Na to nałożyła się - uzasadniona doświadczeniem PRL - nieufność do państwa i jego instytucji.

Co zatem mieli w głowach prokuratorzy, którzy odrzucali skargi poszkodowanych? Co mieli w głowach sędziowie, którzy nie widzieli, że dokument rzekomo stworzony w latach 60., był podbity pieczątką z orłem w koronie, więc musiał być sfałszowany? Co mieli w głowach urzędnicy, którym nie chciało się użerać w sprawach, jakie uznali z góry za przegrane? Otóż oni wszyscy uważali, że najlepiej aby ktoś się uwłaszczył na spornych kamienicach i zdjął problem z głowy. Czy bronię sędziów i urzędników? Chcę żeby pamiętać, że nie wszyscy działali za łapówki. Niestety było gorzej: oni dali się wkręcić i nie byli w tym odosobnieni. Dali się wkręcić w myślenie, że państwo i jego instytucje są wrogiem ludzi a jedyne co rokuje, to indywidualny zysk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski